Koda – autor – 30% albo L

Jakub Wozinski. Dr filozofii, libertarianin, dziennikarz (publikuje m.in. w dwutygodniku „Najwyższy Czas!”). Ukazuje historię kapitalizmu i jego istotę z perspektywy dziejów pieniądza, bankowości i szeroko rozumianych finansów. Autor m.in. książki „Dzieje kapitalizmu” oraz setek artykułów.


Zamieściłem niedawno na YT komentarz pod rozmową z Wozińskim, który stanowi krótką jak na mnie rekapitulację wałkowanych tu ostatnio obszernie tematów libertarianizmu, karonizmu, roli państwa + parę nowych wątków, stąd postanowiłem go opublikować na blogu by mieć gdyby co na podorędziu jako tytułową klamrę spinającą dotychczasowy dyskurs. Oto i on: 

„Dobre, tylko niepotrzebnie dyskusja w drugiej części skręciła w stronę Karonia, prowadzący zbyt ulega jego wpływom a Woziński niepotrzebnie zniża się do polemiki z nim, choć jeśli trzeźwą argumentacją obnaży rozliczne sprzeczności i mielizny ”karonizmu” to w sumie czemuż by nie. Zbytnio jednak na to jest pan Jakub spolegliwy wobec Karonia moim zdaniem, choć źle też stałoby się gdyby przesadził w czasie dysputy z napastliwością, chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby zachowanie zimnej krwi i możliwie klarowny wywód, wiem łatwo powiedzieć bawiąc się w ”wujka dobra rada”, ale jeśliby się to udało Wozińskiemu a Karoń swoim zwyczajem jeszcze zaperzył przy tym brnąc w bełkotliwe dygresje, może przynajmniej do części jego bezkrytycznych zwolenników coś by dotarło. Owszem, nie ukrywam, że i ja uległem początkowej fascynacji tym człowiekiem, ale dość szybko otrząsnąłem się i radzę to innym – dlatego zabrakło jak dla mnie wzmianki przy wymienionej na końcu laborystycznej teorii wartości, że hołduje jej właśnie Karoń na równi z tak krytykowanymi przezeń marksistami jak i klasycznymi liberałami pokroju Adama Smitha. Najwidoczniej nie słyszał o czymś takim jak ”przełom marginalistyczny” w ekonomii, albo zwyczajnie go nie uznaje bo mu nie pasuje do oglądu rzeczywistości, a jeśli fakty temu przeczą to tym gorzej dla nich. Dlatego tak wiesza psy na spekulacji, która wprawdzie może objawiać się w patologicznych formach jak choćby obecny handel powietrzem, zbijanie kabzy na tzw. limitach emisji CO2, ale fetyszyzowanej przez Karonia pracy również zdarza się przybierać odrażającą postać typu niewolnicza eksploatacja więźniów Gułagu czy Auschwitz. I co, mamy z tego tytułu potępić w czambuł wszelkie zatrudnienie i głosić pochwałę nieróbstwa? Owszem, nie jest prawdą, że ”żadna praca nie hańbi” i lepszy już byle menel niż torturujący i rozstrzeliwujący w pocie czoła Bogu ducha winnych przeważnie ludzi czekista czy esesman, ten pierwszy przynajmniej bywa pożyteczny, gdy aby się nachlać zbiera butelki czy niepotrzebny już nikomu złom. Nie znaczy to jednak, że praca jako taka jest złem, a jedynie iż może służyć szkodliwym celom, podobnie i spekulacja – obok wyżej wymienionych patologii trudniący się nią mogą także odgrywać pożyteczną rolę, nawet jeśli z pozoru odrażającą na wzór szczurów czy robactwa zjadającego zwłoki, ale też przez to pomagającego użyźnić glebę. Podobnie spekulant umożliwia np. zbywanie tracących z takich czy innych względów wartość aktywów udrożniając tym samym obieg finansowy, i słusznie nalicza sobie z tego tytułu ”lichwiarski” procent, bo to należna opłata za ogromne często ryzyko jakie przy tym ponosi. Nie mówiąc już o tym, że ktoś potrafiący operować skutecznie na opcjach liczonych bywa w minuty a nawet sekundy jest dla mnie przechujem w najlepszym tego słowa znaczeniu – aż wstyd pisać takowe oczywistości wydawałoby się bo to elementarz współczesnej ekonomii, niestety nie wszystkim wiadomy. Kończąc wątek Karonia, bo aż nadto poświęciłem mu uwagi, warto by wytknąć panu Krzysztofowi podczas polemiki, że sam nie posługuje się precyzyjnie pojęciami jak tego domaga się od innych, konkretnie idzie o nieszczęsny ”marksizm kulturowy”, równie dyskusyjny co wymyślony przez Marksa ”kapitalizm” – jeśli już mowa o hybrydzie ideologicznej, marksizmie złajdaczonym mocno na postmodernistyczną modłę z nietzscheanizmem, Freudem czy reichowską psychoanalizą niechby, i wreszcie bodaj równie ważnym tu wpływem Heideggera, gdyż nigdy dość podkreślania i to możliwie głośnego gdzie się tylko da, że jednym z idoli współczesnej lewicy jest regularny naziol:))) [ co z tego, iż jego epizod czynnego zaangażowania po stronie III Rzeszy trwał niecały rok, skoro zrezygnował z funkcji rektora w cichym proteście przeciwko zdradzie w jego mniemaniu przez reżim narodowosocjalistycznych ideałów? ]. Poza tym ”marksizm-heideggeryzm” stanowi w UE ideologiczną ”nadbudowę” dla neoliberalizmu, czyli kapitalizmu państwowego podniesionego na poziom paneuropejski, by nie rzec wręcz globalistyczny, bo takową strukturą od samego zarania miała być ta ponadnarodowa, rakowata ”wspólnota” czego wcale nie krył jeden z jej ”ojców założycieli” Jean Monnet – symbioza i wspólnota interesów między wielkim kapitałem i finansjerą a obecną neobolszewią widoczne są jak na dłoni podczas sponsorowanych hojnie przez banki i korporacje parad LGBT czy na przykładzie ruchów ekonielogicznych na które także płynie z ich strony deszcz pieniędzy [ patrz choćby amok sadzenia ”drzewek tlenowych” w zamian za kredyt itp. ]. 

