Czy Coca-Cola jest polska? Patriotyzm gospodarczy według Biedronki

Z mody na patriotyzm gospodarczy od dawna korzystają zagraniczne przedsiębiorstwa. Biedronka poszła o krok dalej niż jej poprzednicy i do grona produktów promowanych hasłem „Kupuj co polskie” zaliczyła m.in… gumy Orbit, Pepsi i Coca-Colę. Aby załapać się do promocji w ramach akcji, wystarczy robić w Polsce… cokolwiek. Jeśli obecny etap rozwoju krajowej gospodarki Was w pełni zadowala, śmiało, kupujcie „co polskie” w Biedronce należącej do portugalskiej firmy Jeronimo Martins. Jeżeli jednak rzeczywiście chcemy wspierać dynamiczny rozwój polskiego kapitału, pora na chwilę refleksji. Brakuje jej również decydentom, którzy decyzjami i kampaniami ostatnich lat de facto stworzyli przyzwolenie dla takich – w praktyce wprowadzających konsumenta w błąd – działań zagranicznych koncernów.

Z rozmaitych badań wynika jasno, że Polacy chcą kupować polskie produkty. Coraz częściej zwracamy uwagę na to, co wkładamy do sklepowego koszyka. Niektórzy są nawet w stanie zapłacić więcej za produkt polskiego pochodzenia. Nic więc dziwnego, że już kilka lat temu zapanowała wśród producentów moda na podkreślanie polskości swoich produktów, która nabiera nowej dynamiki wobec groźby kryzysu gospodarczego związanego z pandemią koronawirusa. Problem w tym, że na tej idei bez skrępowania zarabiają zagraniczne koncerny, a działania naszego państwa niespecjalnie pozwalają dziś takim praktykom skutecznie przeciwdziałać.

Temat regularnie wraca. Informowaliśmy już o nieprecyzyjnej akcji sieci Lidl, która pod pozorem promowania polskich marek reklamowała tak naprawdę zagraniczne koncerny. Zwracaliśmy też uwagę na całą gamę mylnych biało-czerwonych oznaczeń. Omawialiśmy również działania organów publicznych w kwestii patriotyzmu gospodarczego, które pozostawiają sporo do życzenia. Jednak nowa akcja Biedronki pod hasłem „Kupuj co polskie” przekracza kolejne granice.

Polskie, czyli jakie?

Z pozoru wygląda to dobrze. Przed wejściem do sklepów najpopularniejszej sieci handlowej możemy przeczytać wezwanie: „Kupuj co polskie, co tworzy wartość dla polskiej gospodarki”. Piękny przekaz podkreślający, że każda decyzja zakupowa ma znaczenie i wpływa na rozwój ekonomiczny naszego kraju. W sklepie znajdziemy wyraźne informacje na półkach z konkretnymi produktami, by „kupować co polskie”. Dodatkowo otrzymujemy podziękowania na paragonie „za […] wsparcie dla polskiej gospodarki”.

Przecież tak właśnie powinno być! Jednak wystarczy kilka sekund z wydaną przez Klub Jagielloński aplikacją Pola. Zabierz ją na zakupy, by przekonać się, że angażując się w akcję Biedronki, wcale nie wspieramy polskiej gospodarki w tak dużym stopniu, jak wynika to z kampanii promocyjnej. Niestety przede wszystkim wspieramy stagnację, gdy chodzi o miejsce naszej gospodarki w globalnych łańcuchach produkcji. Jeśli obecny stan ekonomiczny naszego państwa Was w pełni zadowala, śmiało, kupujcie „co polskie” w Biedronce należącej do portugalskiej firmy Jeronimo Martins. Jeżeli jednak rzeczywiście chcecie wspierać dynamiczny rozwój polskiego kapitału, pora na chwilę refleksji.

Polskość produktu nie jest bowiem kwestią zerojedynkową. Wobec tego na przykład aplikacja Pola przyznaje firmom punkty od 0 do 100. Na procentowy wynik konkretnej firmy składają się punkty za: rejestrację w Polsce, produkcję w Polsce, prowadzenie prac badawczo-rozwojowych w naszym kraju, strukturę kapitałową przedsiębiorstwa i fakt, że firma nie jest częścią zagranicznego koncernu. W tym ujęciu „najbardziej polskie” firmy to te, które otrzymują 100 punktów. W Biedronce wśród firm promowanych, które należy „wspierać, bo polskie”, tylko niektóre zyskują w Poli najwyższą możliwą ocenę.

