JEDEN ZWYCIĘZCA, WIELU WYGRANYCH. ROZMOWA Z PROF. ANDRZEJEM NOWAKIEM

Zmierzając ku najważniejszemu w  tym wywiadzie pytaniu o skutki wojny bolszewicko-polskiej dla jej uczestników oraz dla reszty Europy, nie sposób pominąć rozważań nad genezą tej wojny – wojny, w której wywołaniu, obok geopolityki,  kluczową rolę odegrały motywy ideologiczne…  

Wypada zacząć od myśli człowieka, który pokierował przewrotem bolszewickim i zarazem kierował państwem sowieckim w momencie, gdy Armia Czerwona zwarła się z Wojskiem Polskim w śmiertelnej walce. Mówię oczywiście o Leninie, który po wybuchu I wojny światowej, kiedy przeniósł się z Krakowa do Szwajcarii, rozważał stosunek państwa, w którym rewolucja zwycięży – do wojny. Lenin jednoznacznie twierdzi w tekstach pisanych w Szwajcarii od roku 1915 do początku 1917, że rewolucjoniści muszą być za wojną, że wojna jest nieuchronna, że trzeba zwalczać brednie socjaldemokratów, którzy zalecają pacyfizm. Konieczność wojny wynika z logiki rezultatu rewolucji; rewolucja nie wygra od razu na całym świecie, wygra w jakimś kraju. Lenin zresztą wówczas nie twierdził, że będzie to akurat Rosja. Twierdził natomiast, że zwycięska w danym kraju rewolucja  będzie musiała walczyć z nierewolucyjnym otoczeniem, żeby je zrewolucjonizować i zdobyć dla rewolucji kolejne kraje. Uważał też za prawdopodobne, że kraje kapitalistyczne będą chciały zniszczyć taki pierwszy ośrodek rewolucyjny, więc wojna, tak czy tak, będzie nieuchronna.

Lenin do roku 1917 nie wiedział, że rewolucja wygra najpierw w Rosji. Czy próbował przewidywać, w jakim kraju są po temu największe szanse?

W swoim odczycie dla młodych robotników z Zurychu na początku roku 1917 Lenin mówił, że jego pokolenie raczej nie dożyje zwycięskiej rewolucji. Że to młodzi muszą ponieść dalej ten sztandar, uczyć się na doświadczeniach poprzednich pokoleń rewolucjonistów. Tak Lenin mówił jeszcze w styczniu 1917 roku; kilka tygodni później był już w drodze do Rosji, gdzie doszło do rewolucji, która obaliła carat. Lenin, umiejętnie wykorzystując wszelkie możliwe czynniki społecznego niezadowolenia, doprowadził do przekształcenia tej autentycznej rewolucji społecznej z lutego 1917 roku w skuteczny przewrót polityczny dokonany przez Bolszewików w listopadzie 1917 r.  Jednym z czynników, które Lenin wykorzystał w walce o przejęcie władzy, był czynnik narodowościowy. Lenin zakładał, że w państwie wielonarodowym, jakim było imperium rosyjskie, dążenia odśrodkowe narodów nierosyjskich są doskonałym paliwem do rozbicia starego systemu. Caratu już nie było, ale w 1917 roku istniała republika rosyjska. Lenin, jako aspirujący do władzy lider Bolszewików głosi program maksymalnie atrakcyjny dla narodowości nierosyjskich. Uznaje on, że narody te mają prawo do pełnej secesji z Rosji, jaka by ta Rosja nie była. Ale oczywiście o tym, jaka będzie dalsza przyszłość tych narodów, zadecyduje proletariat tychże narodów, a wiodącą siłą polityczną w obrębie proletariatu będą komuniści. A zatem w pierwszym etapie wydawało się, że komuniści dają więcej niż jakakolwiek inna partia wewnątrz Rosji tym narodom, które szukały samodzielności na gruzach imperium rosyjskiego.

Zaskakujące i zręczne posunięcie…

I bardzo będzie pomagało Leninowi w zdobywaniu władzy, a przeszkadzało jego politycznym rywalom, którzy np. nie będą chcieli dać pełnej niepodległości Ukrainie, ponieważ to nie służyłoby interesom Rosji imperialnej. Lenin, w momencie gdy walczył o zwycięstwo rewolucji, nie myślał kategoriami interesu imperialnej Rosji, tylko interesu rewolucji: wszystko co służy rewolucji, zburzeniu starego systemu, trzeba wykorzystać, w tym ruchy narodowościowe. I to był także jego punkt widzenia na sprawę polską. Lenin akceptował kształtowanie się nowoczesnej polskiej świadomości narodowej, tyle że zarazem zakładał, iż ta świadomość możne znaleźć realizację swoich celów dopiero w ramach socjalistycznego czy komunistycznego ustroju. Tymczasem na ziemiach zaboru rosyjskiego zajętych przez Niemcy i Austro-Węgry istnieje już w roku 1917 Rada Regencyjna. W wyniku Aktu 5 listopada 1916 roku wydanego przez dwóch cesarzy rodzi się zalążek polskiej państwowości zależnej od państw centralnych, tworzy się administracja polska. Jednocześnie u boku Ententy działają na Zachodzie ośrodki polityczne wspierające sprawę polską. Pod koniec roku 1917 Komitet Narodowy Polski we Francji reprezentowany przez Dmowskiego zostaje oficjalnie uznany a Ignacy Paderewski przekonuje w Ameryce prezydenta Wilsona do ogłoszenia w styczniu 1918 roku niepodległości Polski jako jednego z celów wojennych Stanów Zjednoczonych. Innymi słowy, na progu 1918 roku z jednej strony istnieje Rosja bolszewicka, której doktryna ideologiczna zakłada konieczność wojny o rozszerzanie rewolucji na kolejne kraje, by przekształcić te narody, które oderwały się co imperium rosyjskiego w narody rewolucyjne. A z drugiej strony już powoli wyłania się przyszła Polska, zarówno na ziemiach polskich pod okupacją niemiecką i austro-węgierską, jak i u boku mocarstw zachodnich. Jednak na początku roku 1918 Bolszewicy muszą sobie odpowiedzieć przede wszystkim na pytanie, czy ich rewolucja zdoła przetrwać w ówczesnej sytuacji geopolitycznej, to znaczy mając do czynienia w najbliższym sąsiedztwie z wciąż potężną armią niemiecką. I tak Bolszewicy pobierają pierwszą lekcję Realpolitik…

… zawierając separatystyczny pokój z Niemcami.     

Tak, pokój w Brześciu, który Lenin wymusił na swoich towarzyszach, bo wielu z nich nie chciało tego pokoju; Bucharin najbardziej się opierał. Lenin jednak wiedział, że w zamian za terytorium, z którego czasowo rezygnuje, kupuje czas – czas bezcenny dla okrzepnięcia władzy Bolszewików, czas, w którym struktury bolszewickie lepiej opanują centrum dawnego imperium  i dotrwają do momentu, gdy skończy się „wojna imperialistyczna” –  jak Lenin nazywał I wojnę światową.  Przewidywał też, że Niemcy tę wojnę przegrają – w roku 1918 było to już wysoce prawdopodobne – i wtedy będzie można przejść do „wojny wyzwoleńczej” – jak ją nazywał Lenin – w której Rosja będzie „wyzwalała” kolejne kraje dla sprawy rewolucji. I tu ujawni się całe znaczenie Polski leżącej na trasie tej rewolucyjnej ekspansji na Niemcy, którą Lenin planował po okresie taktycznego rozejmu.

Dlaczego chciał zacząć od Niemiec?

