Obraz waldryano z Pixabay
W dzisiejszych czasach emocje wygrywają wybory, a narracja zasłania fakty.
Zamiast wymiany argumentów, podgrzewanie atmosfery. Emocjom dają ponieść się też zupełnie rozsądni ludzie, bo nie każdy ma czas i ochotę na dociekanie istoty rzeczy. Przed II turą wyborów chcę zachęcić, szczególnie tych niezdecydowanych, ale nie tylko, do bardziej chłodnego przyjrzenia się kandydatom, bez ulegania popularnym stereotypom.
Najpopularniejszym stereotypem jest określanie urzędującego prezydenta jako długopisu czy notariusza PiS-u. Tymczasem żaden z jego poprzedników nie sprzeciwił się partii, z której wyszedł, w ważnych dla niej sprawach tak jak Andrzej Duda. Wspomnę tylko zablokowanie reformy sądów i wymuszenie dymisji prezesa TVP. Bez względu na to, jak oceniamy te posunięcia, a ja nie oceniam ich pozytywnie, obalają one mit „długopisu”.
Konkurent prezydenta, Rafał Trzaskowski, prezentuje się jako młody, wykształcony poliglota. Znajomość języków jest rzeczą cenną, jednak dobrze jest mieć coś rozsądnego do powiedzenia choćby w jednym z nich. A z tym prezydent Warszawy ma pewne problemy niczym król Michał Korybut Wiśniowiecki.
Wystarczy przypomnieć obiecywanie załatwienia spraw już załatwionych, jak opodatkowanie twórców, czy wywalczenia mniejszych niż są proponowane dotacji z Unii Europejskiej, by dojść do wniosku że ten kandydat nie bardzo ma pojęcie o tym, do czego kandyduje. Jego dokonania jako prezydenta Warszawy też rzucają nieciekawe światło na tę postać. Wprawdzie awarie i wypadki zdarzają się wszędzie, lecz takie nagromadzenie ich w Warszawie za czasów prezydentury Rafała Trzaskowskiego musi budzić zastanowienie.
Znacznie poważniejszą kwestią jest zaskarżanie przez miasto Warszawa rozstrzygnięć Komisji Weryfikacyjnej. Prezydent stolicy nie zważa na to, jak czują się ofiary dzikiej reprywatyzacji, dla których jest to delikatnie mówiąc policzek. Domaganie się w sądach uchylenia decyzji Komisji Weryfikacyjnej jest jawnym działaniem przeciw mieszkańcom Warszawy, tym bardzo poszkodowanym. Czy jako prezydent Rzeczypospolitej Rafał Trzaskowski będzie chciał zadbać o interesy Polaków a tym samym Polski?
Ostre, wręcz brutalne zaangażowanie się zagranicznych mediów w kampanię wyborczą wyłącznie po stronie Rafała Trzaskowskiego każe postawić pytanie w czyim interesie jest jego wybór na stanowisko prezydenta Polski? Polski i Polaków czy niekoniecznie? Przypomnę, że mieliśmy już w historii okres, gdy zagranica wybierała nam królów i, jak dobrze wiemy, nie skończyło się to najlepiej.
Przesadzam? Nie sądzę. Media nazywane są czwartą władzą i faktycznie taką rolę spełniają. Można dyskutować, czy adekwatny jest przypisany im liczebnik, jako że potrafią obalać rządy skuteczniej niż parlamenty i sądy. Pomyślmy zatem, jak wyglądałaby suwerenność Polski, gdyby większość ministrów, posłów czy sędziów była zatrudniona przez zagranicznego pracodawcę? A my pozwalamy, by opinie publiczną w naszym kraju kształtowały media w znacznej mierze zagraniczne. Takiej sytuacji nie ma w żadnym poważnym państwie. I nie wierzmy w opowiadania o tym, że właściciele nie wtrącają się treści publikowane przez swych polskich pracowników. Bezczelna reprymenda, jakiej udzielił w swym liście redaktor naczelny Die Welt prezydentowi Rzeczypospolitej, jest jednym z wielu dowodów, że to bajki.
