Syndykat „obrońców demokracji” – felieton Mieczysława Dębowskiego

Felieton będzie trochę zabałaganiony – bo będzie składać się z wielości obserwacji i związanych z nimi zapytań. Aczkolwiek merytorycznie tworzą one jednolitą całość – to są raczej trudne do gładkiego uszeregowania w płynny tekst. Niemniej spróbuję zmierzyć się z takim wyzwaniem.

Z dziesięcioletnich zagranicznych saksów powrócił obładowany forsą były premier. Popatrzył wokół i wziął na siebie ciężki trud kierowania partią opozycyjną. Jego teutońscy przyjaciele nadali mu przepiękny tytuł: „Oppositionsführer”. W kontekście naszej XX-wiecznej historii zrobili mu raczej niedźwiedzią przysługę – wszak wiadomo, że tu nad Wisłą jesteśmy alergicznie uczuleni na słowo „führer”. Kojarzy się nam raczej z określeniami: „łotr”, „zbój”, „superprzestępca”, „barbarzyńca”. Może więc lepiej będzie, jeśli nazwiemy go „Wodzem Opozycji”. No więc Wódz powrócił z saksów– i natychmiast wpadł w furię. Zaczął strasznie krzyczeć, że „w Rzeczypospolitej rządzi ZŁO!!!” i on natychmiast wyrusza na ulice do walki z nim. Ostatnio pokazywano go w telewizji, jak namawiał gołdapian, żeby nie popierali łajdactw obecnej władzy.

Jakież to „zło” i „łajdactwo” Wódz miał na myśli? Czy to, że u nas gospodarką ciągle rządzi „złoty” („zło”-ty!) i że w takiej monecie bierze się tu pensję, podczas gdy on przywykł brać pensję w jedynie słusznej, nowoczesnej monecie „euro”? Może Wodzowi nie podoba się polityka solidaryzmu społecznego? Czy za „łajdactwo” i „zło” uznał politykę prorodzinną i „500+”? Albo 300 złotych na wyprawkę uczniowską? A może darmowe lekarstwa dla schorowanych staruszków, biorących marne emeryturki, zarobione przez nich jeszcze w czasach tzw. komuny, a później jeszcze w czasach rządów liberalnych? A także dodatki do emerytur najmniejszych – tak, żeby można było z nich wyżyć nie głodując? A może Wodzowi jest bardzo niemiła polityka odbudowy narodowego przemysłu, budowanego od nowa po wojnie, a potem zniszczonego lub rozsprzedanego w słusznie minionej epoce rządów liberalnych w okresie 1990 – 2015? I takie to przyczyny powodują, że wpada w furię? Ogólnie biorąc, Wódz sprawia wrażenie, jakby nie mógł znieść faktu, ze pod nienawistnymi mu rządami drzewa nie rosną korzeniami do góry, że ludzie nie dostają już marnych groszy za ciężką pracę, a Rzeczpospolita już nie sypie się w gruzy.

Wodzowi dzielnie sekundują akolici – cyniczne plemię o manierach hunwejbinów, używające adekwatnego do tych manier języka miłości. „Kto się przezywa, tak się sam nazywa” – tak się odpowiadało w czasach szkolnych na słowną agresję klasowych antagonistów. Oto całkiem niedawno poseł Paweł Kukiz zagłosował w Sejmie nie tak, jakby chciała opozycja. I opozycja zaczęła popisywać się charakterystyczną dla niej „mową miłości” oraz demokratycznym szacunkiem dla cudzych poglądów. Np. posłanka B. Nowacka stała się z dnia na dzień lingwistką: „Język polski zyskał nowe brzydkie słowo: Kukiz”. Co z satysfakcją zacytowała w dniu 13 sierpnia „Gazeta Wyborcza’. A eksmarszałek Sejmu, aktualnie europoseł, niejaki R. Sikorski, nazwał Kukiza „sprzedajną szmatą”. Jak można skomentować tę erupcję kultury osobistej polityków opozycyjnych? Jedynie cytując pradawne szkolne powiedzonko: „ Kto się przezywa – tak się sam nazywa!!”.

