Po dzisiejszym porannym falstarcie nowego rządu można spisać nieskończenie długą listę paradoksów, śmieszności, absurdów i w końcu zwykłej głupoty. Jeden z przyszłych ministrów rano poczuł się źle i od razu sam sobie postawił diagnozę. Wiadomo, że jak człowiek czuje się źle, to nie ma rozstroju żołądka, anginy, grypy, nadciśnienia, anemii, migreny, czy żółtaczki, ale z pewnością chodzi o modnego wirusa. Minister Przemysław Czarnek, nie konsultował się z lekarzem rodzinnym, co musi uczynić każdy pacjent, ale sam siebie poprowadził jako „pacjenta kowidowego” i doszedł do laboratorium, gdzie okazało się, że jest „pozytywny”.
Wszystko to razem wzięte, od momentu diagnozy, do wyniku badania, zajęło raptem dwie godziny. Mój „ulubiony” rzecznik Andrusiewicz oświadczył w swoim firmowym stylu, czyli głupkowata mina plus bezczelność w beztroskim kłamaniu, że takie badanie i takie procedury obowiązują wszystkich. Cóż, tak się składa, że mam na punkcie „pandemii” solidnego hopla i doskonale pamiętam, ile na wyniki testów czekali ludzie objęci kwarantanną. Dodatkowo w tych dniach, w szkole mojej Żony, było podejrzenie, że jedna z nauczycielek może być „pozytywna’, została skierowana na badania, a wynik testu przyszedł po dwóch dniach. Podkreślę, chodzi o całą szkołę, kilkaset dzieci i kilkudziesięciu nauczycieli, nie o piętnastoosobową Radę Ministrów. Prócz bezczelności Andrusiewicza nie mamy żadnego innego wyjaśnienia, po prostu niedoszły minister zrobił test, po dwóch godzinach dowiedział się, że wynik jest pozytywny i wtedy stanęła Polska. Niestety nie żartuję, nie buduję metafor, ale piszę dosłownie, co się stało.
Bodaj godzinę po ogłoszeniu przez Czarnka, że jego złe samopoczucie to wynik modnej infekcji, premier Morawiecki dzwoni do prezydenta Dudy, aby odwołać zaprzysiężenie nowego rządu. Z tą chwilą Polska nie tylko nie ma ministra nauki i edukacji, ale nie ma też ministra rolnictwa, wicepremiera od rozwoju, no i oczywiście wicepremiera i komisarza Jarosława Kaczyńskiego. Nie wojska radzieckie podchodzące od Kaliningradu, nie postępowanie przed TSUE, czy eskadra Junkersów krążących nad Wieluniem, ale kichnięcie, póki co, posła Czarnka, sprawiło, że Polska wywiesiła białe flagi i mamy rząd na uchodźstwie lub jak kto woli na kwarantannie. I co w takiej sytuacji, śmiać się czy raczej płakać? Istnieją powody do jednego i drugiego, ale zacznę od śmiechu. Dlaczego poseł Czarnek w ogóle się zaraził? Przyczyny są tylko dwie albo nie przestrzegał reżimu sanitarnego, który narzucił jego kolega Szumowski i kontynuuje kolega Niedzielski i powinien dostać 30 tysięcy kary od sanepidu albo te czary mary z bawełnianą ściereczką nie działają.
Druga śmieszna rzecz to „pandemiczna” indoktrynacja, która ma się nijak do praktyki. Od pół roku słyszymy, że maseczka jest po to, żeby nie zarażać innych, ludzie nie wiedzą, czy są, czy nie są chorzy i dlatego poprzez maseczkę powinni chronić innych. Co w takim razie stoi na przeszkodzie, aby niedoszły minister Czarnek założył maseczkę i razem z innymi członkami rządu udał się na zaprzysiężenie? Jak to w końcu jest, „bezobjawowi” mają nosić maseczki, żeby nie zarażać, ale jak się dowiedzą, że są „pozytywni” to już maseczka nie chroni? Mamy do wyboru setki podobnych bzdur, które się żadnej logiki nie trzymają, ale każdego dnia wysyła się te idiotyczne komunikaty do ludzi i nadaje im rangę poważnych rozporządzeń. W tym momencie chciałbym zapłakać nad biedną Polską i ekipą rządzącą, która się całkowicie pogubiła.
Wbrew temu, co się słyszy we wszystkich telewizjach i czyta na portalach, nie mamy w Polsce wojny, klęski żywiołowej i w końcu „pandemii”. Mamy zwyczajną infekcję sezonową, mówiąc obrazowo zwykłe kichanie i smarkanie, które całkowicie rozłożyło 38–milionowy kraj. I co gorsza, rządzący naszym pięknym krajem, zamiast się w końcu opamiętać i przestać robić z siebie kompletnych idiotów, co się przekłada na ośmieszanie Polski, brną w coraz większe odmęty absurdów, w przekonaniu o słuszności podejmowanych działań. Historia zatoczyła koło, coraz częściej mam wrażenie, że patrzę na schyłkowe rządy Ewy Kopacz i bez cienia satysfakcji stwierdzam, że to jest cyrk, a nie poważne państwo w środku Europy.
Matka Kurka (Piotr Wielgucki)