Lenina i większość jego towarzyszy w sowieckim politbiurze cechowało coś, co można nazwać kulturową germanofilią. Byli to w większości ludzie mówiący po rosyjsku i po niemiecku. Lenin wiele swoich tekstów pisał po niemiecku, podziwiał Niemcy za lepszą organizację niż w Rosji. Był przekonany, że bez pozyskania Niemiec rewolucja w skali europejskiej się nie uda. I zdawał się rozumować tak: na razie zdobyliśmy przyczółek w Rosji, ale to nie na wiele nam się zda, jeżeli w krótkim czasie nie zaniesiemy rewolucji do Niemiec, gdzie jest najpotężniejszy proletariat, największy przemysł, który połączony z siłą Rosji zagwarantuje obozowi komunistycznemu trwałą przewagę w strukturze geopolitycznej Europy. Jednak przygotowanie ofensywy, która mogłaby dotrzeć do Niemiec, wymagało czasu. Po pokoju brzeskim, zawartym w marcu 1918 roku Lenin skupił się na dwóch zadaniach. Pierwszym była budowa Armii Czerwonej. Dopiero w lutym roku 1918 Rada Komisarzy Ludowych wydała dekret o budowie Armii Czerwonej i zaczęto ją budować niemal od zera, na nowych zasadach, z żelazną dyscypliną. I pod koniec 1918 roku ta armia będzie liczyła około miliona żołnierzy. Przypomnijmy – w roku 1920 stan Armii Czerwonej wyniesie około 4 milionów żołnierzy; stan oficjalny, bo żołnierzy realnie zdolnych do walki było znacznie mniej.

A jaki był oficjalny stan Wojska Polskiego w momencie wojny z bolszewikami?

W tym czasie Wojsko Polskie oficjalnie, w szczytowym momencie mobilizacji, liczyło około 950 tysięcy żołnierzy. Ale wróćmy do roku 1918, kiedy państwo sowieckie przygotowuje się – budując armię – do siłowego rozstrzygnięcia walki o rozszerzenie rewolucji w Europie. Same ideały rewolucyjne nie wystarczą – rozumował Lenin – potrzebna jest armia. I moment wykorzystania armii przychodzi już jesienią roku 1918. Niemcy załamują się na froncie zachodnim. I już w październiku 1918 roku odbywają się w kierownictwie bolszewickim narady na dwóch płaszczyznach: na płaszczyźnie czysto wojskowej, gdzie kluczową rolę odgrywa Trocki jako Przewodniczący Rady Wojskowo-Rewolucyjnej. Odbywa narady z dowódcami i w ramach tych narad powołany zostaje do życia front zachodni, czyli siła uderzeniowa armii czerwonej, która na przeć na Zachód, przez Polskę do Niemiec, najkrótszą drogą do Berlina. Jednocześnie odbywają się narady na drugiej płaszczyźnie, w których kluczową rolę odgrywa Józef Stalin jako Przewodniczący Komisariatu ds. Narodowości.

Czy już wtedy Stalin należał do ścisłej czołówki kierownictwa partii bolszewickiej?

Oczywiście. Wbrew dość obiegowym opiniom, wedle których rola polityczna Stalina nabiera znaczenia dopiero w połowie lat 20., on już w latach 1918-1919 był jednym z czterech najważniejszych przywódców partii bolszewickiej. Jej biuro polityczne liczyło pięciu członków. Jeden był czysto technicznym organizatorem a tych czterech to byli: Lenin jako numer jeden, Trocki jako numer dwa, Kamieniew jako numer trzy i Stalin – numer cztery. Nie Zinowiew, nie Bucharin, tylko ta czwórka sprawowała faktyczną władzę. W ramach podziału pracy wewnątrz tej wielkiej czwórki Stalin zajmował się sprawami narodowości, czyli nierosyjskich narodowości dawnego imperium: Gruzinów, Białorusinów, Ukraińców, Litwinów, Łotyszy… Wszystko to należało do sfery organizacyjnej i koncepcyjnej pracy Stalina i jego komisariatu powołanego po to, aby przygotować rewolucję, przewrót polityczny na terenie tych krajów, które niedawno należały do imperium rosyjskiego a na skutek warunków pokoju brzeskiego lub własnych działań niepodległościowych zostały oderwane od Rosji. Zasięg zainteresowań komisariatu Stalina zbiegał się z granicami dawnego imperium rosyjskiego. I naturalnie największym wydziałem komisariatu ds. narodowości był wydział polski.

I to w komisariacie kierowanym przez Stalina narodziła się koncepcja Polrewkomu ?

Tak. To prawie zapomniana historia i tym bardziej warta przypomnienia. W chwili, gdy w październiku 1918 roku zostaje ustanowiony front zachodni, równolegle zaczynają się działania mające doprowadzić do powołania kolejnych rządów rewolucyjnych dla Ukrainy, Białorusi, Litwy itd. A w styczniu 1919 roku zostaje ogłoszony na łamach „Izwiestii”, czyli organu Rady Komisarzy Ludowych, skład Polrewkomu – Rewolucyjnej Rady Wojennej Polski, czyli rządu komunistycznego dla Polski, który miał być w niej zainstalowany w momencie, gdy front zachodni na ziemie polskie wkroczy – jak szacowano – w styczniu lub w lutym 1919 roku. Skład tego „polskiego” rządu nie utrwalił się w naszej pamięci po prostu dlatego, że front zachodni do Polski wtedy nie dotarł.  Na przywódcę tej grupy bolszewicy wyznaczyli Stefana Bratmana – Brodowskiego, ale nie było mu dane odegranie roli szefa rewolucyjnego rządu w Polsce, ponieważ w momencie gdy w sowietach trwały te przygotowania, polskie państwo od listopada 1918 r. błyskawicznie się organizowało. Przyjazd Piłsudskiego do Warszawy i zdolność do kompromisu wśród różnych grup politycznych sprawiły, że nie wybuchła żadna wojna domowa o to, kto jest ważniejszy: endecja czy piłsudczycy, czy socjaliści. I ten kompromis klaruje się już w styczniu 1919 roku a jego najwspanialszym przejawem jest sprawne przeprowadzenie wyborów do sejmu ustawodawczego, nota bene, z udziałem kobiet, bo odrodzona Polska należała do pionierów praw wyborczych kobiet w Europie.

Polki głosują, Polska krzepnie…

Przede wszystkim krzepnie Wojsko Polskie, na czym najbardziej zależy Piłsudskiemu jako Naczelnikowi Państwa i jako wodzowi naczelnemu. I już pod koniec 1918 roku, po dwóch miesiącach istnienia państwowości, to wojsko liczy 100 tysięcy żołnierzy. Niby niedużo, skoro Armia Czerwona liczy w tym czasie milion, ale Armia Czerwona musi tym milionem „pokryć” spore terytorium. W roku 1918 ta armia miała tylko front zachodni, ale już w pierwszych miesiącach roku 1919 wyzwaniem dla bolszewików staje się Biała Rosja. Wtedy uformują się na Syberii siły Kołczaka, na południu Denikina, na północy Judenicza i Armia Czerwona będzie zaangażowana na kilku frontach wewnętrznych i zajęta walką o  utrzymanie władzy przez bolszewików, a nie ekspansją. Druga zmiana jest zaś taka, że przeżywa kryzys rewolucja w Niemczech…

