Przedwyborcze stwory i amory

Być może duża grupa mieszkańców naszego miasta, a jednocześnie potencjalnych bardzo chętnie widzianych wyborców, nie bierze pod uwagę faktu, że spora część ich oczekiwań co do działań osób decyzyjnych miasta,  to po prostu najzwyklejsze ich obowiązki . Czy my wszyscy, „autochtoni”  na stałe już przygarnięci przez mury miasta, musimy przychodzić po prośbie do majestatu nazywanego jeszcze tak niedawno, bo przed wojną, magistratem /być może nazwa pochodziła stąd, że w onych czasach wszyscy musieli być po wyższych studiach i posiadać choćby stopień magistra?/, aby w pozycji mocno proszącej, przed wejściem wznosząc oczy do nieba i zastygając jak stepowe surykatki – „my jesteśmy w lesie, a oni jakiś numer podają”, lokalizować wadę w jezdni lub w chodniku, kałużę powstałą by ochlapywać przechodniów czy latarnię morską powstałą ze zwykłej ulicznej latarni. Zanim jednak poniesie nas fantazja goryczy, nerwów i emocji i ruszymy w wiadomym kierunku, znosimy różne niedogodności, strzępiąc języki przeciw całemu światu używając różnych gestów jako tzw. koła ratunkowego. Oczywiście staramy się zorganizować obejście na własny użytek, które może stać w najbliższym czasie wydeptaną ścieżką ratunku. I niby łączy się ludzki kolektyw podgrodzian zamieszkujących te okolice, aż wyleją się ostatnie krople żółci , przy jednoczesnym korzystaniu z No-spa lub Ibupromu – bo bez recepty.

Kiedy zaczyna się ostatnia prosta i zaczyna być widać kibiców stojących przy mecie, co prawda podzielonych  na  wiele komórek, ukazuje się faworyt, który musi rzekomo zwyciężyć. Grzeje równo. Prostuje drogi , poprawiają przed nim jezdnię, robią parkingi na ewentualny odpoczynek, czynią dobro – jak mówi ewangelia. Część powie lub pomyśli – lepiej późno niż wcale. Ale to wszystko nie jest odkryciem nowego stylu – to jest stary styl, w którym wyspecjalizowali się niektórzy dotychczasowi zwycięzcy. To jest stara taktyka, nie dla wymagających kibiców i nie do zaakceptowania na tak długi maraton jak kadencja . Mówią, że zawodowcy prezentują wyższy poziom od powiedzmy – amatorów. Ale w dzisiejszych czasach prawdziwych amatorów już nie ma. Jednak, my rzekomi amatorzy nie boimy się konfrontacji posiadanych umiejętności, by potwierdzić taką tezę. Na pewno nie jesteśmy przyklejeni do fotela, mamy odwagę powarzyć się na zużyte i narzucone zasady, na pewno jesteśmy nauczeni cierpliwości, czego daliśmy dowody, widzieliśmy w tym czasie rzeczy i sprawy, których nie widać z Sali Tronowej, rozpoznajemy i uodporniliśmy się na medialną manipulację, która wyzwala alarmująco niepotrzebne emocje, mamy odwagę wyjść na spotkania w cztery oczy ze społeczeństwem i traktujemy tę cechę jako jedną z najważniejszych, oczekujemy na ewentualną krytykę od samego początku, by móc mocniej integrować lokalną społeczność wokół jej potrzeb i ustalenia pierwszeństwa działań, pielęgnować polską historię i historię naszego miasta, potrafimy przyznawać się do ewentualnego błędu, chcemy wyzwalać u mieszkańców ich inicjatywę i myśleć o ich lepszym samopoczuciu na koniec dnia. To oczywiście są podkłady duchowe pod stosunek do pracy na rzecz mieszkańców, ale bez nich nic nie będzie w porządku i nie będzie sukcesu.

Jacek Karcz