Pojawiło się wystarczająco dużo filmików z Marszu Niepodległości, żeby stało się oczywiste, że komando prowokatorów z warszawskiej policji ma się dobrze.
Prowokacja policyjna to na przykład „kontrolowany zakup” przez tajniaka narkotyków od dilera. Dzięki temu można złapać przestępcę na gorącym uczynku. Jednak namówienie przez policjanta kogoś, żeby handlował narkotykami, dostarczenie mu narkotyków, a następnie „złapanie” przez drugiego policjanta za handel, nie jest już z prowokacją policyjną, tylko pospolitym przestępstwem kryminalnym – podżeganiem oraz działaniem w grupie przestępczej handlującej narkotykami.
Na Marszu Niepodległości tak właśnie zachowywali się tajniacy – zamiast łapać chuliganów poprzez prowadzenie obserwacji z tłumu, sami udawali zadymiarzy i podburzali tłum do eskalowania zamieszek. Popełniali zatem przestępstwa, a nie strzegli marsz przed przestępcami.
Z drugiej strony część policjantów mundurowych również współpracowała z komandem – byli to nieznani strzelcy, którzy celowali w głowy cywili i reporterów.
Komando prowokatorów ma się dobrze przynajmniej od 2012 roku, kiedy spaliło budkę strażniczą przed rosyjską ambasadą. Przez osiem lat w policji nic się nie zmieniło. Kolejni komendanci mają cichy układ z funkcjonariuszami komanda prowokatorów i zlecają im od czasu do czasu zadania, którzy ci sprawnie i bez gadania wykonują.
Jak łapie się i eliminuje członków tajnych komand policyjnych?
To bardzo proste i są odpowiednie przepisy, aby realizować odpowiednie działania. Problem w tym, że nikt ich nie stosuje.
Po skandalu podobnym do prowokacji z Marszu Niepodległości należało zebrać od wszystkich funkcjonariuszy broń i opisać, z której strzelano. Nie zrobiono tego – teraz po kilku dniach i wyczyszczeniu broni oraz kolejnych ćwiczeniach na strzelnicy, jest już za późno. Skąd wiem, że tego nie zrobiono? bo nikt nie pochwalił się taką zapobiegliwością w mediach – bredzą tylko coś poprzez przecieki prasowe o powoływaniu jakiejś komisji śledczej, kiedyś hen w przyszłości, która będzie badała sprawę.
Należało rozliczyć amunicję – to oczywiście zrobiono – wyszło, że nikt nie strzelał, gdyż zdano tyle ładunków, ile pobrano. Prosta sprawa – policjanci posiadają dużo lewych naboi i ładunków – wpisują, że na strzelnicy wystrzelali 20 szt., a strzelają 10 razy, a dziesięć naboi idzie do kieszeni na „czarną godzinę”. Dlatego należało opisać, z której broni strzelano w czasie manifestacji.
Każdy funkcjonariusz powinien złożyć do rana pisemny raport, a służba wewnętrzna powinna otworzyć postępowanie dyscyplinarne „w sprawie”. Nie zrobiono tego – brak komunikatów prasowych.
Funkcjonariusze powinni zostać przepytani, kto strzelał i na czyj rozkaz, tajniacy powinni odpowiedzieć kto wydawał rozkazy. Policjanci są oczywiście bardzo lojalni wobec siebie – przeważnie aż poza granice prawa – zatem być może przepytanie ich niewiele by dało – wtedy zawiesza się wszystkich, zawiesza się również dowódców pododdziałów, zawiesza się dowodzącego całą akcją oraz zawiesza się komendanta miejskiego, wojewódzkiego i głównego. Aż do wydalenia ze służby, jeśli policyjna omerta nadal byłaby zachowana.
Psychologia działa tak samo u wszystkich – w końcu ktoś by powiedział, jak było i bandytów w policyjnych mundurach można by złapać i usunąć z Policji.
Tak jednak dzieje się tylko na filmach. W polskiej rzeczywistości policyjne komanda nadal pozostają bezkarne.
Jacek Biel