…na której wybuch liczył Lenin…     

Owszem. Miał wręcz nadzieję, że w pewnym sensie Armia Czerwona dotrze do Niemiec niejako „na gotowe”. Niezależnie od różnic dzielących go z Różą Luksemburg Lenin wierzył, że komuniści zwyciężą w Niemczech, bo pod koniec pierwszej wojny światowej w tamtejszej armii powstał duży ferment rewolucyjny. Jednak zalążki rewolucji w Niemczech udało się rządowi stłumić, zaś Róża Luksemburg i Karl Liebknecht zostali zamordowani na początku roku 1919, co sprawiło, że szanse na sukces rewolucji w Niemczech bardzo zmalały. Droga frontu zachodniego do Berlina uległa wydłużeniu a na tej drodze stanęło wojsko polskie. Około 15 lutego 1919 roku uformował się, stały już od tej pory, front wojny bolszewicko-polskiej na terenie dzisiejszej Białorusi w okolicy Mostów nad Niemnem i Berezy Kartuskiej. Tam był pierwszy odcinek tego frontu, choć niektórzy badacze uważają, że wojna zaczyna się wcześniej, już 31 grudnia 1918 roku atakiem bolszewików na Wilno. Przypomnijmy, że Wilno – historyczna stolica Wielkiego Księstwa Litewskiego, zamieszkałe w większości przez Polaków i Żydów, do końca roku 1918 znajdowało się pod okupacją niemiecką. Mimo, że wojna się skończyła, to wojska niemieckie w Wilnie pozostawały i zgadzały się na to mocarstwa zachodnie po to właśnie, żeby nie wkroczyli tam bolszewicy. Jednak w momencie, kiedy Niemcy opuszczają Wilno, bo chcą wrócić do domu, pojawia się pytanie – czyje to Wilno będzie. I tworzy się tam wtedy Samoobrona Polska, pod dowództwem generała Wejtki i te oddziały stanowią jakby zalążek Wojska Polskiego. Nie jest to regularna formacja, raczej  organizacja paramilitarna, która  po wyjściu Niemców przejmuje kontrolę nad Wilnem. Przejmuje na krótko, bo od wschodu uderzają bolszewicy i zdobywają Wilno; samoobrona to było za mało na siłę frontu zachodniego Armii Czerwonej. Bolszewicy zdobywają Wilno wyłącznie dla sprawy komunizmu, więc można datować początek wojny bolszewicko-polskiej od nocy sylwestrowej z 1918 na 1919 rok albo od połowy lutego, kiedy już regularne Wojsko Polskie zatrzymuje dalszą ofensywę Armii Czerwonej na zachód.

Tak wyglądały intencje i plany strony sowieckiej. Jakie cele stawiała sobie w tym konflikcie Polska, pomijając tę oczywistość, że nie chce, by po jej trupie bolszewicy doszli do Berlina? Na tym polskie potrzeby, interesy, nadzieje i  zamiary na pewno się nie kończyły…

Polska miała w konflikcie z Sowietami własny cel polityczny niesprowadzający się tylko do skutecznej obrony. Tu były dwie zasadniczo koncepcje:  Dmowskiego i Piłsudskiego.  Otóż Dmowski przedstawił już na początku konferencji w Wersalu, która miała decydować o nowych granicach w Europie, swoją wizję zasięgu terytorialnego Polski; to było mniej więcej 480 tys. km kwadratowych, czyli mniej więcej o 250 tys. km kw. mniej niż liczył obszar Polski przedrozbiorowej. Jednak dla wielu obywateli polskich, świadomych obywateli polskich, punktem odniesienia dla przebiegu granic odrodzonej Polski…

…był kształt Polski sprzed pierwszego rozbioru z 1772 roku.       

Wówczas Polska liczyła 733 tys. km. kw. Podkreślam – Polska. Jest mitem historycznym, że owo ciało polityczne nazywało się Rzeczpospolitą, a już zwłaszcza Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Nigdzie tego rodzaju termin oficjalnie nie występował. Oficjalnie istniało Królestwo Polskie, którego bardzo ważną częścią było Wielkie Księstwo Litewskie. I tak na to, niezależnie, czy się z tym zgadzamy, czy nie – patrzyła w latach 1918-1919  niemała część  polskich elit politycznych:  że to jest Polska. Jednak wiadomo już było pod koniec XIX wieku, co wynikało to z dynamiki procesów narodotwórczych, że ten obszar zamieszkują nie sami etniczni Polacy. Że są tam Rusini, czyli Ukraińcy, którzy mają własne, coraz silniejsze aspiracje polityczne; że są tam Litwini; że jest najsłabszy, ale też istniejący ruch narodowy białoruski… I pojawia się pytanie, co z nimi zrobić w ramach polskiego programu politycznego? Wizja Dmowskiego sprowadzała się do tego, żeby wcielić do odrodzonej Polski część tych ziem, które dawniej należały do Królestwa Polskiego na Wschodzie – taką, którą będzie można zasymilować, czyli stopniowo przekształcić mieszkających tam Ukraińców, Białorusinów i Litwinów w Polaków. Stąd u Dmowskiego skłonność do rezygnacji z dużej części obszaru Polski przedrozbiorowej.

Z przekonania, że asymilacja ludności niepolskiej z ziem bardziej wysuniętych na wschód się nie uda? 

Tak rozumował Roman Dmowski.  Musimy jednak przypomnieć, że dla polityków zachodnich państw Ententy naturalnym układem odniesienia dla terytorialnej wizji Polski, która ma odzyskać niepodległość, było Królestwo Polskie rozumiane jako tzw. Kongresówka, a więc obszar utworzony na Kongresie Wiedeńskim w roku 1815 wewnątrz Imperium Rosyjskiego – obszar którego wschodnią granicę wyznaczał Bug, podobnie do obecnej granicy wschodniej Polski, do którego można dodać Zachodnią Galicję, ale już nie wiadomo, co ze Wschodnią Galicją, chociaż ona nigdy do Rosji nie należała. Wiadomo jednak, że była ona celem wojennym Rosji w czasie I wojny światowej. Reasumując: istniała przepaść między tą wizją, którą miały polskie elity polityczne (nie tylko Roman Dmowski, ale polscy patrioci rozmaitych orientacji) – wizją Polski jako kraju dużego, który choćby w jakimś stopniu nawiązuje do kształtu przedrozbiorowego, a wizją przywódców państw zachodnich, którzy uważali, ze Polska powinna być mała, właściwie jak najmniejsza, żeby nie przeszkadzać wielkim krajom, które zawsze (zawsze, czyli w XIX wieku) tu były – Niemcom i Rosji. Stąd odrzucenie propozycji Dmowskiego przez mocarstwa zachodnie w Wersalu i stąd także nadzieja ze strony Piłsudskiego, że to inny program – program federacyjny, który Piłsudski wybrał ze względów taktycznych, a nie ideowych. Ze względów ideowych i uczuciowych zależało mu tylko na Wilnie. O Lwów mu nie chodziło, choć akurat większość ówczesnych mieszkańców Polski do Lwowa też była przywiązana. Dla Piłsudskiego Wilno było ważne nie tylko ze względów sentymentalnych. W jednym wizje geopolityczne Piłsudskiego i Dmowskiego były zbieżne: Polska terytorialnie mała nie ma szansy przetrwania. Polska musi być duża, a nawet wielka. I dość silna, by wytrzymać rewizjonistyczny napór powojennej Rosji i Niemiec. Tylko, że Piłsudski inaczej wyobrażał sobie tę wielkość, a mianowicie widział ją w strukturze federacyjnej, o której dużo się wtedy mówiło w Europie. Odrodzona Polska nie miała być państwem, czysto polskim, tylko takim, w którym Polska połączy się z odnowionym i nowoczesnym Wielkim Księstwem Litewskim i z Ukrainą. Pozostawało pytanie, czy ta Litwa to ma być Litwa i Białoruś łącznie, czy osobno etniczna Litwa i etniczna Białoruś. Taką federalistyczną wizję prezentowali reprezentanci Piłsudskiego w polskiej delegacji w Wersalu. Wizja ta przemawiała do części kręgów liberalno-lewicowych, ale przeważał w zachodnich elitach pogląd, że Polska powinna być jak najmniejsza, a Polacy powinni się cieszyć z tego, że do Polski będzie należeć Warszawa.

Czy wspomniane elity w ogóle odróżniały Ukraińców i Białorusinów od Rosjan w takiej mierze, w jakiej były w stanie odróżnić Polaków od Rosjan?