Z mody na patriotyzm gospodarczy od dawna korzystają zagraniczne przedsiębiorstwa. Mamy kilka klasyków. Za polskie uznano, nie po raz pierwszy, marki Wedel, Winiary czy Kamis, które już dawno zostały wykupione przez zagraniczny kapitał i stały się częścią wielkich, międzynarodowych korporacji. Jednak Biedronka poszła o krok dalej i do grona firm promowanych zaliczyła m.in… gumy Orbit, Pepsi i Coca-Colę. Ciekawe, czy właściciele tych firm wiedzą, że mają tak silne związki z Polską. Nasza aplikacja przyznaje im tylko 40 pkt.

Jak Biedronka tłumaczy ten zabieg? „Kupuj co polskie […] dotyczy produktów, które są produkowane lub przetwarzane, lub konfekcjonowane w Polsce przez przedsiębiorców zarejestrowanych w Polsce lub zatrudniających pracowników w Polsce, lub płacących w Polsce podatki, lub posiadających prawa do znaków towarowych zarejestrowanych w Polsce, co tworzy wartość dla polskiej gospodarki” – czytamy.

W praktyce więc, aby załapać się do promocji w ramach akcji, wystarczy robić w Polsce… cokolwiek. Nie trzeba spełniać wszystkich wymienionych kryteriów. Wystarczy kilka lub jedno z nich. Czy produkcja w naszym kraju wystarczy, by nazwać daną firmę polską? Wydaje się, że nie. Coca-Cola posiada zakłady produkcyjne w USA, Niemczech i na Litwie. Oznacza to, że firma jest jednocześnie niemiecka, litewska i polska? To absurd. Pepsi i Coca-Cola są przecież słodką, gazowaną kwintesencją Ameryki. Nikt w ojczyźnie nie uważa ich za polskie. Taka narracja może wprowadzać konsumentów w błąd.

Polska półproduktami stoi

„Nie sposób nie zapytać, dlaczego instytucja, odpowiedzialna za finansowanie projektów rozwojowych w miejscach do niedawna nazywanych „krajami trzeciego świata”, wsparła działalność takich sieci, jak Intermarche (50 mln euro), Kaufland czy Lidl (łącznie 440 mln euro) w Polsce oraz innych krajach naszego regionu ogromnymi pożyczkami na bardzo preferencyjnych warunkach?!” – tymi słowami na naszych łamach Marcin Kędzierski rozpoczynał przed laty tekst Jak kolonizują nas zagraniczne dyskonty.

Wśród dziesięciu największych sieci handlowych w tym kraju nie ma ani jednej należącej do polskiego kapitału. Jednak znacznie bardziej zatrważająca jest inna informacja. 231 miliardów złotych przychodów. Taki wynik zanotowały w 2018 roku sieci handlowe w Polsce według Ministerstwa Finansów. Okazuje się jednak, że znaczna część z nich nie wykazuje zysku, od którego naliczany jest podatek. Z owych 231 miliardów zapłacono jedynie 1,6 mld zł podatku dochodowego od osób prawnych! Firmy, które wciąż się rozbudowują i są w stanie przejmować inne podmioty, okazują się niedochodowe.

Warto wspomnieć, że Biedronka zalicza się akurat do grona płacących w Polsce podatki w większym stopniu niż jej zagraniczna konkurencja. Na tle innych należy to docenić, ale bez popadania w skrajności. Jeśli zaczniemy dziękować dużym koncernom, że zechciały wywiązać się ze swoich obowiązków, to będziemy musieli z pokorą zaakceptować to, że jesteśmy kolonią gospodarczą i nie chcemy tego zmieniać.

Powyższa praktyka wydaje się mało roztropna, gdy w całej Europie trwa poważna dyskusja na temat potrzeby płacenia przez globalne koncerny podatków w państwach, w których realnie działają i zarabiają. Problem ten najszerzej dyskutowany jest w kontekście technologicznych gigantów, ale tyczy się przecież nie tylko ich. Polski Instytut Ekonomiczny ocenia, że w 2018 roku korporacje międzynarodowe sztucznie wytransferowały z Polski zyski w wysokości 17 miliardów złotych.