Co do zasady zgadzam się z libertarianami, że tzw. kapitalizm nigdy nie istniał jako w pełni wolna gospodarka, nawet w zmitologizowanym przez klasycznych liberałów XIX-ym stuleciu, i w sumie nie mam nic przeciwko, jeśli wyznawca tej doktryny czy ideologii zdaje sobie sprawę z jej utopijności, że to nieziszczalny ideał nawet w przyszłości, co wcale nie musi świadczyć na niekorzyść libertarianizmu – przecież może być z tym jak choćby dawnym wzorcem cnotliwego obywatela, o którym wiadomo było, że nikt doń nie dorósł w historii, ale brany serio i powszechnie uznawany pozwalał choć korygować osobiste przywary i patologie życia społecznego, tu mogłoby stać się podobnie niwelując rakowate przerosty biurokracji nie tylko rządowej, ale i korporacyjnej, sraczkę legislacyjną uniemożliwiającą normalne funkcjonowanie zwykłym obywatelom a także samemu państwu itd. Natomiast nieszczęście zaczyna się, gdy taki w gorącej wodzie kąpany neofita po przeczytaniu pierwszej z brzegu rozprawki Misesa czy Rothbarda, a już co nie daj o zgrozo powieści Ayn Rand [ dobre i to, bo większość kuców poprzestaje na memach zasłyszanych u Ozjasza ] uznaje uczone postulaty i literackie fikcje za rzeczywistość, to zresztą w równym jak nie większym stopniu tyczy też neomarksistów czy tradsów. Podobnym ideologicznym zacietrzewieniem popisał się niedawno u Wapniaka Trader 21, który zadeklarował się jako zwolennik koncepcji ”tysiąca Liechtensteinów” Hoppego, co kazało mu poprzeć żarliwie katalońskich nazboli… Myślałem, że spadnę z krzesła: k… mać, przecież tamtejsi separatyści łączą zaciekły nacjonalizm graniczący wręcz z rasizmem ze stricte neobolszewickim programem społecznym wspierającym wszelkie najgorsze patologie współczesnego świata z promocją LGBT i masowego sprowadzania nachodźców włącznie, co to ma niby wspólnego z prawdziwie wolnościowym przesłaniem?! Nie mówiąc już, że tylko kompletnie zaślepiony doktrynalnie idiota może nie dostrzegać, że w obecnych realiach tak rozczłonkowana Europa byłaby już całkiem wydana na łup obcych hegemonii, obojętnie czy to USA, Rosji lub Chin, poza tym wymarzone jeszcze przez Hakima Beya ”strefy autonomiczne” właściwie już tu istnieją – zapraszamy wszystkich ”wolnościowców” do ”no-go zone”, tych wszystkich quasi-kalifatów i bantustanów jakimi obrodziło na Zachodzie i w Skandynawii, a i u nas tylko ich czekać wskutek polityki obecnego rządu, której zresztą raźno sekundują takie liberalne debile jak Gwiazdorski pieprzący coś o ”5 do 10 MILIONÓW MIGRANTÓW potrzebnych nam do pracy” [ broń Boże mu nie życzę, ale czy dopiero gdy jego córki zostaną zbiorowo wzbogacone kulturowo dotrze doń w końcu, że to nie był najszczęśliwszy pomysł? ]. W każdym razie kusząca przyznaję wizja ”uporządkowanej anarchii” w obecnych warunkach to przepis na katastrofę cywilizacyjną i polityczne samobójstwo Europy, żadna alternatywa dla centralizacyjnego amoku jaki opanował elity skrajnie dysfunkcyjnego tworu, który stanowi UE.