To uwaga bardzo na miejscu. Także dlatego, że ułatwia wyjaśnienie na czym polegała łatwość sukcesu bolszewików, którzy odwoływali się właśnie do takiego stanu wyobraźni elit Zachodu. W tej wyobraźni ekspansja bolszewicka jest usprawiedliwiona tak długo, jak długo obejmuje tereny wewnątrz byłego imperium rosyjskiego. A więc do Bugu – nie ma jakoby problemu. Lwów nie był nigdy rosyjski, ale imperium rosyjskie chciało podczas I wojny przyłączyć Lwów do Rosji. To może i Lwów się bolszewikom należy. Takie myślenie na Zachodzie na progu lat 20. było obecne także z tego powodu, że żywa była tam wdzięczność do Rosji za to, że pomogła Zachodowi przetrwać trudny dla niego początkowy okres I wojny światowej. Wtedy Niemcy musieli część korpusów z frontu zachodniego przerzucić na front wschodni, gdyż Rosja uderzyła dość skutecznie w Prusach Wschodnich. Miały też znaczenie starsze pokłady rusofilii w zachodnich elitach. Ich nastawienie było właśnie takie, że właściwie na wschód od linii Bugu jest miejsce tylko dla wielkiej Rosji.

A Ukraina i jej aspiracje niepodległościowe? 

Ukraina nie zdobyła dla swojej sprawy żadnej sympatii na Zachodzie, przede wszystkim dlatego, że państwo ukraińskie pojawiło się w grze politycznej wyłącznie z łaski Niemiec, poprzez pokój brzeski z lutego 1918 roku jako sztuczny wytwór niemieckich zabiegów geopolitycznych i tak to było postrzegane na Zachodzie. O Białorusinach w ogóle mało kto słyszał. Na Litwę, Łotwę i Estonię trochę inaczej zapatrywała się Wielka Brytania, ponieważ uważała je za potencjalnie pożyteczny przyczółek własnych wpływów nad Bałtykiem; przyczółek na tyle skromny, że być może Rosja pogodzi się z tym, że Litwa, Łotwa, Estonia i Finlandia odzyskają niepodległość.  Z tego też powodu Brytyjczycy nie zakładali, by Litwa mogła łączyć się z Polską, bo wiadomo, że taki związek będzie przeszkadzał Rosji, wszystko jedno jakiej Rosji – czerwonej czy białej.

Wizja bliskiego związku polsko-ukraińskiego też się na Zachodzie nie podobała i zapewne z tych samych powodów – na pewno przeszkadzałaby Rosji, każdej Rosji.  Układy Piłsudskiego z Petlurą i wyprawa kijowska spotkały się w Europie ze złym przyjęciem.

Niewątpliwie, ale wróćmy najpierw pamięcią do lutego 1919 roku, kiedy bolszewicy zostali zatrzymani w marszu na Zachód i zmuszeni coraz bardziej zajmować się wojną domową z białymi generałami. Impet nacisku Armii Czerwonej na Zachód wtedy słabnie, więc Polska zyskuje większą swobodę w realizowaniu własnych pomysłów na przebieg granicy wschodniej. W tej kwestii nie ma zgody między mocarstwami Ententy i ostatecznie określają tylko granicę „minimum” – że minimalna wschodnia granica Polski, co ustalono w grudniu 1919 roku, to granica na Bugu, ale może ostatecznie zostać przesunięta na wschód. Piłsudski zdając sobie sprawę, że zwycięskie mocarstwa ma mają większej możliwości wpływania na sytuację  w Europie Środkowo-Wschodniej ani większej ochoty na to, rozumiał, że rozstrzygnie o tym siłą własna zainteresowanych państw. Dlatego podjął własną ofensywę na Wilno i w kwietniu 1919 roku odebrał je Bolszewikom. Tam też został ogłoszony ideowy manifest Piłsudskiego, czyli odezwa do mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego opublikowana po polsku, litewsku, białorusku i w języku jidysz. Manifest zawierał obietnicę pełni swobód dla wszystkich żyjących tam narodowości i przyszłego ustroju federacyjnego, bez wcielania do Polski, bo powstanie jakiś inny twór. Propozycja Piłsudskiego rozbiła się niestety o niechęć litewskich elit narodowych, które nie chciały żadnego związku z Polską, absolutnie żadnego. I program upadł, bo nie dałoby się zrobić federacji z Wielkim Księstwem Litewskim bez udziału Litwy. A Litwini nie chcieli. Byli nastawieni nacjonalistycznie tak, jak w Polsce nastawiony był Dmowski. I wtedy, w roku 1919, widząc, że nie da się „wybić korka litewskiego”, Piłsudski przenosi swą uwagę na Ukrainę. Dzieje się to w momencie, gdy przywódca ruchu narodowego na Ukrainie naddnieprzańskiej  Symon Petlura zostaje zepchnięty zarówno przez Czerwonych, jak i Białych na Zachód i postawiony w sytuacji bardzo trudnej jesienią 1919 roku i dochodzi wtedy do porozumienia między nim a Piłsudskim.

Ale to już nie jest próba realizacji resztek koncepcji federacyjnej…

Nie, Petlura ani nie chciał, ani nie mógł brać udziału w takim przedsięwzięciu. Petlura chciał niepodległej Ukrainy i sojusz z Polską był dla niego ostatnim możliwym oparciem w tym dążeniu. Petlura na pewno nie dążył do takiego układu, w którym Ukraina stałaby się jakiegoś większego tworu federacyjnego, którego centrum byłoby w Warszawie. Coś takiego na pewno odrzuciłaby cała elita narodowego programu ukraińskiego, a tym bardziej ta duża jej część, która była skoncentrowana na walce z Polską o Lwów, o Galicję Wschodnią. Już samym podjęciem rokowań z Piłsudskim Petlura narażał się na zarzut zdrady, kolaboracji z głównym dla Zachodnio-Ukraińskiej Republiki Ludowej wrogiem, czyli z Polską.  Natomiast sojusz wojskowy wydawał się całkowicie zdroworozsądkowym przedsięwzięciem. Sam Petlura nie mógł walczyć i z Białymi i z Czerwonymi.

I Piłsudskiemu takie rozwiązanie też odpowiadało…

Jak najbardziej. Sojusz wojskowy z niepodległą Ukrainą odpowiadał zdecydowanie Piłsudskiemu przy założeniu, że będzie on trwały, że nie będzie to tylko chwilowa rozgrywka, po której Ukraińcy wezmą się za łby z Polakami. Piłsudski miał nadzieję, że ten wojskowy sojusz okrzepnie w trakcie wspólnej walki o odzyskanie Kijowa – nie dla Polski, tylko dla Ukrainy; że ta wspólna walka stworzy braterstwo broni i pozwoli utrwalić na poziomie emocji i interesów wspólnotę geopolityczną przeciwko Rosji, niezależnie od tego jaka ta Rosja będzie.

I nawet tyle na dłuższą metę się nie udało. Powstrzymanie przez Polskę bolszewickiej ofensywy w roku 1920 nie uratowało niepodległości Ukrainy.

Niestety, ale zanim się odniosę to tej kwestii, zatrzymajmy się przy samej ofensywie bolszewickiej, wokół której narosło sporo zakorzenionych, zwłaszcza w historiografii zachodniej, sowieckiej a nawet po części polskiej – peerelowskiej zwłaszcza oraz endeckiej – nieporozumień i stereotypów. Zasadniczy stereotyp łączący te wszystkie, skądinąd bardzo różne nurt jest taki: na początku 1920 roku Polska mogła zawrzeć pokój z Sowietami na warunkach nie gorszych pod względem przebiegu granic niż w podpisanym kilkanaście miesięcy później traktacie ryskim, a nie byłoby wojny i krwawej ofiary.  Źródłem tego stereotypu była ofensywa propagandowa, jaką przypuścił Ludowy Komisariat Spraw Zagranicznych Rosji Sowieckiej pod wodzą Gieorgija Cziczerina jako komisarza, który od stycznia 1920 roku głosił, że Rosja sowiecka chce pokoju z Polską. Był to moment, w którym Rosja czerwona faktycznie wygrała już wojnę domową z Rosją białą. Stąd pytanie, dlaczego w tym korzystnym dla siebie momencie Sowieci mieliby chcieć pokoju z Polską? Powody podawane przez nich brzmiały prawdopodobnie: jesteśmy zmęczeni wojną domową, chcemy uporządkować własne sprawy, chcemy tylko zasłonić się przed ewentualnym imperializmem zachodnim, którego awangardą jest Polska. Wielu historyków z Zachodu do dziś podziela ten punkt widzenia, jednak nie biorą oni pod uwagę tego, co można odkryć w archiwach w Moskwie. A można odkryć, że równolegle z zapewnieniami o pragnieniu pokoju Rosja sowiecka szykowała wielką ofensywę wojskową. W połowie stycznia, gdy zaczynała się propagandowa ofensywa pokojowa Cziczerina, została podpisana dyrektywa wielkiej ofensywy w kierunku zachodnim z wyznaczeniem etapów realizacji tego planu do założonego terminu rozpoczęcia ofensywy w kierunku Warszawy włącznie. Udało mi się dotrzeć do tych planów w archiwum wojskowym w Moskwie na ul. Admirała Makarowa w tych szczęśliwych czasach…

…kiedy rosyjskie archiwa były dostępne dla polskich badaczy.