Dobrze wiem, że nad tymi problemami zastanowi się jedynie część tych, którzy głosowali lub zamierzają głosować na Rafała Trzaskowskiego. Duża ich część, choć uważa się za inteligentniejszych i mądrzejszych od wyborców jego kontrkandydata, głosuje stadnie, nie zastanawiając się nad tym co kandydat prezentuje. Wie o tym również sam Rafał Trzaskowski i tak właśnie traktuje swój elektorat. Najlepszym tego dowodem jest ogłoszenie programu wyborczego krótko przed ciszą wyborczą, tak aby nie było czasu przeczytać go i przedyskutować. Każdy, poważnie kandydujący na radnego w mieście czy gminie, jak najszybciej publikuje swój program wyborczy i dba o to, aby dotarł on jak najszybciej do jak najszerszej rzeszy wyborców, by móc z nimi o tym podyskutować i przekonać ich do siebie. Rafał Trzaskowski wie że jego zwolennicy to bezwolna masa i tak będą na niego głosować. Wystarczy trochę europejskiego blichtru, uśmiech i parę ładnych zdań, najlepiej po francusku po angielsku.
Zastanowić się nad wyborem mogą niezdecydowani i wyborcy pozostałych kandydatów. Duże szanse Rafał Trzaskowski ma na zdobycie sporej części wyborców Szymona Hołowni. Byłby to udany efekt operacji socjotechnicznej, w której wyborcy tęskniący za czymś nowym, świeżym i spoza układu politycznego, porwani jego bardzo otwartym ale jednak katolicyzmem, niespodziewanie wylądowali w obozie kandydata od zawsze będącego znaczącą postacią skostniałego establishmentu, promującego ideologię gender i nieukrywającego związku z satanizmem. Czy zdążą się zreflektować?
Dużo zamieszania sprawiło nieokreślone stanowisko części liderów Konfederacji. Wzmacnia to, niestety, nieprawdziwe moim zdaniem, zarzuty o bycie ruską onucą. I nie chodzi o to, że Moskwa popiera Rafała Trzaskowskiego, choć może i tak jest. Rosja, kontynuując starą sowiecką strategię, nie popiera tego czy innego kandydata, tej czy innej partii. Rosja popiera rozkład państwa a do tego ich stanowisko prowadzi. Scenariusz jest prosty: wojna prezydenta z rządem, przyspieszone wybory parlamentarne, nieustanna kampania wyborcza i zintensyfikowanie wojny polsko – polskiej. Jeśli liderzy Konfederacji liczą na to, że dzięki temu chaosowi wzmocnią swoją pozycję, to dają wyraz nie tylko politycznej naiwności. Dążąc do zdobycia partykularnych korzyści kosztem interesu państwa i narodu, zaprzeczają ideowym podstawom swojej formacji.
Liderzy liderami a ja mam głębokie przekonanie, że członkowie i sympatycy Konfederacji, z których wielu znam i cenię, przy całej ich niechęci do rządów PiS-u, nie dadzą się wciągnąć w te gierki. Dobrze pamiętają, jak odnosił się do nich Rafał Trzaskowski i jego umizgi z ostatnich dwóch tygodni nie zrobią na nich wrażenia. Jednym słowem: nie wyobrażam sobie konfederata: narodowca, konserwatysty czy libertarianina, głosującego na tęczowego Rafała.
Czym skończy się ta długa kampania, dowiemy się wkrótce. Jeśli wygra Rafał Trzaskowski, Zjednoczona Prawica przejdzie do historii jako ugrupowanie, które na własne życzenie, zamiast zapewnić sobie dalszych kilka lat spokojnego rządzenia, przegrało wybory. Jeśli wygra Andrzej Duda, będzie mogła powiedzieć, że wszystko dobrze, co się dobrze kończy. Jednak bez względu na ostateczny wynik, zarówno elity polityczne jak i zwykli obywatele muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcą dalej tak dużego wpływu zagranicznych mediów na polską opinię publiczną i – jeśli nie – jakie działania powinny podjąć. Dotyczy to również polityków Platformy Obywatelskiej, bo sympatie zagranicy mogą się zmienić. Jest to jedna z zasadniczych kwestii decydujących o, co tu dużo mówić, naszej suwerenności.
Zbigniew Kopczyński