Wreszcie na koniec taka uwaga: żywię poważne wątpliwości czy postulowany przynajmniej przez radykalnych libertarian bezpaństwowy ład wolnorynkowy, gdyby jego realizacja niezwykłym zrządzeniem losu stała się jednak możliwa, nie doprowadziłby aby do odtworzenia ”zorganizowanej przemocy” tylko w innej formie, boć jak słusznie zauważył zdeklarowany ”anarchokapitalista” jakim jest Marcin Chmielowski oswobodzona niechby z ”okowów państwa” w pełni wolna gospodarka sama z siebie będzie produkować własne hierarchie i pionowe struktury władzy ”niekażone” już wyklętym interwencjonizmem i protekcjonizmem, inaczej całą ideę konkurencji na totalnie wolnym rynku szlag by trafił, a co to za anarchia w której nie panuje doskonała równość wszystkich i wszystkiego? [ w myśl źródłowej dla tej doktryny bez-zasady ”An Arche” ]. Konkretnie mówi o tym w dostępnym na YT wykładzie ”Utopia anarchokapitalizmu” gdzieś tak ok. 17 min., to zresztą rzecz wiadoma i nie raz roztrząsana na jebawczańskich forach – mimo to co bardziej zacietrzewieni wyznawcy ”wolnorynkizmu” nie raczą zwykle dostrzegać, iż tak potępiany przez nich biurokratyzm nie jest tylko własnością państwa ale i dużych przedsiębiorstw odnoszących sukces na rynku, i to immanentną. Nie wiem jakim cudem bez rozbudowanego aparatu administracyjnego możliwym byłoby koordynować produkcję w firmie operującej na planetarną wręcz skalę, zarządzać mrowiem zakładów rozsianych bywa na niemal wszystkich kontynentach, i co najważniejsze dyscyplinować w miarę potrzeby pracowników nie dysponując przy tym ”niejawnymi”, quasi-policyjnymi strukturami wewnątrz przedsiębiorstwa a nawet firmami ochroniarskimi pełniącymi de facto rolę prywatnych armii, gdy strategicznym interesom zagrażają inne niepaństwowe podmioty dokonujące napadów rabunkowych czy zamachów terrorystycznych na poszczególne filie, o szpiegostwie przemysłowym i wykradaniu zyskownych patentów już nie wspominając? Pokusa w obliczu rozpadu ”nawisu” regularnych państw wykrojenia sobie własnego ”prywatnego mocarstwa” i narzucenia reszcie przemocą swoich reguł gry, kiedy dysponuje się potężnym kapitałem, wojskiem i bezpieką oraz gotowym właściwie aparatem władzy jest tak wielka, że tylko jakowyś święty mógłby się jej oprzeć, od przysłowiowych rekinów biznesu raczej bym tego nie oczekiwał. Skrajną naiwnością, i to bardzo oględnie zowiąc, jest zdawać się tu na ”niewidzialną rękę” słusznie obśmiewaną przez Wozińskiego jako nowoczesny zabobon, zeświecczona wersja Opatrzności, która jakoby samoistnie zapobiegnie odtwarzaniu się monopoli na przemoc i gospodarczych w warunkach w pełni już swobodnej ekonomii. Libertarianie zaś i tzw. ”wolnościowi” komuniści [ owszem są tacy co się za takowych uważają ] licząc wobec tego na skuteczny opór oddolny konsumentów czy obywateli nie doceniają stanowczo siły namiętności, żądzy władzy i potrzeby autorytetu wreszcie trawiących ludzką duszę, przyznają za to zbyt wielkie prerogatywy rozumowi jak na współczesnych ”iluminatów” przystało, zapominając, że przebudzony sam może stać się największym demonem, niczym Urizen z szalonych poetyckich wizji Blake’a.

