Była aktywistka „Otwartych Klatek”: uległam internetowej manipulacji – 30% albo L

Z Emilią Gromczak, byłą aktywistką radykalnie prozwierzęcej organizacji „Otwarte Klatki” rozmawia Robert Wyrostkiewicz. 

Chciałam być taka, jak większość osób w „Otwartych Klatkach”

– Co najbardziej mnie chwyciło za serce? Zdjęcia smutnych zwierząt. I powiedziałam sobie: chcę być obrończynią zwierząt! Potem to już poszło z górki. […] I wtedy wciągnęłam się maksymalnie w bycie „antyfutrzarką”. […] Przede wszystkim jednak, tak jak większość osób w Otwartych Klatkach, które są weganami, wegetarianami, ja również chciałam być taka. […] Szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, o co tak naprawdę walczę. Zabrałam plakat z jakąś krówką czy świnką, która mówiła stop transportowi i stałam tak z godzinę na Rynku w Krakowie. Po prostu chciałam, żeby te zwierzęta już nie płakały na tych facebookowych zdjęciach

– mówi Emilia Gromczak, była aktywistka Stowarzyszenia „Otwarte Klatki”, studentka WSKSiM i dziennikarka „Świata Rolnika BIZNES”, która zdecydowała się opowiedzieć historię swojej przemiany.

Udział w akcjach Stowarzyszenia „Otwarte Klatki”

Robert Wyrostkiewicz: Walczyłaś z mięsożercami i kobietami w futrach w ramach akcji organizowanych przez Stowarzyszenie „Otwarte Klatki”, a dzisiaj pozujesz do zdjęć w futrze z nutrii w stylu retro i jesteś studentką dziennikarstwa w szkole medialnej o. Tadeusza Rydzyka. To dwa skrajnie różne światy.

– Mam 20 lat, ale doświadczeń, stety czy niestety, zapewne więcej niż niejedna moja rówieśniczka. Szukałam swojego miejsca. Chyba także poszukiwałam dobra. Wydawało mi się, że znalazłam je m.in. w akcjach Otwartych Klatek, wegetarianizmie. To chyba też moda, być wege, nie krzywdzić zwierząt, mówić o empatii i kreować bambinistyczny świat jak na obrazkach z gazetek świadków Jehowy. Trochę tak to wygląda w środowisku nastoletnich aktywistów największych, najbogatszych organizacji prozwierzęcych, bazujących na młodości i naiwności, która często jej towarzyszy. Dzisiaj mam to za sobą. Studiuję dziennikarstwo w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, chociaż pochodzę ze Spytkowic. To mała wioska na południu Polski. Mówią na mnie góralka albo baba z gór. W pełni się z tym zgadzam, bo jak potrzeba, to ujawnia się ten mój twardy góralski charakter

– mówi Emilia Gromczak, była aktywistka Stowarzyszenia „Otwarte Klatki”.

Uległam tej perfidnej internetowej manipulacji „Otwartych Klatek”

Góralka w Otwartych Klatkach? Pewnie jeszcze z terenów wiejskich, tak? To tym bardziej jaskrawy obrazek.

– Od zawsze wokół mnie były zwierzęta. Krowy, kury, króliki, koty. Mimo to w czasach młodzieńczych, tak pomiędzy 16 a 18 rokiem życia, przyglądając się wyrobom mięsnym, futrom czy kurtkom skórzanym, byłam nastawiona sceptycznie. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że było to uwarunkowane moją dziecinną wrażliwością. W pierwszej klasie liceum zaczęłam bacznie przyglądać się działaniom stowarzyszenia „Otwarte Klatki” i uległam tej perfidnej internetowej manipulacji

– przyznaje nasza rozmówczyni. 

Perfidnej? Takie mocne słowa?