Dostępne przez pewien czas. I z tych przygotowań Piłsudski także zdawał sobie sprawę. Nie miał oczywiście dostępu do sowieckich planów, które dziś leżą w archiwach, ale miał nieźle zorganizowaną siatkę wywiadowczą w postaci POW. Inaczej niż 17 lat później, kiedy Stalin zrobił z tego pretekst do czystki na Polakach, w latach 1919-1920 POW była realną siłą polskiego wywiadu na Wschodzie. I co ten wywiad mógł widzieć? Dziesiątki tysięcy żołnierzy przybywających na linię frontu; nowych żołnierzy z nowym wyposażeniem. Miał również Polska bardzo dobry radiowywiad. No i wreszcie Piłsudski posiadał znajomość przeciwnika i wiedział, że bolszewicy nie zrezygnują z ekspansji na Zachód i że nie ominą w niej Polski. Nie robią zresztą z tego tajemnicy.  W tym samym czasie, kiedy Cziczerin deklarował pragnienie pokoju, Lenin, Stalin, Kamieniew i Trocki mówili publicznie, że rewolucja musi dotrzeć do niemieckiego proletariatu. Nie było wtedy wojsk powietrzno-desantowych, by przerzucić bolszewików do Berlina ponad Polska. I Piłsudski, zdając sobie z tego sprawę, traktował łącznie kwestię sojuszu wojskowego z Ukrainą z kwestią zabezpieczenia Polski przed uderzeniem sowieckim, o którym wiedział, że nastąpi. I dlatego szykuje swoją ofensywę, która ma uprzedzić wielkie uderzenie sowieckie. Piłsudski wie także, że to uderzenie pójdzie najkrótszą możliwą drogą, czyli z Białorusi, a nie z Ukrainy. Potwierdzały to informacje wywiadu. I tu jest dyskusja między historykami wojskowości: czy Piłsudski dobrze zrobił przygotowując swoje uderzenie na Ukrainie, a nie na kierunku białoruskim, żeby rozbić sowieckie zgrupowanie w trakcie jego tworzenia. Jest tu dylemat czysto wojskowy. Natomiast z politycznego punktu widzenia Piłsudski próbował łapać dwie sroki za ogon: uprzedzić uderzenie Armii Czerwonej a z drugiej dać szansę Ukrainie na niepodległość. I o tym Piłsudski rozmawiał szczegółowo z dowódcą armii stojącej na froncie ukraińskim gen. Antonim Wistowskim.  Udało mi się dotrzeć do zapisu tej rozmowy przeprowadzonej w kwietniu 1920, podczas której naczelny wódz tłumaczy generałowi, który za chwilę ma iść do ataku, o co w tym wszystkim chodzi. W dodatku ten generał ma poglądy narodowo-demokratyczne, więc tym bardziej Piłsudski musi mu wszystko dokładnie wyłożyć. I w bardzo długiej rozmowie, której zapis jest przechowywany w Bibliotece Czartoryskich, Piłsudski tłumaczy, że musimy dać szansę Ukrainie. Że pod osłoną naszego wojska władze niepodległej Ukrainy powinny zainstalować się w Kijowie i korzystać z tej osłony przez dwa, trzy miesiące, a potem Ukraińcy muszą sami okazać się zdolni do utrzymania państwowości, ze Petlurze uda się umocnić i zdobyć poparcie wystarczającej części społeczeństwa i obronić Ukrainę przed bolszewikami. I jednocześnie Piłsudski próbował kanałami dyplomatycznymi – Petlura zresztą również – przekonać zachodnich aliantów do takiego planu. Brytyjczyków przekonywano przede wszystkim argumentami ekonomicznymi. Polska dyplomacja i quasi-dyplomacja ukraińska tłumaczyły Brytyjczykom, że zboże za wschodzie Europy nie jest w Rosji, tylko na Ukrainie. Więc jeśli Ukraina się ostoi, to Zachód może z nią zawrzeć te umowy, które pozwolę jej odgrywać rolę spichlerza Europy – bardzo wtedy wygłodzonej – rolę, jaką odgrywała Rosja przed I wojną światową.

Jednak Brytyjczyków ta argumentacja nie przekonała.

Otwarte uszy na ten argument miał, niestety, tylko jeden członek rządu brytyjskiego – ówczesny minister wojny Winston Churchill i on ten argument przedstawiał na posiedzeniach rządu. Premier Lloyd George był natomiast zdecydowanie przeciwny, ponieważ wychodził z założenia, w którym utrzymywali go doradcy – bardzo kiepscy zresztą – że spichlerze w Rosji pękają w szwach, tylko trzeba zawrzeć porozumienie z Rosją a skoro rządzą nią teraz bolszewicy, to trzeba porozumieć się z Rosją bolszewicką, co rozwiąże kilka problemów naraz. Problem geopolityczny – bo dojdzie do uznania nowej Rosji zdolnej podjąć po dawnym imperium rosyjskim rolę strażnika ładu w Europie Wschodniej. Teraz będzie to strażnik czerwony, ale to nie ma większego znaczenia.  Uda się rozwiązać także problem ekonomiczny, bo po I wojnie światowej Europa głodowała. Na hiszpankę zmarło około 10 milionów ludzi również dlatego, że panowało powszechne niedożywienie.

A były te „pękające w szwach spichlerze” w bolszewickiej Rosji tamtych lat?

Rosja nie miała wtedy zboża, nie miała co eksportować. I prawdę mówiąc Ukraina też wtedy zboża nie miała, ale w przypadku utrwalenia swej niepodległości lepiej rokowała jako eksporter zboża na przyszłość. Rosja nie miała wtedy nic, czego dowodem będzie w roku 1921 śmierć dwóch i pół miliona ludzi z głodu w tejże Rosji. Straszna tragedia, o której czasem zapominamy, bo pozostaje w cieniu późniejszej i jeszcze większej tragedii głodowej na Ukrainie.

Wróćmy do decyzji Piłsudskiego z wiosny 1920 roku. Spodziewa się sowieckiego ataku wyprowadzonego z Białorusi, ale sam angażuje się na Ukrainie wspierając Petlurę. Wiemy, z jakich pobudek to robi, ale znamy też skutki…           

Piłsudski spodziewając się ataku na odcinku północnym zostawił tam szczupłe siły, wedle jego nadziei, wystarczające jednak do zatrzymania bolszewickiej ofensywy. I w maju 1920 udało się im jeszcze zatrzymać sowiecki atak z Białorusi. Natomiast na południu, na Ukrainie armia Piłsudskiego trafiła w próżnię. Sowieci wycofali się i pozwolili zająć Kijów, z czego Piłsudski był niezadowolony, ponieważ liczył, że zdoła na Ukrainie pobić jakieś siły bolszewickie, ale nie było kogo pobić. I to chyba miało pewien wpływ na postawę ludności ukraińskiej. Ludność ta widziała, że bolszewicy odpływają, w utarczkach przegrywają, ale że ich siła nie jest złamana. Ludność ukraińska była śmiertelnie zmęczona coraz to nową okupacją własnej stolicy. Raz w Kijowie rządziła od 1917 roku biała Rosja, raz Czerwona, raz Ukraina narodowa, potem jakaś, potem przychodzą Polacy… Polacy nie wydawali się gwarantami stabilizacji. Co ważniejsze, świadomość narodowa wśród chłopstwa ukraińskiego była słabo rozwinięta. Ukraińscy chłopi czuli się przede wszystkim chłopami, a Polaków postrzegali jako „panów”, co znakomicie wykorzystywała propaganda bolszewicka, chociaż żołnierze w polskich mundurach też byli w większości chłopami, a nie „panami”, a ich dowódcy także bywali pochodzenia chłopskiego. Ukraińcy jednak nie kojarzyli ich obecności w Kijowie z własnym interesem, tylko z jakimś obcym.

