Popierajmy łowiectwo, zanim będzie za późno – 30% alb0 L

Już od wielu lat obserwujemy znaczący wzrost stanów liczebnych zwierząt łownych. To zjawisko jest zauważalne nie tylko w Polsce, lecz także w całej Europie i w Stanach Zjednoczonych. Tytułem przykładu można przytoczyć dane dotyczące wzrostu liczebności trzech gatunków dzikich zwierząt powodujących największe szkody łowieckie w okresie ostatnich 80 lat – jelenia, sarny i dzika. W 1937 r. populacja jeleni w Polsce liczyła 16 050 sztuk, a w ubiegłym roku wzrosła do 275 000 sztuk, przy czym należy wziąć pod uwagę, że w tym czasie terytorium naszego kraju zmniejszyło się o blisko 20%. W tym samym okresie populacja saren wzrosła ze 188 130 do ponad 900 000 osobników, a dzików – z 22 000 do prawie 400 000 sztuk (przy czym ich liczba się podwoiła w ciągu ostatnich 15 lat).

Pomoc rozchwianej naturze
Jakie są przyczyny tak znaczącego wzrostu liczebności zwierząt? Jedna z nich to wysiłki podejmowane na rzecz ochrony środowiska, w tym zwłaszcza zwierząt. Ale kluczową rolę odgrywają przede wszystkim zmiany w rolnictwie – wzrost powierzchni upraw i wprowadzenie wielkoobszarowych monokultur uprawowych (głównie kukurydzy). Oferują one zwierzynie (szczególnie dzikom) świetną bazę żywieniową i schronienie. Do tego dochodzi wzrost powierzchni lasów w wyniku zalesiania. Nie bez znaczenia są też ocieplenie klimatu oraz, zwłaszcza w środkowej i wschodniej Europie, mniejsza niż dawniej pokrywa śnieżna w okresach zimowych.

Dynamiczny wzrost liczebności populacji dzikich zwierząt powoduje wiele problemów na styku społeczeństwa, gospodarki i środowiska. Są to przede wszystkim szkody powodowane przez zwierzynę w uprawach zarówno rolnych, jak i leśnych. Odnotowuje się także zwiększenie liczby wypadków komunikacyjnych oraz coraz częstsze pojawianie się dzikich zwierząt w miastach. Istotne znaczenie ma też negatywny wpływ wzrostu populacji niektórych zwierząt na środowisko przyrodnicze, zwłaszcza na lasy.

Wszystkie te zjawiska wynikają z jednego – nasze otoczenie zostało poddane tak dużej ingerencji człowieka, że zatraciło naturalną równowagę. Dlatego nie możemy liczyć na to, że natura sama wyeliminuje problem nadmiaru zwierzyny. Niezbędne jest efektywne zarządzanie populacjami zwierząt, które ma na celu zrównoważenie potrzeb przyrody z potrzebami ludzi.

Alternatywa dla myślistwa
Kluczowa rola w zarządzaniu populacjami zwierząt przypada myśliwym. Gdybyśmy teraz zaprzestali polowań np. na dziki, zdaniem specjalistów doprowadziłoby to do klęskowych szkód w rolnictwie. Można sobie, oczywiście, wyobrazić taki model zarządzania, w którym myśliwi by nie uczestniczyli. Pociągałby on za sobą jednak takie koszty, że jego realizacja byłaby bardzo mało prawdopodobna.

Za przykład takiego rozwiązania może służyć kanton genewski w Szwajcarii. Regulacją zwierzyny od 1974 r. zajmuje się tam kilkanaście osób zatrudnionych przez władze kantonalne. Trzeba podkreślić, że to nieduży obszar – powierzchnia kantonu obejmuje niecałe 300 km kw. (jest tysiąc razy mniejsza od powierzchni Polski). Model genewski okazuje się jednak bardzo drogi w utrzymaniu. Jak obliczono, wprowadzenie tego sposobu zarządzania populacjami zwierzyny w Austrii (trzy i pół razy mniejszej od Polski) kosztowałoby 900 mln euro rocznie!

Alternatywnych dla polowań sposobów regulowania populacji dzikich zwierząt poszukuje się także w Stanach Zjednoczonych. Ten kraj boryka się z nadmiernym wzrostem populacji niektórych gatunków, zwłaszcza jelenia wirginijskiego. Populacja tych zwierząt w 1900 r. licząca zaledwie 350 000 sztuk obecnie jest szacowana na 25–40 mln osobników. Niektóre stany zainicjowały programy badawcze mające odpowiedzieć na pytanie, jak najefektywniej ograniczyć tę populację i kontrolować jej wielkość. Inne poza polowaniami rozważane środki to sterylizacja jeleni (Nowy Jork) czy wykorzystanie w tym celu strzelców wyborowych (Illinois). Badano także możliwość podawania łaniom środka zapobiegającego zapłodnieniu, relokację jeleni, używanie plastikowych osłon na drzewa i substancji chemicznych odstraszających zwierzęta. Za najlepsze rozwiązanie wszędzie uznano jednak promowanie polowań na jelenie wirginijskie. Wszystkie inne sposoby okazały się niepraktyczne, przede wszystkim dlatego, że były zbyt drogie. W związku z tym niektóre stany zaczęły zachęcać obywateli do polowań przez skrócenie okresów ochronnych, organizowanie stanowych kursów łowieckich i zmniejszenie wieku, od którego dzieci i młodzieży mogą zacząć polować (najpierw w towarzystwie opiekuna, a potem samodzielnie). Podobne kroki są podejmowane w części krajów europejskich, np. we Francji i w Niemczech.