– Tak, perfidnej, bo kiedy patrzę na to, jak wiele organizacji terroryzuje umysły młodych ludzi tkliwymi zdjęciami, manipulacyjnymi opisami, muzyką w tle, tembrem głosu, to jestem przekonana, że jest to gwałt na młodości tysięcy Polaków, którym nie wpadnie do głowy, by zrobić coś dla lokalnego domu dziecka czy hospicjum dla najmłodszych, ale od 1 grudnia codziennie będą roznosić ulotki, by uwolnić karpia, a przed Wielkanocą, by nie jeść jajek trójek. W wakacje dla odpoczynku będą przekonywać, że mleko krowie jest dla cielaków, a nie dla ludzi i zrobią wszystko, by krowy już nie… płakały. Tak, bo taki obraz płaczących krów, tęskniących norek czy depresyjnych kur mają w głowie nastoletni aktywiści. Wchodzą na profile facebookowe organizacji z doskonale tkliwymi grafikami i od rana są bombardowani przekazem, że dzień należy poświęcić na zbieranie pieniędzy np. na domek dla jakiejś uratowanej od zabicia kury nioski. A ta młoda energia to na końcu drogi dziesiątki tysięcy złotych wyżebranych na tzw. cele statutowe organizacji

– wyjaśnia była aktywistka Stowarzyszenia.

Pamiętasz moment, kiedy wsiąknęłaś w prozwierzęcy radykalizm?

otwarteklatki

– Jak w ogóle w to wpadłam? Organizacja zasypuje media społecznościowe stertą zdjęć czy hasztagów na Instagramie #opencages #furfreefuture #animarescue, więc to tak naprawdę żaden problem, żeby trafić na którykolwiek post czy zdjęcie tego typu. Co najbardziej mnie chwyciło za serce? Zdjęcia smutnych zwierząt. I powiedziałam sobie: chcę być obrończynią zwierząt! Potem to już poleciało z górki. Zagłębiałam się coraz bardziej w ich postulaty wobec hodowców, rolników czy zwykłych Kowalskich. I wtedy wciągnęłam się maksymalnie w bycie „antyfutrzarką”. Pamiętam, że w tym czasie kupowałam tylko sztuczne futra i to niemało, bo przecież każda kobieta chce dobrze wyglądać. Nie myślałam wówczas, jak bardzo sztuczne futro szkodzi środowisku i że jest niezdrowe, zwyczajnie niezdrowe dla skóry, dla organizmu. Przede wszystkim jednak, tak jak większość osób w Otwartych Klatkach, którzy są weganami, wegetarianami, ja również chciałam być taka. Ograniczyłam mięso, ale nie wyeliminowałam. Organizm domagał się makroskładnika, jakim jest białko, a organizmu nie oszukasz, szczególnie jeśli trenujesz, a w tym czasie sport był dla mnie bardzo ważny

– wyznaje Emilia Gromczak.

Manifestacje „Otwartych Klatek”

Jak wyglądała wówczas działalność Otwartych Klatkach i w czym brałaś udział?

– „Otwarte Klatki” organizują różne manifestacje, wystawy czy happeningi w polskich miastach. Postanowiłam, że też się tam wybiorę i stanę się wtedy już pełnoprawną obrończynią zwierząt. To proste. Działa to na zasadzie: bierz plakat i stój albo jeszcze lepiej krzycz – to nam wystarczy. Trzeba zrobić hałas, żeby jak najwięcej osób nas po prostu zauważyło i dało się wciągnąć w tę machinę niby obrony zwierząt

– apelowała była aktywistka tej organizacji na łamach „Świata Rolnika BIZNES”.

Dla nich może nie niby… Co Cię uderzyło, że zmieniłaś zdanie?

– Przeżyłam szok spowodowany pewnym obrazem, który mnie zaskoczył. To była dziewczyna z twarzą prawie jak Matka Boska. I ta dziewczyna trzymała w rękach martwego lisa. Z biegiem czasu zaczęłam się zastanawiać, że skoro tak kocha zwierzęta, to dlaczego w rękawiczkach go trzymała, czyżby jakieś uprzedzenia do skóry zwierzęcia? Nie stałam tam z nimi, przyglądałam się tylko i zgarnęłam kolejną naklejkę „Tatuaże zamiast futra”. W tym czasie słyszałam, że Otwarte Klatki organizują Tydzień Bez Futra, podczas którego można się wytatuować, a dochód z tego zostanie przeznaczony na walkę z hodowcami futer. Później był Kraków w 2017 r. i happening uliczny StopTheTruck przeciwko długodystansowemu transportowi zwierząt

– wspomina.

