Mikroelektrownie atomowe? A może lepiej jakieś bezpieczniejsze? – felieton Mieczysława Dębowskiego

Dzisiaj będzie o ekologii. Na pierwszy rzut oka – może się wydać, że jest to felieton żartobliwy, a w najlepszym razie – pół żartem pół serio (niestety bez Marylin Monroe). Nic bardziej mylnego! Całe życie jestem głęboko uwrażliwiony na ochronę naszego przyrodniczego habitatu – aby się nie zdegenerował, bo to miałoby fatalny wpływ na dobrostan naszego gatunku. Tak więc pomysły, które tu referuję, są do głębi przemyślane i diabelnie poważne.

Od pewnego czasu mówi się i pisze o tzw. „czystej elektryczności” produkowanej przez elektrownie atomowe. I ktoś wpadł na sprytny pomysł wybudowania sieci mikroelektrowni atomowych, obsługujących niewielkie części kraju. Natychmiast przed oczami mej duszy zaczęły przesuwać się obrazy sieci mikroczarnobylów, atomowych mikrogrzybków i radioaktywnej mgły spowijającej 312 tysięcy kilometrów kwadratowych tworzących obszar naszej ojczyzny.

Sam pomysł miniaturyzowania fabryk elektryczności trzeba uznać za pozytywny. Ale czy koniecznie muszą to być zminiaturyzowane Czarnobyle i Fukuszimy? Podejrzewam, że przy ich obsłudze trzeba by zatrudnić więcej ludzi, niż przy obsłudze jednej dużej elektrowni. A także przy ich ochronie – przecież to będą dziesiątki celów dla dywersantów przybyłych z nieprzyjaznych nam kierunków. Wyobraźmy sobie, ile betonu trzeba by zużyć na przykrycie sarkofagami mikroczarnobylów, gdyby takim dywersantom się powiodło!!!

Spróbujmy więc z innej strony spojrzeć na pomysł miniaturyzowania elektrofabryk.

Wiele lat temu wędrowałem po Pomorzu Zachodnim. W którejś wsi zauważyłem na małej rzeczce (może był to większy strumień) stary betonowy próg przegradzający koryto i spiętrzający wodę. Obok progu walały się kawałki żelaznego złomu. Pewien bardzo starszy pan, który przybył do tej wsi bodajże w 1946 roku, gdy jeszcze mieszkali tam ostatni niemieccy bauerzy, opowiedział, że ów złom – to resztki napędzanego przez wodę urządzenia obrotowego, stanowiącego napęd dla małej turbiny, produkującej elektryczność na potrzeby dużego chłopskiego gospodarstwa. Gdy bauerzy wyjechali za Odrę – polscy osadnicy, nienawykli do takich cywilizacyjnych nowinek, zaniedbali urządzenie, które w końcu popadło w ruinę.

Mamy na terenie naszego kraju dużo rzeczek i strumieni, na których można niewielkim kosztem zbudować kaskady. A nasi inżynierowie z pewnością potrafiliby zaprojektować małe turbiny elektryczne, napędzane najczystszą energią – wodną. Co wymyślono już sto lat temu.

Wiatr – to kolejny czysty, nie zatruwający środowiska napęd dla turbin elektrycznych. Budowane są wielkie kompleksy olbrzymich wiatraków, pochłaniające olbrzymie ilości stali i betonu. Fundamenty tych molochów niszczą wielkie połacie gruntów, często cennych gruntów rolniczych. Gigantyczne śmigi emitują infradźwięki, zabójcze dla żywych organizmów. A także – ileż ptaków ginie przy pokonywaniu przestrzeni opanowanej przez te śmigi! Taka to „ekologia”.

A gdyby te giganty zminiaturyzować? Zbudować rozległą sieć wiatraków o takiej wielkości, jaką miały te, które kiedyś mieliły zboże? Śmigi tych wiatraków napędzałyby turbiny o wydajności w sam raz dla jednej wsi. Urządzenia łatwe w montażu, nie niszczące pól uprawnych, łatwe w obsłudze, nie zagrażające ani ludziom, ani ptakom, łatwe do remontowania, a także łatwe do demontażu po wyeksploatowaniu zdolności produkcyjnej. I jeszcze jedna zaleta: etnografowie mogliby zaprojektować ładne obudowy dla nich – w ramach rewitalizacji kulturowego krajobrazu wiejskiego. Krótko mówiąc – same plusy.

Same plusy zarówno małych elektrowni wodnych, jak i wiatrowych. A przede wszystkim zerowe zagrożenie dla środowiska – czego nie zapewniają elektrownie jądrowe, nawet w skali mini lub mikro. Ale musiałoby zaistnieć kilka warunków: po pierwsze – pomysły muszą trafić do umysłów decydenckich, po drugie – umysły decydenckie muszą być otwarte na nowe idee, po trzecie – trzeba odstąpić od gigantomanii. I ten trzeci warunek wydaje się najtrudniejszy: wszak właśnie na budowaniu wielkich fabryk wielkie korporacje robią wielkie pieniądze. Strach pomyśleć, co by się działo, gdybyśmy chcieli zrezygnować z pojedynczych gigantycznych przedsięwzięć na rzecz wielu przedsięwzięć małych, łatwych do zrealizowania przez nieduże firmy inżynieryjne! Lub nawet z wielu małych, lecz nie gwarantujących bezpieczeństwa.

Czy moje pomysły znajdą jakikolwiek posłuch? Miałbym na to większą nadzieję, gdyby nie to, że publikuję je w momencie gorączki politycznej. Oto wrócił do kraju bardzo wojowniczy „król bajeru” – i natychmiast zapowiedział wznowienie wielkiej wojny przeciw partii rządzącej, a przede wszystkim przeciwko jej przywódcy. Co prawda wojna ta, rozpoczęta wiele lat temu, nigdy nie wygasła, ale widać, że dopiero teraz rozgorzeje z wielką furią. Nowy zastępca starego/nowego wodza już obiecał mu bezwzględne posłuszeństwo i wsparcie w „naparzaniu się” z demokratycznie powołanym rządem. Gdybyż oni chcieli z równą bezwzględnością i furią wziąć się do roboty przy powiększaniu narodowego dobrostanu zamiast kierowania całego wysiłku na organizowanie wojny domowej!!

Niech im ktoś wreszcie wytłumaczy, że wojna domowa jest cholernie nieekologiczna!!!

4. VII. 2021.

Dodaj komentarz