Autor: Jerzy Targalski
Francja od początku kadencji „Microna” domagała się pieniędzy od Unii. Dopóki płacić mieli Niemcy, pomysły Paryża były odrzucane.
Dziś doszły żądania państw południa zagrożonych klęską gospodarczą, która jest realna w konsekwencji epidemii koronawirusa. Jeśli nie otrzymają wsparcia od Niemiec, mogą wystąpić z Unii, czego dobrym przykładem są Włochy. „Micron” i „Makrela” wymyślili więc według jednych informacji zaciągnięcie pożyczek, według innych wypuszczenie obligacji unijnych na sumę 500 mld euro, co w istocie jest tym samym.
Obligacje zostaną wykupione po 2027 roku przez komisję Europejską z budżetu unijnego, czyli przez podwyższone składki wszystkich członków. W skrócie, to my będziemy płacili, by Niemcy mogły dotacjami przekupywać posłusznych i szantażować niepokornych. Kto otrzyma dotacje? Oczywiście ten, kto zadba o interesy gospodarcze Niemiec, promując zielony ład, i oczywiście pogrążająca się w stałym kryzysie Francja. Za posłuszeństwo Berlinowi będą dotacje.
A zapłacą niepokorni, a więc także my. Polskę przecież stać na wspieranie Niemiec. Jednym z intelektualistów, niezwykle wybitnych oczywiście, którego bardzo ucieszyła ta możliwość, okazał się Bartłomiej Radziejewski. Na Twitterze pouczył nas, że oto mamy propozycję przełomu i w euforii pisał dalej, że wieść ta, „jeśli dobrze rozumiem, na podstawie dzisiejszych danych oznaczająca, że Europa Środkowa, a zwłaszcza Polska, byłaby tu płatnikiem netto. Jeśli nie ma tam jakichś pułapek, uważam, że powinniśmy ją poprzeć”.
A ja głupi myślałem, że moja kasa powinna należeć do mnie. Na szczęście są jeszcze intelektualiści, którzy mnie na czas oświecili, iż nie tylko moje pieniądze należą się Berlinowi, ale powinno to mnie jeszcze cieszyć.