To chyba nic strasznego. Nie?

„Sama nie wiedziałam, o co tak naprawdę walczę”

– Szczerze mówiąc, ja sama nie wiedziałam, o co tak naprawdę walczę. Zabrałam plakat z jakąś krówką czy świnką, która mówiła stop transportowi, i stałam tak z godzinę na Rynku w Krakowie. Po prostu chciałam, żeby te zwierzęta już nie płakały na tych facebookowych zdjęciach. Atmosfera pośród otwartoklatkowiczów była zawsze bardzo przyjazna; są tak mili, że wszystko by ci oddali, bylebyś tylko tam stał i dawał świadectwo uwielbienia dla tych zwierząt. Pojawiła się również petycja, którą zachęceni przechodnie chętnie podpisywali. Nawet jakieś babcie podchodziły do osób trzymających te plakaty i głaskały zwierzęta na obrazkach. Na stoisku puszka DONATE i ludzie oczywiście bardzo ochoczo wspierali tę inicjatywę, wrzucając pieniądze. Na miejscu do wyboru tylko przekąski wegańskie. Co do osób biorących udział w takich akcjach, to tak naprawdę są to bardzo zagubieni nastolatkowie, którzy sami nie wiedzą, czego chcą w swoim życiu. Odniosłam wrażenie, że to trochę takie irracjonalne roboty, którymi ktoś gdzieś tam z góry steruje. Na wydarzeniu również można było dostać słynną czarną naklejkę z lisem „Tatuaże zamiast futra”. Byłam tylko na kilku akcjach Otwartych Klatek. Moje świadectwo nie jest świadectwem organizatora, ale uczestnika, aktywnego, zbierającego podpisy i pieniądze, zmanipulowanego i wyzwolonego z tej prozwierzęcej matni. Dzisiaj po prostu lubię zwierzaki, ale już nie czczę ich i nie zwalczam rolników i hodowców, bo to oni, ludzie, stają się najczęściej celem hejtu i ataków radykalnych organizacji prozwierzęcych. Oczywiście nie wszystkich, mówię tylko o ideologicznych radykałach

– przyznaje.

Co dzisiaj robisz? Gdzie jesteś, na jakim etapie swojej przemiany?

– Studia to chyba najlepszy okres, żeby się ukształtować i to w tym najlepszym kierunku. Ale to nie wystarczy. Z głupoty musi cię też wyciągnąć trochę własnej inteligencji. I tak właśnie nastąpiła metamorfoza z pseudoobrończyni zwierząt zakochanej w „Otwartych Klatkach” na – mam nadzieję – kobietę rozsądnie patrzącą na świat i asertywną wobec nachalnej emocjonalnej propagandy prozwierzęcej. Dzisiaj wiem, że jest nam dane czerpać korzyści ze zwierząt, oczywiście w racjonalny sposób. Każdy ma prawo zarabiać przez produkcję wyrobów futrzanych, skórzanych czy mięsnych i można rozmawiać o normach, dobrostanie, przepisach, granicach, ale nie można narzucać wszystkim siłą swojej filozofii, zgodnie z którą samo zabicie zwierzęcia, np. krowy na steki, jest zbrodnią. Teraz chętnie noszę futro, jem mięso i wspieram lokalnych przedsiębiorców. Mało tego, kiedyś myślałam, że się buntuję przeciwko głównemu nurtowi. Nic podobnego, dzisiaj bycie np. katolikiem, mięsożercą, futerkowcem to symbol odwagi. To, co przez setki lat było codziennością i normą, dzisiaj bywa heroizmem…

– podsumowuje Emilia Gromczak.

Rozmawiał Robert Wyrostkiewicz

Fot. Emilia Gromczak

źródło: swiatrolnika.info

Dodaj komentarz