Mimo obecności wojsk Petlury…

Polacy zajęli Kijów, by mógł wkroczyć tam Petlura ze swoimi siłami. Te były szczupłe, ale jednak liczyły one dwie dywizje i Piłsudski oczekiwał, że Petlura zdobędzie Odessę, czyli port mogący uwiarygodnić w oczach Zachodu możliwości prowadzenia przez Ukrainę eksportu zboża. Ale marsz w kierunku Odessy się nie powiódł; siły Petlury były za słabe i za słabe było poparcie społeczne dla niego. Projekt ukraiński upadł z powodu słabego poparcia dla Petlury wśród Ukraińców i z powodu niewystarczających sił polskich. Gdyby Polska miała trzykrotnie większą armię, to może zdołałaby stworzyć taki mur, za którym Ukraina zdołałaby okrzepnąć. Petlura, gdyby przetrwał z pół roku, rok, to może by przekonał ludność, że narodowa Ukraina ma jakiś sens. Ale Polska miała taką armię, na jaką było ją stać. Wówczas około 900 tys. żołnierzy, podczas gdy Armia Czerwona miała w sumie 4 mln. Takie były proporcje. Ukraińców wcielonych do ukraińskiego wojska było może 50 tysięcy…

Wkrótce sama Polska znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.          

Tak, bolszewicy wzmocnili swoje uderzenie przez bramę białoruską na Polskę. 2 lipca 1920 roku Tuchaczewski wydaje słynny rozkaz – „po trupie białej Polski na Berlin”. Polska „burżuazyjna” ma być zniszczona, ale zniszczona nie ot tak, tylko zniszczona w drodze bolszewików do Berlina. Rozkaz Tuchaczewskiego nie był tajny. Został przetłumaczony i wydrukowany w „Timesie” – najbardziej wpływowej wówczas gazecie świata zachodniego. Każdy to mógł przeczytać, ale wolano uważać, że chodzi tylko o wyrównanie krzywd, jakich Rosja miała doznać w starciu z Polską. Elity Zachodu wolały udawać, że nic nie wiedzą o tym, co zamierzają bolszewicy, gdy już zniszczą Polskę. Polakom udało się zatrzymać – de facto samodzielnie  – tę wielką ofensywę z lipca i sierpnia 1920 roku przy pewnej pomocy Francuzów. Bo Francja w odróżnieniu od Wielkiej Brytanii wspierała Polaków moralnie, sprzedawała nam broń, wysłała ok. 2000 swoich oficerów rozsianych po różnych oddziałach polskich, co podnosiło morale, że oto są z nami jacyś Francuzi, Zachód nas całkiem nie opuścił.

No to zatrzymajmy się przy Francuzach. Dlaczego w ogóle nam wówczas starali się pomóc?  Że nie chcieli oglądać tryumfalnego marszu bolszewików przez Niemcy, to oczywiste, ale jaki był ich stosunek do Polski, jaki interes mieli w przetrwaniu świeżo odrodzonej państwowości polskiej?

Punkt widzenia Francji był następujący: Polska powinna istnieć jako niepodległe państwo, ale nie powinna przeszkadzać w nawiązaniu ponownie dobrych stosunków Francji z Rosją. To ostatnie było dla Francuzów jednak niewykonalne z powodu zniszczenia białej Rosji przez czerwoną. Tu trzeba przypomnieć, że Francja ulokowała w czasach caratu ogromne kapitały należące do francuskich ciułaczy giełdowych w spółkach działających na rosyjskim rynku. I ci ludzie – a było ich kilkaset tysięcy – których pieniądze zostały tak zainwestowane, stworzyli silne lobby, które mówiło – nie! Z bolszewikami nie będziemy się układać, bo ci nie chcą oddać nam naszych pieniędzy zainwestowanych w Rosji. I to sprawiło, że Francja traktowała Polskę jako zastępczego sojusznika, un allié de replacement, tak to nazwali sami Francuzi. Skoro Rosja nie jest już naszym sojusznikiem bo to jest czerwona Rosja, która się nam nie podoba, to potrzebujemy na wschodzie jakiegoś sojusznika, który będzie szachował Niemcy, bo Niemcy są głównym wrogiem Francji. Skoro Polska może przydać się do szachowania Niemiec od wschodu, to ta Polska może być trochę większa, niż chcieliby Brytyjczycy, ale jednak nie za duża, bo kiedyś Biała Rosja się odrodzi ( w co w Paryżu chciano wierzyć). Polaka zatem może być tylko trochę większa i nie powinna prowadzić żadnej ofensywy na wschodzie, tylko poprzestać na obronie przed bolszewikami. Takie było stanowisko głównodowodzącego sił alianckich  marszałka Ferdinanda Focha – żadnej ofensywy na Wschodzie, tylko obrona i utrzymanie granicy.

Wyprawa kijowska Piłsudskiego nie mogła się w Paryżu spodobać…

Oczywiście, została tam przyjęta bardzo źle. Ambasador francuski w Warszawie, który zresztą Polski nie lubił, rzucał oskarżenia o szaleństwie i polskim imperializmie. Natomiast innego zdania był ówczesny premier Francji Alexandre Millerand, który politykę Piłsudskiego rozumiał. Postać słabo pamiętana, a to był prawdziwy przyjaciel Polski, bodaj jedyny liczący się polityk europejski, który dla Polski w roku 1920 chciał coś zrobić, chciał pomóc. Ale nie mógł zrobić wiele nie tylko dlatego, że część funkcjonariuszy jego rządu była do Polski nastawiona wrogo, niczym wspomniany ambasador, ale także dlatego, że Polski nie rozumieli i chcieli jej zaszkodzić prawie wszyscy jej sąsiedzi Polska nie miała sojuszników – miała głównie wrogów.

Wśród tych wrogów Polski znalazł się także… sojusznik Francji, czyli Czechosłowacja.

