Zapomniana ubecka zbrodnia. Mieszkańcy niepokornej wioski prześladowani byli przez cały okres komunistycznych rządów – 30% albo L

Przed siedemdziesięciu laty położona na Lubelszczyźnie wieś Wąwolnica została spalona przez ubeckie komando za to, że pomagała Żołnierzom Wyklętym.

Pacyfikacja Wąwolnicy i jej spalenie przez UB było wydarzeniem bezprecedensowym w polskiej historii. Nie tylko z powodu brutalności komunistycznych oprawców stosujących bandyckie metody, ale także z racji prześladowania mieszkańców niepokornej wioski przez cały okres komunistycznych rządów.

Zemsta ubeków

Położona w powicie puławskim Wąwolnica była po wojnie miejscem walk oddziałów zgrupowania partyzanckiego AK-WiN mjr. Mariana Bernaciaka „Orlika” z siłami komunistycznej władzy. Jego ludzie mogli zawsze liczyć na pomoc mieszkańców Wąwolnicy. Dla komunistów Wąwolnica była, jak określano to w dokumentach UB, prawdziwym „gniazdem os”, które zawsze pomagało „faszystowskim bandytom”. Przebieg tego wydarzenia przypomniał czasy niemieckiej okupacji, gdy palono polskie wsie i mordowano ich mieszkańców. W samo południe 2 maja 1946 r. do Wąwolnicy przybyła kilkudziesięcioosobowa grupa operacyjna z powiatowego urzędu bezpieczeństwa w Puławach, prowadząca poszukiwania jednego z poddziałów zgrupowania „Orlika”. Zjawiła się w miejscowości zaraz po tym, jak jeden z miejscowych ubeckich donosicieli zawiadomił ją, że u jednego z gospodarzy są właśnie partyzanci „Orlika”. Gdy grupa przybyła na miejsce, otoczyła dom, gdzie mieli być partyzanci „Orlika”, a następnie podpaliła go, po czym natychmiast wycofała się z miejscowości. Jednak po dwóch godzinach wróciła do Wąwolnicy, metodycznie podpalając pozostałe zabudowania. Do tego celu użyto m.in. benzyny i pocisków zapalających. Wzniecony pożar zaczął się szybko rozprzestrzeniać, obejmując większość zabudowań, jakie były w miejscowości. Siły UB nie pozwoliły przybyłym na miejsce zdarzenia wozom strażackim na gaszenie pożaru. Pastwą pożaru padło 101 domów mieszkalnych, 106 stodół, 121 obór i wiele innych zabudowań, jakie były w Wąwolnicy. Żywcem spłonęły trzy osoby, a co najmniej kilkadziesiąt innych uległo poważnym poparzeniom. To była tragedia, jakiej nie zaznali mieszkańcy Wąwolnicy w ciągu pięciu lat okupacji niemieckiej. Tylko przypadek sprawił, że tragedię mieszkańców Wąwolnicy zarejestrował podróżujący po Polsce amerykański fotograf John Vachon, którego wystawę zdjęć z Polski mogliśmy oglądać przed dwoma laty w Warszawie. Wystawa nosiła tytuł „Trzy razy Polska”. Zdjęcia Vachona z Wąwolnicy stały się bardzo ważnym świadectwem tamtej tragicznej historii.

Skazani na nieistnienie

Prawdziwa gehenna Wąwolnicy zaczęła się dopiero po pożarze. Zwłaszcza gdy nadeszła jesień, a potem surowa zima. Zimno, głód i ludzka nędza stały się tam codziennością. Jej mieszkańcy nie otrzymali żadnej materialnej pomocy. Komunistyczna władza naznaczyła Wąwolnicę piętnem „bandyckiej” miejscowości i wcale nie zamierzała pomagać jej mieszkańcom. Mało tego, oficjalnie twierdziła, że spalenia wioski dokonały „bandy Orlika”. Wprawdzie do Wąwolnicy przyjeżdżały komisje, które szacowały szkody, ale realna pomoc dla jej mieszkańców nie nadchodziła. Nie było to działanie przypadkowe. Wszystkie urzędowe podania, wnioski i prośby mieszkańców Wąwolnicy były negatywnie załatwiane. Komuniści przez kilkanaście lat bacznie pilnowali, aby utrzymać taki stan rzeczy. Przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej w Puławach, od którego decyzji wiele wówczas zależało, nawet po roku 1956 notorycznie powtarzał słowa, że „póki ja jestem, Wąwolnica się nie odbuduje”. W ten sposób mieszkańcy Wąwolnicy zostali pariasami PRL-u. Nawet gdy wyjechali ze swojej miejscowości, mieli ogromne problemy ze znalezieniem pracy i mieszkania. Nie mogli też liczyć na paszport, wczasy, sanatorium czy inne „dobra”, jakie oferowało komunistyczne państwo. Ich dzieci nie mogły również dostać się do szkoły bądź na studia, jakie chciały podjąć. A ponadto wszyscy w Wąwolnicy zostali zmuszeni do milczenia. Przez cały okres PRL-u nie mogli mówić o tym, co stało się w dniu 2 maja 1946 r.

Zbrodnia bez kary

Spalenie Wąwolnicy przez UB było jedną z najbardziej brutalnych komunistycznych zbrodni. Można ją porównać do zbrodni niemieckich popełnionych na czeskich wioskach Lidice i Leżaki czy zbrodni na francuskim miasteczku Oradour sur Glane, w których Niemcy wymordowali większość ich mieszkańców. Komuniści chcieli z Wąwolnicy i jej mieszkańców uczynić odstraszający przykład dla tych, którzy sprzeciwiali się komunistycznym rządom.

Nie chodziło bowiem tylko o samo spalenie tej miejscowości, ale także o to, aby jej mieszkańcy, pozbawieni jakiekolwiek pomocy z zewnątrz i napiętnowani, sami porzucili to miejsce. To miało być takim stopniowym procesem wymierania Wąwolnicy. Na tym właśnie polega wyjątkowość komunistycznej zbrodni na Wąwolnicy. Zbrodni, która nigdy nie została ukarana. Przez dwadzieścia siedem lat, jakie minęły od upadku PRL-u nie zadbano nawet o to, aby dokonać należytego upamiętnienia tej komunistycznej zbrodni. Za to w jej okolicy nadal stoją liczne „pomniki hańby”, mające upamiętniać „bohaterską walkę” UB i MO z „bandami Orlika”.

2 maja br. w położonej przy trasie z Lublina do Kazimierza Dolnego Wąwolnicy odbędzie się rekonstrukcja historyczna pacyfikacji i spalenia tej miejscowości, jakiej dokonały siły puławskiego UB w dniu 2 maja 1946 r. Rekonstrukcja będzie centralnym elementem obchodów 70. rocznicy tamtego tragicznego wydarzenia. Ich pomysłodawcami były lokalne władze oraz działacze Regionalnego Towarzystwa Przyjaciół Wąwolnicy i Stowarzyszenia „Przeszłość – Przyszłości”. W ramach obchodów odbędzie się również pokaz pojazdów zabytkowych z czasów drugiej wojny światowej, a także okolicznościowy koncert patriotyczny. Impreza została objęta honorowym patronatem Prezydenta RP Andrzeja Dudy. Ma to być pierwszym ważnym krokiem w procesie przywracania tego wydarzenia polskiej historii. Tak aby po 70 latach przypomnieć, kto był bohaterem, a kto ubeckim oprawcą.

źródło: polskaniepodlegla.pl

Dodaj komentarz