Biorąc powyższe pod uwagę nie widzę jakiejkolwiek możliwości ziszczenia libertariańskiej utopii, ani teraz ani tym bardziej w przyszłości, co do zasady takiej samej jak ”społeczna własność środków produkcji” socjalistów, stąd uznaję państwo narodowe jako niedoskonałą jak cholera trzeba przyznać, lecz jedyną realną póki co zaporę wobec globalistycznego zamordyzmu NWO, który niestety nie jest żadną szurowską ”teorią spiskową”. Nie kryją się już wcale z zamiarem zaprowadzenia go takie kreatury jak Merkelowa, i jakoś mało kto raczej dostrzega jakim niesłychanym wprost skandalem jest, że formalna przywódczyni państwa narodowego oświadcza publicznie bez żenady jakoby stanowiło ono ”przeżytek”!!! Nie pojmiemy jej ”willkommen politik” jeśli będziemy patrzeć na to jedynie z perspektywy Berlina czy innych stolic państw europejskich, bo na tym poziomie faktycznie jawi się ona patrząc trzeźwo jako czysty obłęd, dopiero gdy sięgniemy np. do ”deklaracji nowojorskiej” ONZ, gdzie stoi jak byk, iż kryzys migracyjny wymusza wręcz prymat umów międzynarodowych nad prawem krajowym poszczególnych państw rzecz zaczyna nabierać upiornego wprost sensu… Dobrze, aby zakodowali sobie to wszyscy libertarianie wszelkich odcieni jeśli nie chcą robić za użytecznych idiotów planetarnego zamordyzmu, tym bardziej gdy chętnie wysługuje się on lokalnymi separatyzmami i władzą miejscowych sitw zwanych dla niepoznaki ”samorządami”, wszelką oddolną aktywnością społeczną o ile tylko rozpieprza ona ład wewnętrzny takiego czy innego państwa, osłabia je w konfrontacji z globalistyczną finansjerą i sprzyjającą mu neobolszewią wyznającą zmutowany post-marksizm.”