Na różne sposoby rodem z bolszewii syndykat akolitów Wodza próbuje obalić demokrację, wojując na ulicy i w parlamencie, a także oczerniając swoją ojczyznę za granicą. Rozróby uliczne są od wielu lat ich specjalnością (występują wtedy jako rzekomi „obrońcy demokracji”). Koncert obłudy i kłamstw dali 11 sierpnia w parlamencie przy omawianiu zmian do ustawy medialnej. Ustawa w nowej wersji ma być elementem naszej narodowej samoobrony przed sianiem wrogiego zamętu wRzeczypospolitej. Lecz porządkowanie i obrona narodowego rynku medialnego na wzór porządku panującego w tym zakresie w krajach „starej unii” jest według tego syndykatu historycznym przestępstwem. Dlaczego tak gadają? Ano, bez ochyby wynika to z bezrozumnej bolszewickiej nienawiści do demokratycznej władzy i wynikającego z niej dążenia do podpalenia państwa. Dawno dowiedziono, że dla nich demokracja jest tylko wtedy, kiedy to Oni zasiadają na najwyższych stołkach – choćby te stołki miały stać ba gruzach Rzeczypospolitej. Tu jeszcze wspomnę o wezwaniu, jakie do lewicy wystosował Sz. Hołownia. Wezwał mianowicie do rozmów, ponieważ ma najnowsze osobiste pomysły na temat „jak odbudować Polskę po PiS-ie”. Obawiam się, że pomysły p. Sz. to przerażająca perspektywa dla Rzeczypospolitej – jakoś nie mam zaufania do intelektualnej mocy tych pomysłów. Ciekawe, w jakich regionach wszechświata żeglują myśli pana Szymona?

Syndykat „obrońców demokracji” prezentuje w swym działaniu wielką brutalność oraz wielkie chamstwo. A z naszej strony natrafia jedynie na kulturalną postawę obronną. Więc może należałoby przejść do ostrej kontrofensywy? Wszak do bezwzględnej, bolszewickiej brutalności namawiał pewien eksprezydent, który w „szczery do bulu” sposób namawiał: „czasem trzeba walić dechą!”.

Ze strony stronników Wodza pojawiają się wezwania do otwartej rebelii. Niejaki B. Kramek, autor internetowego podręcznika walki z rządem, rzuca pytanie: „Kto jeszcze chętny na ten majdan?”. Sekunduje mu telewizja TVN, publikując taką enuncjację: „bywa, że również w krajach demokratycznych o d d o l n a i n i c j a y w a s p o ł e c z n a powoduje obalenie rządu”. W związku z tym głośno i natarczywie pytam: czy takimi otwartymi wezwaniami do rebelii interesuje się Biuro Bezpieczeństwa Narodowego?

Jakby było mało wewnątrzkrajowej hunwejbińskiej rozróby prowadzonej przez Wodza i syndykatu jego akolitów, mamy jeszcze kłopot z zarazą zagraniczną – kolejną odmianą hiszpanki, w postaci niedouczonej geograficznie, ekonomicznie i politycznie mujer juez señory de Lapuerty, która ze swojego złotego stołka w Brukseli wali nas na odlew bezmyślnymi zakazami i nakazami. A wróble ćwierkają, że la mortofera mujer juez de España jest tylko odnóżką wielkiego stada wirusów, które szykują się do rozdeptania naszego suwerennego bytu państwowego i narodowego. Niestety, między Bugiem, Karpatami, Odrą i Bałtykiem funkcjonują różni bezmózgowcy – tzw. użyteczni idioci, którzy są gotowi bezrefleksyjnie wykonać każdy kretyński nakaz, jaki spłynie z biurka señory mujer juez, np. ze mamy z dnia na dzień zamknąć wielką kopalnię węgla i wielką elektrownię na tym węglu pracującą. Mówi się, że głupców nie sieją. Więc skąd się biorą?

Upadła Republika Afganistanu. Po wycofaniu wojskowo-stabilizacyjnej misji NATO talibowie w ciągu tygodnia opanowali całe państwo afgańskie, przejmując wielkie poamerykańskie arsenały broni oraz twierdze (tu wyszły na jaw intelektualne predyspozycje najnowszego prezydenta Stanów Zjednoczonych do sprawowania tej funkcji). Jedni Afgańczycy zapuszczają brody, inni starają się uciec za każdą granicę, za którą tylko się da. Co prawda dzieje się to daleko od nas, ale pomyślmy tylko: po pierwsze – jakim rozsadnikiem terroryzmu może stać się islamski emirat afgański, gdy talibowie ponownie sprowadzą kraj do średniowiecza, po drugie – jak duże siły policyjne będą niezbędne na naszej wschodniej granicy, gdy Łukaszenko będzie przerzucać coraz liczniejsze szwadrony azjatyckich emigrantów różnych nacji, po trzecie – ilu z nich będzie prawdziwymi uchodźcami, a ilu terrorystami – wysłannikami talibanu lub ISIS? Nasza totalnie ogłupiała z nienawiści do rozsądnie działającej władzy państwowej opozycja wspiera Łukaszenkę (i w konsekwencji Putina!) żądając wpuszczenia do nas tych Azjatów, których białoruska policja wypycha na polską granicę („przecież sprawdzać ich możecie już u nas, macie do tego odpowiednie służby” – –wymądrzyła się jakaś paniusia, której personaliów nawet nie chciało mi się zapamiętać).

