Na Białorusi demonstracja zatrzymuje się na czerwonym świetle, na jezdni – zajmuje tylko jej połowę. Na zdjęciach z protestów widać, że ludzie wchodzą na ławki, ale zdejmują wcześniej buty. Po zakończeniu manifestacji Białorusini zbierają śmieci.
Manifestacja, która zatrzymuje się na czerwonym świetle – to można zobaczyć chyba tylko na Białorusi. I nie jest to żaden wynalazek obecnego sezonu, ale wieloletnia tradycja. Tak było np. podczas protestów w 2017 r. i wcześniej.
Gdy 30 lipca na mityng kandydatki na prezydenta Swiatłany Cichanouskiej w Parku Przyjaźni Narodów zmierzały tłumy, na przejście przez jezdnię trzeba było czekać po kilka minut. Nikt nie narzekał, nie popychał. A dodatkowo – chociaż było to naprawdę trudne – nikt nie deptał trawników.
Kilkaset osób idzie kolumną po chodniku. Starają się, żeby nie wejść na jezdnię. To z jednej strony rozsądek, bo jeśli w pobliżu jest drogówka, może ukarać mandatem. Bardziej wynika to jednak z szacunku do innych uczestników ruchu – po co przeszkadzać samochodom. Zanim mityngi nie stały się masowe, pomysł wchodzenia na jezdnię nikomu nie przychodził do głowy.
Obecnie jest inaczej, bo manifestacje są naprawdę liczne. Jednak nawet idąc po jezdni, Białorusini starają się zajmować tylko jej połowę – żeby „dać żyć” innym.
Na zdjęciach z trwających na Białorusi protestów widać ludzi, którzy wchodzą na ławki, żeby lepiej widzieć, co się dzieje. Stoją w skarpetkach, a obok leżą złożone buty. Protest to jeszcze nie jest powód, żeby deptać mienie publiczne.
Na czwartkowym mityngu przed Domem Rządu w samym centrum Mińska było kilka tysięcy osób. Ludzie siedzieli i stali na Placu Niepodległości naprzeciwko żołnierzy ustawionych wzdłuż budynku.
Żołnierze nie byli rozmowni i nie chcieli odpowiadać ani na pytania dziennikarzy, ani zwykłych ludzi, którzy wylewali przed nimi swój żal na brutalność i przemoc struktur siłowych w czasie rozpędzania protestów.
Jedynym zdaniem, które dowódca chciał powiedzieć głośno i wyraźnie, było wezwanie do posprzątania po sobie po zakończeniu manifestacji. Wykrzyczał je kilkukrotnie do megafonu. Ludzie byli szczerze oburzeni.
– Jak to! Ja zawsze po sobie sprzątam. Po co on się w ogóle odzywa! – powiedziała pani w średnim wieku, którą widać w pierwszym rzędzie niemal każdego protestu.
-Posprzątamy, posprzątamy, spokojnie – uspokajali inni.
I rzeczywiście. Gdy tylko wybiła 21:00, zebrani zaczęli się rozchodzić, sprawnie zabierając ze sobą wszystko, co było na placu.
Służby komunalne musiały poważniej wkraczać do akcji po pierwszych dniach protestów, gdy dochodziło do prawdziwych starć pomiędzy milicją i protestującymi. Ci drudzy próbowali budować barykady, które potem burzyły siły bezpieczeństwa.
Uczestnicy protestów przekonują jednak, że nie chcą sięgać po przemoc, a jeśli do niej dochodzi – jest odpowiedzią na brutalność milicji i wojska. Ostatnie dwa dni, gdy podczas rekordowo masowych protestów nie było żadnych incydentów, potwierdzają to. Białorusini protestują pokojowo i spokojnie. A potem po sobie sprzątają.
Z Mińska Justyna Prus/PAP