– dodam jedynie, iż pisał w podobnym duchu już na początku ostatniej dekady zeszłego stulecia, gdy trwał jeszcze powszechny amok po tzw. ”upadku” komunizmu i wszyscy niemal pałowali się fukuyamowskim ”końcem historii” oznaczającym rzekomą ”bezalternatywność” liberalnej demokracji, grecki filozof polityczny związany z niemieckim kręgiem kulturowym Panajotis Kondylis:

”Do ostatniego zerwania doszło już po roku 1989, kiedy to większość lewicy, upokorzona fiaskiem eksperymentu socjalistycznego, zacznie głosić „ekumenizm praw człowieka”. Dawniejsi marksiści, żywiący niechęć wobec samej idei narodu, odważniej zaczną wznosić teraz hasła wzywające do większej globalizacji i de facto anihilujące koncept państw narodowych. To, jak podkreśla w jednym ze swoich ostatnich dzieł Kondylis, „kolejna zdrada intelektualistów”, którzy uświadomiwszy sobie klęskę swojej idei, spieszą przechrzcić się na liberalizm. Karambelias jako punkt zwrotny wskazuje epilog do Polityki planetarnej po zimnej wojnie (1992). Tym tekstem Kondylis po raz pierwszy tak wyraźnie zabiera głos w dyskusji dotyczącej narodowej strategii Grecji wobec zagrożeń zewnętrznych. Ten krok dopełni się cztery lata później posłowiem do greckiego wydania ”Teorii wojny” opublikowanego niedługo po narodowym upokorzeniu podczas grecko-tureckiego konfliktu o wyspę Imia. To tam pojawia się diagnoza dotycząca miernej kondycji państwa greckiego – zbyt słabego, by bronić interesów całej ekumeny rozsianej po trzech kontynentach (od Ukrainy przez Turcję aż po Egipt). Za główny problem Kondylis uznaje „pasożytniczy kapitalizm” wprowadzający ubogie kraje w spiralę zadłużenia. Jeszcze silniej głos ten wybrzmiewa w ostatnich wywiadach, gdzie obok niego akcentowana jest kwestia demograficzna (niska dzietność Grecji wobec wysokich wskaźników Albanii i Turcji) czy też marginalizacja interesu Grecji w zjednoczonej Europie (wtedy jeszcze Wspólnocie Europejskiej). Receptą na te problemy miałaby być trzecia droga, którą Karambelias określa jako „modernizację opartą na tradycji”. Zwrócenie się w stronę wielkiej przeszłości stanowi zabezpieczenie przed bezmyślnym naśladownictwem rozwiązań wdrażanych w innych krajach. Akcentowanie znaczenia tradycji (a przez to pewnej ciągłości narodu-państwa) przypieczętuje rozejście się Kondylisa z grecką lewicą, która do tego czasu miała jeszcze prawo traktować go za jednego ze swoich. Od tej pory staje się on w jej oczach niemalże narodowcem. Karambelias podkreśla, że w ostatnim okresie Kondylis chętniej odwoływał się do pojęć takich jak ethnos (naród) czy kratos (państwo), wierząc, że w rozpoczynającej się właśnie epoce planetarnej tylko naród-państwo jest jedynym rzeczywistym podmiotem działania politycznego i społecznego.”

https://apcz.umk.pl/czasopisma/index.php/szhf/article/view/szhf.2019.025/17979

Jedyne, co może zagwarantować gospodarcza i kulturowa globalizacja, to przekształcenie wszystkich wojen w wojny domowe. jeżeli ktoś myśli, że przez samo osłabienie lub rozwiązanie państw narodowych zapanuje pokój, to zapomina, że to nie państwa narodowe wymyśliły wojny. Wojna nie została stworzona przez państwa narodowe. Zapomina on także, że państwa narodowe nie są jedyną możliwą wspólnotą polityczną na świecie i dlatego dziejowa alternatywa nie musi brzmieć „albo społeczeństwo światowe albo państwo narodowe”. W końcu zapomina on również, że dużo gorsza od każdego konfliktu między wspólnotami zorganizowanymi politycznie może być walka w warunkach globalnej anomii.”

