Jak wygląda życie pod władzą Antify? Amerykański dziennikarz sprawdził to osobiście – 30% lub L

Jeden z amerykańskich dziennikarzy postanowił zobaczyć jak wygląda od środka strefa Seattle opanowana przez Antifę. Spędził w niej więc pięć dni. Wnioski są szokujące.

8 czerwca policja w Seattle po starciach z uczestnikami zamieszek po śmierci George’a Floyda dostała rozkaz opuszczenia posterunku w tradycyjnie lewicowej dzielnicy Capitol Hill. Uczestnicy zamieszek, w tym członkowie Antify, szybko przejęli fragment tej dzielnicy o wielkości ok. sześciu przecznic. Ustawili barykady na ulicach i ogłosili, że jest to „Strefa Autonomiczna Capitoll Hill” (CHAZ, chociaż ostatnio funkcjonuje również nazwa CHOP), do której policjanci nie mają wstępu. 

Istnienie CHAZ budzi w USA skrajne emocje. Lewica i sympatyzujące z nią media przedstawiają ją jako idylliczną hippisowską komunę, podczas gdy sympatycy prawicy uważają jej okupantów za terrorystów, na których powinno się wysłać wojsko. Mało jednak wiadomo o tym, co naprawdę się w niej dzieje, gdyż dziennikarze – niezależnie od tego jaką opcję polityczną reprezentuje ich redakcja – są tam personami non grata i wielu z nich po prostu boi się zapuszczać poza granice CHAZ. 

Jednym z wyjątków był związany z kanadyjskim portalem Post Millenial Andy Cuong Ngo. Chcąc poznać prawdę o CHAZ postanowił spędzić tam pięć dni. Wymagało to od niego ogromnej odwagi gdyż zasłynął on opisywaniem aktywności Antify podczas protestów w Portland w zeszłym roku. Od tego czasu stał się dla niej wrogiem i kilka razy padł już ofiarą ich przemocy. Z tego względu musiał zachowywać dalece idące środki bezpieczeństwa. Ubrał się w charakterystyczny czarny strój kojarzony z Antifą i przez cały czas nosił maseczkę. Starał się też unikać konwersacji, aby ktoś nie rozpoznał go po głosie. Bał się również nocować w CHAZ – w tym celu wychodził ze strefy i po złapaniu kilku godzin snu do niej wracał.

Z jego relacji wynika, że CHAZ ma dwa oblicza. W dzień, kiedy w okolicy i nawet w samej strefie pojawiają się dziennikarze, wszystko odbywa się spokojnie. Ludzie dyskutują, grają na instrumentach czy tworzą sztukę uliczną. To właśnie taki obraz CHAZ pokazują lewicujące media. Ngo podkreśla, że chociaż w CHAZ nie ma formalnych władz ani zasad, to i tak pojawił się już nieformalny kodeks postępowania. Jedną z jego zasad jest to, że zbyt duże grupy złożone wyłącznie z białych ludzi nie powinny spotykać się w jednym miejscu, aby go w taki sposób nie „rekolonizować”. Prowodyrzy okupacji – bo ciężko tu mówić o organizatorach – rozdają „mieszkańcom” darmowe jedzenie i kawę, które zakupili z dotacji od zwolenników. 

Porządku w CHAZ ma pilnować zorganizowana ochrona. Przewodzi im krótkowłosa kobieta używająca pseudonimu Creature (ang. stwór), która bardzo pilnuje, żeby nikt nie robił jej zdjęć. Członkowie jej grupy są wyposażeni w krótkofalówki. Większość z nich jest uzbrojona, często w broń palną. Wielu z nich po zmroku nosi ją otwarcie, na widoku. Jak donosi Ngo wielu z nich ma na swoich ubraniach naszywki identyfikujące ich jako członków John Brown Gun Club – lewackiej organizacji paramilitarnej, uznawanej za zbrojne ramię Antify. Zrobiło się o niej głośno w zeszłym roku, kiedy jeden z jej członków, Willem van Spronsen został zastrzelony w Tacomie przez policję podczas próby podpalenia centrum dla imigrantów koktajlami Mołotowa. 

W CHAZ otwarcie działają skrajnie lewicowe organizacje, które wykorzystują jego istnienie do rekrutacji nowych członków. Najczęściej widać tam przedstawicieli Demokratycznych Socjalistów Ameryki i działających w Seattle Rewolucyjnych Socjalistów. Wśród rozdawanych przez nich ulotek i materiałów znajduje się nie tylko propaganda, ale i bardziej „praktyczne” pozycje, uczące np. budowy bomb w warunkach domowy czy taktyk miejskich w walkach z policją. 