Niestety, część ówczesnych polityków czechosłowackich, dziś wychwalanych za ich rzekomą mądrość,  dała wówczas pokaz skrajnej głupoty. W momencie, gdy ważyły się losy Polski w wojnie z bolszewikami, Czechosłowacja blokowała transporty broni dla polskiego wojska od południa podczas, gdy gdańscy dokerzy blokowali dostawy drogą morską, a Brytyjczycy sprawujący nadzór wojskowy nad Gdańskiem,  nie chcieli przełamać strajku antypolsko nastawionych dokerów.  Prezydent Czechosłowacji Masaryk stwierdził w rozmowie z misją międzyaliancką, która w końcu lipca dociera do Pragi w drodze dom Warszawy, że „to nas nie dotyczy”.  Zdaniem Masaryka bolszewicy, owszem, podbiją Polskę, ale mają do tego prawo. Te ziemie były zawsze rosyjskie. Marsz Sowietów na Zachód skończy się w Polsce. Czechosłowacja ogłosi wówczas „kwarantannę” (dosłowny cytat z Masaryka) oddzielając się  od Polski, niczym od zarazy. Stworzy kordon sanitarny na linii Karpat i nie wpuści zarazków polskiego imperializmu. Powody tej czeskiej wrogości do Polski to osobny i ciekawy wątek, którym tu nie będziemy się zajmować. Trzeba natomiast wyjaśnić, na czym polegała głupota stanowiska Masaryka i Benesza – ówczesnego ministra spraw zagranicznych – głupota polityki izolowania Polski. Otóż w czasie, gdy wojska sowieckie szły na Warszawę, komisarz Stalin, który towarzyszył wojskom atakującym Lwów, wymieniał listy z Leninem i Trockim. I Lenin 23 lipca 1920 roku pyta Stalina, co ten sądzi o możliwości skierowania ofensywy na południe (bo Stalin idzie z frontem południowo-zachodnim) a Stalin odpowiada – tak, to jest wyjątkowa okazja.  Weźmiemy Czechosłowację, Rumunię, Węgry, Austrię i dochodzimy do Włoch. To nie był ze strony Stalina żart ani wybuch entuzjazmu, tylko wyraz przekonania, że zadanie jest wykonalne i to jeszcze latem 1920 roku. Na to Lenin odpowiada – świetnie, realizujemy taki plan. Tuchaczewski, idący na Warszawę, ma następnie ruszyć na Niemcy. A front południowy ma ruszyć na południowy zachód. Dla każdego, kto choć trochę rozumiał logikę działania bolszewików, było oczywiste, że w momencie, gdy zdobędą oni Polskę, sięgną po Czechosłowację, także dlatego, że w Czechach istniał silny i popularny ruch komunistyczny. Tam komuniści w okresie międzywojennym zdobywali w wyborach po kilkanaście procent głosów. Było to równie oczywiste jak to, że upadek Polski pociągnie za sobą zagarnięcie przez Sowietów Węgier, a także Litwy, Łotwy i Estonii. Zachód by się tym nie przejął. Zachód przejąłby się wyłącznie losem Niemiec, bo od tego zależała równowaga na kontynencie europejskim. Gdyby bolszewicy wkroczyli do Niemiec, mogłaby rozpętać się ponownie wojna.

Ale nie byłoby wojny z powodu zajęcia Czechosłowacji…  

Na pewno nie, co znalazło zresztą potwierdzenie w Monachium dwie dekady później.

Przypomnieliśmy motywy postępowania Francji, która w roku 1920 okazała się niemal jedynym sojusznikiem walczącej o przetrwanie Polski. Ważną – ale z punktu widzenia polskich interesów wręcz niebezpieczną rolę – odegrała w tym samym czasie Wielka Brytania. To bodaj właśnie polityka premiera Lloyda George’a najsilniej zainspirowała mocne brzmienie tytułu Pańskiej książki Pierwsza zdrada Zachodu.  

Tytuł tej książki odnosi się przede wszystkim do zdrady pewnego zbioru ideałów, które miały obowiązywać w powojennej Europie i oficjalnie przyświecały konferencji pokojowej w Wersalu. Te ideały sformułował prezydent USA Wilson w swoich słynnych 14 punktach i szerzej potem w całej swojej propagandzie przygotowującej grunt dla wejścia Ameryki do wojny. Jednym z tych ideałów było prawo narodów, także tych mniejszych, wcześniej podporządkowanych władzy imperiów, do samostanowienia. I ta zasada zostanie brutalnie pogwałcona w roku 1920 i faktycznie – w sposób najbardziej jaskrawy pogwałcona właśnie przez politykę Wielkiej Brytanii.

Zdrada ideałów to jednak  zdrada w sensie przenośnym, innym niż w przypadku złamania jakiejś umowy, paktu sojuszniczego. 

Tytuł mojej książki nawiązuje również do dosłownego rozumienia pojęcia zdrady. Mam na myśli złamanie porozumienia – porozumienia na piśmie zawartego podczas konferencji w Spa. Na początku lipca 1920 roku pod presją ofensywy bolszewickiej, cztery dni po ogłoszeniu słynnego rozkazu Tuchaczewskiego o ruszeniu na Berlin po trupie „burżuazyjnej” Polski, polski premier Władysław Grabski jedzie na konferencję międzyaliancką do Spa w Belgii, by prosić o pomoc, o dostawy broni, o odblokowanie portu w Gdańsku. Na pomoc wojskową nawet nie liczył. I słusznie. I wtedy ze strony brytyjskiego premiera Lloyda George’a dochodzi do brutalnego szantażu wobec polskiego rządu. Dysponujemy szczegółową relacją z tej rozmowy. Lloyd George stwierdza, że Polskę spotyka słuszna kara za jej imperializm, ale jeżeli Polska w ogóle chce jakiejś pomocy, to musi zgodzić się na następujące warunki: po pierwsze, na natychmiastowy rozejm z Bolszewikami, w którym pośredniczyć będą zachodni alianci, a de facto Brytyjczycy; po drugie, Polska musi zaakceptować minimalne granice na wschodzie, choć nie pokazano premierowi Grabskiemu przebiegu tak zwanej linii Curzona, a ta linia tym się charakteryzowała, że różniła się od ustaleń wcześniejszych, które mówiły, że minimalna granica wschodnia Polski to jest granica na Bugu, jak w dawnej Kongresówce, ale nie było w tych wcześniejszych ustaleniach mowy o odebraniu Polsce Galicji Wschodniej. Przeciwnie, w grudnia 1919 roku ustalono, że Galicja będzie oddana Polsce. Tymczasem linia Curzona narysowana wtedy, 10 lipca 1920 roku, oddawała całą wschodnią Galicję bolszewikom w sytuacji, gdy Armia Czerwona była jeszcze setki kilometrów od tej linii. Ten prezent od brytyjskiego pośrednika na polski koszt bardzo zaskoczy Lenina, gdy dotrze do niego propozycja, że może dostać za darmo coś, czego nie zdążył jeszcze sam zażądać. Nieświadom podstępu premier Grabski zaakceptował podyktowane mu warunki, w zamian za co została sformułowana obietnica pomocy materialnej, jakiej mogła udzielić Wielka Brytania, gdyby Rosja Sowiecka odrzuciła propozycję rozejmu i chciała zdobyć Warszawę. I otóż, kiedy 20 dni później Armia Czerwona przekroczyła linię Curzona i znajdowała się 16 kilometrów od centrum Warszawy,  premier Wielkiej Brytanii porozumiewa się z członkiem sowieckiego politbiura Lwem Kamieniewem, który siedzi u niego w gabinecie, i mówi mu, że akceptuje układ, który w tym momencie Moskwa proponuje Polsce – układ oznaczający sowietyzację Polski, przekształcenie jej w republikę sowiecką. I wysyła premier Lloyd George do ambasadora swojego w Warszawie decyzję, by ten zakomunikował rządowi polskiemu, że rząd brytyjski uznaje racje bolszewików i nie tylko nie udzieli Polsce żadnej pomocy, ale radzi Polakom, żeby zaakceptowali stan, w którym przemieniają się w sowiecką republikę. Otóż to była zdrada w sensie całkowicie dosłownym, a nie przenośnym, jak w przypadku „zdrady ideałów”. To było sprzeniewierzenie się warunkom porozumienia międzynarodowego, aktu natury prawnej,  zawartego zaledwie 20 dni wcześniej.  To był akt zdrady a zarazem pierwszy w XX wieku tak jaskrawy przykład polityki appeasementu, czyli „uspakajania” agresywnego imperium poprzez zaspokojenie jego roszczeń kosztem słabszego kraju, a to w imię przekonania, że w ten sposób ratuje się pokój. Tak Lloyd George chciał postąpić z Polską. Tak 18 lat później w Monachium Zachód postąpi z Czechosłowacją dla „uspokojenia” Hitlera. W imieniu Wielkiej Brytanii zrobił to wtedy premier Chamberlain, ale ex-premier Lloyd George będzie wiernie kibicował takiej polityce.