https://apcz.umk.pl/czasopisma/index.php/szhf/article/view/szhf.2015.027/7421

Klnę się, że pisząc w poprzednim poście o ”narodowym solidaryzmie” nie miałem pojęcia, iż ktoś dobrych parę dekad wcześniej głosił podobną ideę jaką pod żadnym pozorem nie należy mylić z wyklętym słusznie nazizmem podkreślam jeszcze raz – znaczy to, iż jej widmo krąży nad światem i straszy pewnie po nocy globalistów takich jak Róża von Szrot und Hohenzollern:))). Na finał polecam uwadze wykład Wozińskiego o także wzmiankowanej ostatnio tutaj pani/panu/państwu Deidre łamane przez Donald McCloskey, czyli libertariańskiej ”niebinarnej staruszce z penisem” na dowód, iż rozwolnościowe przesłanie da się jak najbardziej uzgodnić z szerzeniem ”tęczawego” zamordyzmu przyznającego nadzwyczajny status zboczeńcom w imię zwalczania tzw. ”homofobii”, dlatego nie robiłbym sobie kuce nadziei po członkostwie nomen omen Sośnierza w sejmowej komisji ds. LGBT. Streszczając możliwie strzelistą myśl wolnorynkowego transwestyty: ta idiota, że tak rzekę w politpoprawnej nowomowie, utrzymuje serio wzorem postmodernistów, iż prawda to jedynie kwestia retoryki bo przypomnę nie jest ona dla nich czymś odkrywanym na drodze żmudnych badań, logicznej dedukcji, zestawiania faktów etc. lecz wytwarzanym, stąd właśnie pierdolec z żeńskimi końcówkami jaki obecnie przeżywamy, paraintelektualiści bowiem pokładają szamańską wiarę w kreacyjną moc języka jaki ich zdaniem wprost stwarza rzeczywistość a nie ją tylko opisuje, więc sądzą, że jak go zmienią dziwacznymi wygibasami i monstrualnymi patchworkami słownymi to i świat przez to nabierze pożądanego przez nich kształtu… Każe to ”byłemu mężczyźnie” głosić, iż historyczny sukces burżuazji na której cześć pieje peany, był efektem li tylko infantylnej gadaniny, bo tak chyba należałoby przełożyć ”sweet talk” jakim posługuje się na określenie nowego dyskursu przedsiębiorców umożliwiającego wedle niej/niego niczym nieskrępowaną innowacyjność wolnorynkowej ekonomii, która przyniosła poprawę losu kobiet, Murzynów, w końcu pederastów, osób transseksualnych czyli facetów przebierających się za baby takich jak on itd. Do jakich kuriozów to prowadzi, jakby tego co tu  przytoczono było mało, wystarczy nadmienić, iż zjeb zupełnie poważnie twierdzi, że Wlk. Brytania wzięła przewagę nad Niemcami w ”bitwie o Anglię” bynajmniej dlatego, iż Hitler nie dysponował wystarczającą flotą inwazyjną, czy USA wsparło Londyn ogromną pomocą zbrojną poprzez tzw. Giuk czyli północną drogę morską wiodącą przez Islandię itd., gdzie tam, to wszystko dla libertariańskiej ”naukowczyni” nie ma najmniejszego znaczenia, o wygranej aliantów zadecydowała wedle niej/niego ”brytyjska pomysłowość” ucieleśniona w osobie homoseksualnego a jakże naukowca Alana Turinga, który zbudował maszynę deszyfrującą niemieckie kody zbrojne! [ rzecz jasna o roli AK w dekryptażu ”Enigmy” ani słowa, bo to przecie katolickie homofoby i antysemici som, najczarniejsza reakcja nie wiadomo jakim to cudem walcząca z faszystami ]. Ja się tylko pytam jak bardzo trzeba mieć nasr… we łbie by tak słodko pierwolić? – te, i wiele jeszcze innych szczegółów groteskowych niczym wygląd podstarzałej, uszminkowanej nieporadnie cioty w damskich fatałaszkach, najdziecie we wzmiankowanym wykładzie:

Dodaj komentarz