I jeszcze jedna wiadomość z Azji, tym razem z Bliskiego Wschodu. Z Izraela płyną inwektywy pod naszym adresem z powodu uregulowania (wreszcie!!!) spraw reprywatyzacyjnych. Pisałem o żydowskich pretensjach do Polski na tych łamach rok temu (felieton „Dług urojony, dług rzeczywisty” – gdy teraz słucham polityków i redaktorów – mam wrażenie, że czytają mój tekst sprzed roku). Powtarzam swoje konkluzje z tamtego felietonu: a) po wymordowaniu przez Niemców polskich Żydów większość pozostałego po nich majątku stała się mieniem bezspadkowym, należącym prawnie do państwa, na którego terenie ono się znajduje – zaś niektórzy politycy w Izraelu (a także po drugiej stronie Atlantyku) usiłują stworzyć jakąś nową gałąź prawa międzynarodowego lub też nowy system prawa ogólnoświatowego, w którym interes narodu żydowskiego stoi absolutnie i bezwzględnie ponad interesami i prawami innych narodów (i proszę nie posądzać mnie o prymitywną niechęć do tego nieszczęsnego narodu, tak okrutnie potraktowanego kilkadziesiąt lat temu przez teutońskich barbarzyńców – po prostu staram się logicznie rozumować); b) absurdalne żydowskie pretensje majątkowe wobec nas są najzwyczajniej bezprawne i urojone (a może to tylko pospolita cyniczna pazerność?); c) jeśliby Żydzi mieli kiedykolwiek żądać czegokolwiek od kogokolwiek za skutki II wojny – to wyłącznie od Niemców; d) jest tu jednak jedno wielkie „ale’: wśród niemieckich zobowiązań finansowych na pierwszym miejscu powinny być odszkodowania należne polskiemu narodowi i państwu za wojnę 1935-1945 i trwające pół wieku polityczno-gospodarcze jej skutki. Najwyraźniej sami Niemcy rozumieją, że są to gigantyczne pieniądze, skoro kategorycznie odmawiają nam nawet rozmawiania o nich – choć są to jak najsłuszniej należne nam reparacje. A Francuzom mogli płacić przez sto lat reparacje za Pierwszą Wojnę Światową!

I na koniec – spostrzeżenie optymistyczne, ku pokrzepieniu serc. Oto pokazano zaawansowanie robót przy przekopie Mierzei Wiślanej. Pamiętamy, jakie niezadowolenie wywołał w Moskwie projekt kanału przez mierzeję – wszak jest to ucięcie smyczy, na której Rosjanie trzymali naszą żeglugę po Zalewie Wiślanym i wypływaniu z Zalewu do Zatoki Gdańskiej. I pamiętamy też, jakimi obelgami obrzucali ten pomysł użyteczni idioci reprezentujący opozycyjny syndykat. Powoływano się nawet na prawa przyrody: „gdyby przyroda chciała, żeby tu był kanał – to by go sama stworzyła”. Oczywiście to dowód niedouctwa, bo taki kanał kiedyś istniał (tędy wpływały okręty do starolitewskiego ośrodka handlowego o nazwie Druskomuge? – ‘Targ Solny’ czyli ‘Solec’). 1000 lat temu cieśnina zamuliła się i zarosła, i w mierzei został tylko jeden naturalny kanał przepływu z zalewu na morze i odwrotnie – Cieśnina Piławska, niestety zawłaszczona w 1945 roku przez Rosjan. Tu uwaga dotycząca nazwy tego prastarego miasta handlowego: otóż w historiografii funkcjonuje on jako „Truso” – tak zrekonstruowali jego nazwę Niemcy – moim zdaniem konfabulacyjnie; zresztą 1100 lat temu zapisano ją jako „Trusko” (może jeszcze kiedyś sobie szerzej o tym opowiemy, to ciekawy historyczny temat). A z naszego kanału będą same korzyści. Elbląg stanie się portem gospodarczym – uzupełnieniem Gdańska. Będzie też portem turystycznym – jachtowym, ze wspaniałą mariną (kiedyś mówiliśmy „stanica wodna” i „przystań”). A po trzecie – może zostać tez małym portem wojennym – dla szybkich kutrów toepedowych oraz monitorów – mniej szybkich, ale za to silnie uzbrojonych. Te okręty będą strażować na naszej morskiej granicy z Rosją, jak zawsze nam nieprzyjazną. Krótko mówiąc – kanał przez mierzeję jest inwestycją wybitnie i wielostronnie strategiczną. Gdy Rosjanom zabrakło argumentów przeciwko jego budowie, wymyślili, że będzie przez niego wpływać słona morska woda, która zakłóci ekosystem zalewu. Tak, jakby przez Cieśninę Piławską nie wpływała słona woda! Wystarczy spojrzeć na mapę. Więc cześć i chwała twórcom naszej własnej suwerennej drogi wodnej z Zalewu Wiślanego do Zatoki Gdańskiej (i odwrotnie!)!!

I na razie to by było na tyle.

20.VIII.2021.

Obraz cocoparisienne z Pixabay

Dodaj komentarz