Wojna bolszewicko-polska zakończyła się inaczej niż przewidywał brytyjski premier i sowieckie politbiuro. Jakie najważniejsze konsekwencje taki, zbawienny dla Polski,  finał miał dla wszystkich pozostałych zainteresowanych, których dążenia i interesy zostały w tej rozmowie przypomniane? Jak wiktoria warszawska wpłynęła na dalsze losy uczestników tej wojny i ich sąsiadów…

Zacznijmy od Sowietów: Lenin wielokrotnie we wrześniu, październiku, listopadzie 1920 roku powiedział – nie będziemy podejmować następnych eksperymentów z eksportem rewolucji na bagnetach Armii Czerwonej. Przegrana z Polską to była bardzo bolesna porażka dla Lenina, także w wymiarze osobistym – spotkał się z ostrą krytyką ze strony części towarzyszy jako ten, kto wcześniej forsował scenariusz „po trupie Polski do Berlina”. I teraz Lenin naprawdę myślał o zawarciu pokoju, a nie o robieniu z tego hasła zasłony dymnej. Chciał pokoju, przynajmniej na kilka lat. Z powodów geopolitycznych  i ideologicznych nie porzucił myśli o zaniesieniu rewolucji do Niemiec, ale uznał, że trzeba z tym zaczekać. I to oznaczało stabilizację sytuacji geopolitycznej w Europie i na pokój trwający prawie 19 lat. Jakie były skutki dla Europy Wschodniej?  Powstała na dobre niepodległa Polska. Ale nie była ona jedynym beneficjentem własnego zwycięstwa. Nie byłoby w okresie dwudziestolecia międzywojennego wolnej Litwy, Łotwy, Estonii, gdyby Polska w 1920 roku przegrała.

Nawet litewscy autorzy podręczników historii zaczynają dojrzewać do takiej konstatacji… 

Litwini mają z tą kwestią problem także z tego powodu, że w lipcu 1920 roku zawarli z bolszewikami pokój, który był nader krótkowzroczny. Chcieli wtedy wierzyć, że bolszewicy nie tylko pobiją Polaków, ale oddadzą Litwinom Wilno i odtąd Litwini będą żyli długo i szczęśliwie w niepodległej, wolnej Litwie, będącej wyspą wolności w zalanej przez bolszewików Europie. Tak by jednak na pewno nie było. Przegrana Polski byłaby też równoznaczna z utratą niepodległości przez Czechosłowację i Węgry. W przypadku Węgier Sowieci mieli zresztą potrzebę rewanżu za przegraną rewolucję komunistyczną w 1919 roku, bo wtedy na Węgrzech istniała przez trzy miesiące republika sowiecka. Bolszewicy z Rosji nie mogli jej wtedy pomóc i tym chętniej dopięliby wreszcie swego. Skoro zaś mowa o Węgrzech, należy koniecznie przypomnieć, że w okresie największego zagrożenia dla Polski w roku 1920 Węgry, obok Francji,  usiłowały udzielić Polsce pomocy wysyłając transporty z bronią…

…. które blokowała Czechosłowacja.

No tak. Węgry wysyłały do Polski spore zapasy amunicji artyleryjskiej i były gotowe wysłać także duży oddział konnicy, ale postawa Czechosłowacji ten plan udaremniła. Węgrzy, po doświadczeniu z władzą sowiecką w roku 1919, doskonale zdawali sobie sprawę, co się stanie także z nimi, jeśli Polska z bolszewikami przegra. Reasumując, nie byłoby Europy Środkowo-Wschodniej przez te dwadzieścia lat. W tym miejscu istniałaby Europa sowiecka.

Ponieważ Tuchaczewskiemu nie było dane dojść „po trupie burżuazyjnej Polski do Berlina”, ocalały także „burżuazyjne” Niemcy.

Co do Niemiec, trudno dywagować co by było gdyby, ponieważ – inaczej niż w przypadku połknięcia przez bolszewików krajów bałtyckich, Czechosłowacji czy Węgier,  wkroczenie Armii Czerwonej do Berlina mogłoby wywołać jakąś wojnę o Niemcy. Może powstałyby wtedy Niemcy sowieckie, a może Brytyjczycy z Francuzami zdołaliby Niemców obronić. Można jedynie na ten temat spekulować. Natomiast z całą pewnością ani Wielka Brytania ani Francja nie ruszyłyby palcem w obronie Czechosłowacji. Litwy, Łowy, Estonii, Węgier… Te zaledwie dwie dekady pokoju, ze wszystkimi wadami i słabościami tego okresu, to był dla krajów, które niepodległość uzyskały po I wojnie światowej,  jednak czas bezcenny. Zamieszkujące je narody mogły przez 20 lat okrzepnąć w poczuciu własnej niepodległości, wzmocnić swoją kulturę lub zacząć ją budować. Po tym, gdy w 1939 roku i po Jałcie cały ten obszar został zanurzony pod wodę na czterdzieści kilka lat, zatopione narody zdołały ten czas przetrzymać z tym haustem, tym zapasem powietrza nabranym w płuca przez 20 lat wolności. I zachować zdolność do odrodzenia państwowego.

Czy w refleksji elit i w doktrynach politycznych krajów byłej Ententy, konstruktorów porządku wersalskiego,  doświadczenie wojny bolszewicko-polskiej coś zmieniło? 

Lata 1938-39, czyli dyplomacja doby Monachium pokazała, że doświadczenie roku 1920 nie uodporniło tych elit na fatalną pokusę reagowania polityką appeasementu na szantaż ze strony agresywnych mocarstw, o ile ich roszczenia można na jakiś czas zaspokoić cudzym kosztem, a zwłaszcza kosztem państw słabszych.  Natomiast w trakcie trwania konferencji wersalskiej, już w roku 1919  jeden z pionierów myślenia w kategoriach geopolityki, geograf brytyjski Halford Mackinder, który zresztą chciał pośredniczyć w kontaktach między Piłsudskim i generałem Denikinem, aby działać na rzecz powstrzymania bolszewików, wydał dzieło „Demokratyczne ideały i rzeczywistość” adresowane w sposób szczególny do mężów stanu obradujących w Wersalu nad nowym ładem europejskim. I tam Mackinder przedstawił koncepcję, że jeśli chcemy trwałego pokoju, nie wystarczy Liga Narodów. Liga Narodów jest potrzebna, ale leżące u jej podstaw szczytne ideały trzeba wesprzeć siłą, która zablokuje możliwość rekonkwisty imperialnej i połączenia Rosji z Niemcami. I na kilkunastu stronach Mackinder prezentuje swój kluczowy geopolityczny projekt, o którym dziś mało kto pamięta. Otóż jego zdaniem trzeba umocnić to, co on sam nazywa Middle Tier, to znaczy „środkowy rząd” państw w Europie którego środek mają stanowić Polska i Czechosłowacja a ma się on rozciągać od Finlandii do Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców oraz Bułgarii. Innymi słowy, tak zwane – Międzymorze. Mackinder wzywał państwa, zwłaszcza anglosaskie, do wsparcia tego projektu. Jak wiemy, nikt tego w międzywojennej Europie nie posłuchał i mało kto o tym pamięta, choć sam Mackinder zrobił olśniewającą karierę jako światowy klasyk geopolityki, do dziś znany i cytowany ze względu na koncepcję „światowej wyspy” – Eurazji i Afryki, nad którą panowanie daje panowanie nad światem, zaś ten panuje nad „światową wyspą”, kto panuje nad jej „sercem lądu” (heartland), czyli nad Europą Wschodnią i Azją Zachodnią. Stąd właśnie brało się przekonanie Mackindera o znaczeniu Europy Wschodniej i chciał, aby Wielka Brytania i Stany Zjednoczone, które nigdy nie brały poważnie tego regionu, doceniły jego znaczenie dla przyszłości świata w wieku XX i w imię trwałości pokoju nie pozwoliły, by Niemcy z Rosją „serce lądu” opanowały. 

W latach  20. i 30. XX wieku Brytyjczycy i Amerykanie tej lekcji z Mackindera nie odrobili.

To prawda, ale mam wrażenie, że NATO w obecnym swoim kształcie staje się owocem dojrzałego namysłu nad Mackinderem. Wystarczyło „zaledwie” 80 lat.

Dodaj komentarz


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.