Prawdziwe kłopoty w CHAZ zaczynają się jednak po zmroku, kiedy nie patrzą na nie kamery. Większość okupantów, świadoma tego, opuszcza strefę i nocuje poza nią, jej liczebność spada w nocy z kilku tysięcy do kilkuset osób. Wtedy też wychodzą na ulice uzbrojone gangi. Jak informuje Ngo w CHAZ działa kilka różnych grup, które rywalizują ze sobą o władze. Jedną z nich jest gang rapera Raza Simone, który ma bardzo bogatą kryminalną przeszłość, łącznie z wyrokami za przemoc wobec dzieci. Ma on w zwyczaju przechadzać się wieczorami po ulicach strefy z karabinem w ręku i pistoletem włożonym za pasek, w towarzystwie podobnie uzbrojonych podwładnych. W zeszłym tygodniu do internetu wyciekł filmik na którym widać, jak rozdaje innym uczestnikom protestu broń długą z bagażnika samochodu. Jego ludzie mieli również dopuszczać się przemocy wobec przeciwników. Jedną z jego ofiar nieomal padł dziennikarz Kalen D’Ameida. Kiedy ludzie Raza zauważyli, że ich nagrywa, próbowali zaciągnąć go do namiotu. Dziennikarzowi na szczęście udało się uciec i uniknął linczu, bo ukrył się na placu budowy poza CHAZ, skąd odebrała go policja. 

Przestępczość jest wszechobecna.

Wszystkie sklepy na terenie CHAZ już dawno zostały splądrowane i zdewastowane, a normalni mieszkańcy tej dzielnicy tak często padali ofiarami rozbojów, że teraz boją się wychodzić z domów. Nocami często słychać krzyki i strzały. W sobotę wieczorem ktoś otworzył ogień zabijając jedną osobę i raniąc drugą. Okupanci nie wpuścili do środka policji, co mogło stać się skądinąd przyczyną śmierci 17-letniego chłopaka – ratownicy medyczni odmówili bowiem wejścia na teren CHAZ bez policyjnej eskorty. 

Powszechne są również kradzieże i przemoc seksualna. Wiele kobiet w CHAZ miało paść ofiarą molestowania a nawet gwałtów. W czwartek policjantom udało się aresztować uczestnika protestu, który miał zwabić do swojego namiotu i wykorzystać seksualnie głuchą kobietę. Poczekali z tym jednak na to, aż opuści teren CHAZ. Policjanci otwarcie już przyznają, że nie interweniują w CHAZ nawet wtedy, kiedy dostają zgłoszenie o poważnym przestępstwie. Pojawił się także problem narkomanii. Narkotyki są sprzedawane otwarcie, a ich użytkownicy zażywają je w biały dzień. 

Także osoby mieszkające w pobliżu strefy nie są bezpieczne. W ostatnią niedzielę jeden z członków Antify próbował obrabować i podpalić znajdujący się w pobliżu warsztat samochodowy. Jego właściciel i jego syn złapali go, a wtedy ze strefy ruszyło na nich około 100 osób. Policja odmówiła interwencji, na szczęście inni znajdujący się w strefie stanęli w jego obronie do momentu, kiedy na miejsce dotarła prywatna agencja ochrony. Sytuacja była o krok od tragedii – po przegonieniu lewicowców ochroniarze odkryli, że w pobliżu warsztatu w krzakach ukryto broń i amunicję. 

Lewicowe władze Seattle na razie nie palą się do interwencji w obronie mieszkańców dzielnicy przejętej przez Antifę. Wprost przeciwnie – rada miasta podjęła decyzję, żeby pozwolić CHAZ nadal działać i nawet dostarczyła do CHAZ nowe, lepsze barierki i przenośne toalety. Donald Trump jakiś czas temu zapowiadał, że zrobi z nią porządek, ale jak na razie skończyło się na zapowiedziach. Mieszkańcy Capitol Hill – około 30 tysięcy osób – na razie muszą się więc pogodzić z tym, że teraz rządzi nimi Antifa i inne lewackie grupy. 

Także w innych miejscach USA uczestnicy zamieszek próbowali stworzyć podobne strefy. Jak na razie jednak ich władze okazały się mądrzejsze od lewicowych władz Seattle i próby te były gaszone od razu przez policję.

Dodaj komentarz