Walka z hodowcami – czyli obszar zapowietrzony i zagrożony

Afrykański pomór świń, ptasia grypa czy koronawirus u norek spowodowały, że nad wieloma polskimi gospodarstwami hodowlanymi zawisło widmo bankructwa, i to nie z powodu rzeczywiście trapiących zwierzęta zabójczych chorób, ale przez przepisy, które przed chorobami zakaźnymi chronią. A te dla hodowców są bezwzględne, wystarczy kilka stwierdzonych przypadków wśród wielotysięcznego stada, a trzeba zlikwidować … całość. Nie dość, że wszystkie sztuki idą na rzeź, nawet zdrowe, to jeszcze przez kilka miesięcy na terenie wykrycia ogniska nie wolno hodować zwierząt, a okoliczne fermy mające niefart, że znalazły się w polu rażenia zarazy, nie mogą zwierząt sprzedawać.

Niestety te restrykcyjne przepisy jakoś szerzeniu się zakażeń nie przeszkodziły, co jakiś czas historia się powtarza, ale na pewno skutecznie zraziły do inwestowania w hodowlę w tych dziwnych czasach pod znakiem wirusów. Okazuje się, że w Lubuskiem problemu już nie ma, ale jak podsumował sprawę prezes Lubuskiej Izby Rolniczej Stanisław Myśliwiec, który już trzy miesiące temu komentował w portalu farmer.pl walkę z ASF na rodzimym podwórku, również nie ma się z czego cieszyć:     

       
,,Można powiedzieć, że walka z ASF w województwie lubuskim dobiega końca, bo weterynaria skutecznie zlikwidowała hodowców trzody. Jest to smutne, ale prawdziwe. (…) Najmniejsze uchybienie i proszę wybić zwierzęta. A przy tym wszystkim promowanie sprzedaży bezpośredniej i środki na budowę ubojni rolniczych, ale co my tam będziemy ubijać jeśli nakazami weterynarii mniejsi hodowcy musieli polikwidować swoje stada? To jest największy „sukces”, czyli ograniczenie ilości hodowli trzody w województwie lubuskim”.             


Co ciekawe są kraje, w których korzysta się w takich przypadkach z mniej drakońskich metod, dopuszczona jest kwarantanna czy szczepienia zwierząt. Hodowcy, którzy mają mniej pod górkę niż polscy będą więc mogli wypełnić lukę, która powstanie na rynku kiedy zacznie brakować polskiej wieprzowiny i mięsa drobiowego. Trudno się dziwić więc rolnikom, że protestują, a i zwykli zjadacze kotletów mogą też wkrótce zacząć, kiedy w związku z usypianiem na lewo i prawo zdrowych zwierząt, aby przypadkiem nie zachorowały, cena schabu, filetów z kurczaka czy jajek im się w sklepie nie spodoba.

Jak czytamy w portalu money.pl już prognozy Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej dotyczące przewidywanej podwyżki cen mięsa i jego przetworów mogą zgnębione inflacją i lockdownami społeczeństwo zaniepokoić. Internauta Tomek, który włączył się do dyskusji w portalu money.pl na temat produkcji mięsa (i nie tylko), ma wizję niedalekiej przyszłości i jak widać na przykładzie sztucznej pandemii może to nie być wcale science-fiction:            

,,Wybijają całe chlewnie pod pretekstem ASF, drób niby z ptasią grypą, niszczą małych rolników. Jeżeli się nie obudzimy, to niedługo będziemy jeść mięso tylko z próbówki lub z drukarki 3D. Wielkie korporacje będą nas karmić swoimi preparatami, będziemy uzależnieni od rządów i korporacji. Takiego życia chcecie?”.    

Niby w kraju oprócz koronawirusowej psychozy wszystko cacy, ale jakoś trudno oprzeć się wrażeniu, że rzeczywiście chodzi o to aby Polska przestała być krajem niezależnym i samowystarczalnym i pomimo posiadania surowców naturalnych nie mogła z nich korzystać, a i choć zaplecza rolniczego pod dostatkiem, nie produkowała sama żywności. Likwidacja na wielką skalę ferm norek, trzody chlewnej, drobiu i przepisy związane z chorobami zakaźnymi zwierząt, hodowli bardzo szkodzą. Ale jak się okazuje rolnicy i hodowcy pozbawieni w jednej chwili dorobku życia nie muszą się martwić, bowiem wdrażane są atrakcyjne programy dla gospodarstw rolnych, które choć na pozór wyglądają całkiem pożytecznie i niewinnie, od uprawiania roślin i hodowli zwierząt skutecznie odciągają. Na przykład projekt sieci gospodarstw spełniających funkcje opiekuńcze dla osób starych, schorowanych i samotnych. Niby przydatny społecznie, ale kto będzie produkował żywność, kiedy rolnicy zajmą się zarobkowo niańczeniem osób potrzebujących wsparcia? No chyba, że Bill Gates zaleje nasz kraj zdrowymi i ekologicznymi produktami prosto z własnej fabryki sztucznego mięsa i sera?               

A propos ciężkiego życia hodowców, wiadomość z ostatniej chwili, co prawda nie z Lubuskiego tylko z Lubelskiego, ale równie zastanawiająca. Jak donosi Wirtualna Polska na fermie jednego z lubelskich hodowców stwierdzono aż … 3 przypadki zakażeń koronawirusem u norek, w związku z czym nie było zmiłuj się, otrzymał nakaz zlikwidować i utylizować zaledwie … 37 tysięcy zwierząt(!), wartych ok. 17 mln zł. Co ciekawe hodowca jako, że odszkodowanie państwa mu się nie należy, do polecenia służb weterynaryjnych się nie zastosował i po sześciu tygodniach od wydania wyroku śmierci okazuje się, że skazane na zagładę stado ma się całkiem dobrze…  Może uda się jednak zwierzęta uratować? A jeśli nie, to na otarcie łez po grubych milionach, może być ewentualnie przyznana jakaś nagroda ze środków publicznych za pełen poświęcenia wkład w akcję likwidacji zabójczej choroby zakaźnej. Pytanie tylko czy wojewódzki lekarz weterynarii temu przywiązanemu do swoich norek hodowcy ją przyzna, o ile oczywiście powiatowy lekarz weterynarii złoży w tej sprawie stosowny wniosek.              
Więcej o sprawie na stronie:     https://wiadomosci.wp.pl/ma-zabic-wszystkie-swoje-norki-37-tysiecy-6666091333122848a

Opracowanie BC 


Źródło: 

Dodaj komentarz