Jak dogonić Zachód?

Dlaczego wciąż nie możemy osiągnąć upragnionego celu, jakim jest gospodarcze dogonienie Zachodu? Powodów można wskazać wiele, ale w większości sprowadzają się do tego, że w globalnych łańcuchach produkcji zajmujemy wciąż niską pozycję. Wytwarzamy półprodukty, które składają się na sukces finansowy zagranicznych korporacji. Eksportujemy wytworzone i zaprojektowane towary nie pod własnymi markami, lecz z logiem zagranicznych dystrybutorów. 11% rynku sklepów spożywczych należy do polskich przedsiębiorców. 80%-90% rynku spożywczego w Polsce jest kontrolowane przez kapitał zachodni. Nie mamy żadnej dużej marki motoryzacyjnej. Zbyt mało wydajemy na inwestycje i komercjalizujemy za mało nowych technologii.

Narracja o budowaniu polskiej gospodarki za pomocą wspierania firm, które ulokowały w Polsce swe zautomatyzowane fabryki, nie rozwiązuje żadnego z naszych problemów. Wręcz przeciwnie. Tylko je pogłębia. Szlachetna idea dbania o dobro wspólne, wyrażana za pomocą patriotyzmu gospodarczego i konsumenckiej świadomości, została doskonale zagospodarowana przez specjalistów od marketingu. Nie tylko krajowe produkty, ale także nasze wartości i symbole narodowe dobrze się sprzedają. Zdobią sklepowe półki, napełniają kasę… zagranicznych korporacji.

Co może z tym zrobić państwo?

Czy możemy liczyć w tej sprawie na administrację publiczną? Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów pokazuje ostatnio pazury. Zagroził Biedronce karą w wysokości 5,7 mld zł. Za co? Importowane warzywa i owoce były sprzedawane jako polskie. Kolejna kara dla tej sieci wynosi 115 mln zł. Dotyczyła różnic między cenami na półkach i przy kasie. Zaniedbania dotyczyły również poddostawców. Po interwencji UOKiK-u 96 największych sieci handlowych i firm spożywczych spłaciło zaległości wobec mniejszych kontrahentów na kwotę 400 mln zł.

Czy akcja „Kupuj co polskie” również spotka się z reakcją UOKiK-u? Teoretycznie powinniśmy tego oczekiwać, a wyżej wymienione działania urzędu antymonopolowego powinny nas nastrajać pozytywnie. Niestety, w ostatnich latach patriotyzm gospodarczy pobudził wyobraźnię nie tylko marketingowców koncernów, ale i polityków zabiegających o poparcie. Nie wydarzyło się to też bez pewnej szkody dla konsumenckiej świadomości w zakresie tego, co powinniśmy faktycznie uznawać za gospodarczy patriotyzm.

Od kilku lat bowiem, zgodnie ze znowelizowaną za rządów Zjednoczonej Prawicy ustawą, na rynku funkcjonuje znak „Produkt polski”. W ostatnich miesiącach jest intensywnie promowany w różnego rodzaju kampaniach. Problem polega na tym, że – podobnie jak w wypadku akcji Biedronki – kryteria polskości produktu pozostawiają wiele do życzenia. Okazuje się, że wystarczy produkcja w kraju z polskich płodów rolnych, żeby biało-czerwonym znaczkiem „Produktu polskiego” z błogosławieństwem państwa i autorytetem prawodawcy przekonywać do zakupu klientów kierujących się patriotyzmem konsumenckim. Kwestie kapitałowe, miejsca w łańcuchu wartości i jakość tworzony w kraju miejsc pracy  pozostają bez znaczenia. W praktyce barwami narodowymi i mianem „Produktu polskiego” szczycić się może niemiecko-rosyjska firma płacąca podatki na Cyprze.

Dlaczego tak się stało, to temat na osobną opowieść. Bez wątpienia jednak kampania promocyjna Biedronki irytuje i niepokoi, bo zasięg możliwości marketingowych potężnej sieci może mieć wpływ na postawy konsumenckie i okazać się dużo bardziej dotkliwy niż jakakolwiek nieprzemyślana kampania informacyjna tego czy innego ministerstwa. Trudno jednak mieć pretensje do Biedronki, że nieprecyzyjnie definiuje polskość produktów, gdy podobny problem ma z tym polskie państwo.

Dodaj komentarz