Polowania nie wystarczą
Zdaniem niektórych amerykańskich badaczy może się jednak okazać, że problemu nadmiernej populacji jeleni na pewnych obszarach Stanów Zjednoczonych nie da się całkowicie rozwiązać przy pomocy myśliwych. Przeszkodą jest zbyt mała ich liczba. Co więcej, ta stale spada. Zmniejsza się też społeczna akceptacja łowiectwa, a ma to wpływ nie tylko na liczbę myśliwych, lecz także na możliwość wykonywania polowań. Wszystkie te problemy występują również w Polsce. Wprawdzie liczba myśliwych w naszym kraju w liczbach bezwzględnych rośnie (aczkolwiek bardzo wolno), ale średnia ich wieku rośnie znacznie szybciej. Oznacza to, że mamy coraz więcej starszych, niepolujących czy rzadko polujących myśliwych. Wprowadzony niedawno ustawowy zakaz udziału dzieci w polowaniach zapewne również ograniczy napływ młodych ludzi do łowiectwa. Z kolei medialne ataki na łowiectwo i zorganizowane akcje blokujące sprawiają, że niekiedy myśliwi rezygnują z udziału w polowaniach. Zapewne są tacy, których te informacje ucieszą. Ale jeżeli ten proces ulegnie przyspieszeniu, to kto się zajmie redukcją zwierzyny powodującej szkody w uprawach rolnych i leśnych czy wchodzącej do miast?

Kolejny problem to niechęć myśliwych do nadmiernego pozyskiwania zwierząt. Niedawno podejmowane przez administrację rządową próby zmuszenia polujących do wybicia dzików w ramach walki z wirusem afrykańskiego pomoru świń spotkały się z niezrozumieniem i biernym oporem myśliwych. Jak się okazało, wbrew opiniom wielu przeciwników łowiectwa nie są oni krwiożerczymi typami, które chętnie wykorzystają każdą okazję, aby strzelać do zwierząt. Nie po to młodym myśliwym tłumaczy się zasady etyki łowieckiej i konieczność prowadzenia zrównoważonej gospodarki, żeby teraz rzucili się bez opamiętania na zwierzynę.

Kosztowna walka z myśliwymi
Zatem jeżeli nie myśliwi, to kto miałby się zająć utrzymaniem populacji zwierzyny na właściwym – z punktu widzenia zrównoważonego rozwoju – poziomie? Podejmowane próby wykorzystania do tego wojska czy innych służb spaliły na panewce z oczywistych powodów. Nie można tak po prostu posłać do lasu ludzi, którzy nigdy nie polowali, a więc nic nie wiedzą o zwyczajach zwierząt i, co więcej, nie znają terenu, gdzie mają działać. Można, oczywiście, pomyśleć o zleceniu tego zadania (podobnie jak w przytoczonym wyżej przykładzie ze Szwajcarii) specjalnej, powołanej właśnie w tym celu służbie państwowej. Pomijając już kwestię kosztu takiego przedsięwzięcia, nie trzeba dużej wyobraźni, by zauważyć, że taka służba rekrutowałaby się przede wszystkim z obecnych myśliwych. W gruncie rzeczy nic się więc nie zmieni – ci sami ludzie będą pozyskiwać zwierzęta, tyle że zamiast społecznie zaczną to robić na państwowych etatach.

Taka sytuacja może zadowoli niektórych „obrońców zwierząt” protestujących przeciwko polowaniom. W gruncie rzeczy nie chodzi im bowiem o zwierzęta – one i tak muszą zostać zredukowane, bo jest ich po prostu za dużo. Przeciwnicy łowiectwa walczą przede wszystkim z myśliwymi. Oponują przeciw temu, że myśliwi polują w ramach rekreacji, i nie chcą dostrzec, że polowania pełnią jednocześnie istotną funkcję społeczną. Przerzucenie obowiązku redukcji zwierząt na etatowych pracowników zatrudnionych przez państwo zapewne uspokoiłoby aktywistów, ale my wszyscy ponieślibyśmy koszty tej zupełnie bezsensownej operacji. Na szczęście na razie się na to nie zanosi. Dlatego popierajmy łowiectwo, ponieważ dla tego, co robią dla nas myśliwi, nie ma sensownej alternatywy.

Witold Daniłowicz

Dodaj komentarz