Aleksandra Ściosa głos znów donośnie ostrzega przed komuszą pułapką! – 30% lub L

MY CZY ONI? WYBÓR KONIECZNY

Gdy w maju 2010 roku opublikowałem tekst „My i Oni”, nie miałem wielkich nadziei na akceptację takiej dychotomii. Również kolejne teksty, związane z tą tematyką, nie przynosiły pozytywnego przełomu. Nawet dla zagorzałych krytyków ówczesnej rzeczywistości, postulat wytyczenia „kanciastej granicy” i nazwania Obcych po imieniu, wydawał się nierealny, wręcz utopijny.

W komentarzach pod tekstem, można było znaleźć dywagacje o „dwóch Polskach” i potrzebie „wygrania wyborów”, próżno było jednak wypatrywać poparcia dla takiej wizji III RP.

Nie popełnię chyba błędu, jeśli z perspektywy mijającej dekady, dostrzegę ważną i pozytywną zmianę. Sądzę, że coraz więcej naszych rodaków dostrzega konieczność stosowania tej dychotomii i znajduje odwagę nazywania Obcych.

Jeśli nawet wielu popełnia błąd w identyfikacji zagrożeń lub przenosi istotę podziałów na płaszczyznę rzekomych „różnic politycznych”, a nawet etnicznych, sam proces porządkowania świata III RP i odkrywania własnej tożsamości, jest wartością bezsporną.

Świadczy bowiem o przełamywaniu jednego z najgroźniejszych kłamstw komunizmu – mitu o „potrzebie jedności” i prymacie „zgody budującej”, na którym ludzie sowieckiego okupanta i ich sukcesorzy zbudowali karykaturę polskiej państwowości.

Mit „porozumienia ponad podziałami”, zawsze był bronią Obcych, podstępnym orężem okupantów i wrogów polskości. Ta załgana retoryka ujawniała intencję oszukania Polaków, ale też zamysł przymusowej integracji polskości i komunizmu. Stosując ów zabieg, Obcy chcieli wedrzeć się w strukturę polskiego społeczeństwa i zmusić je do stworzenia sztucznej wspólnoty.

Wiedzieli bowiem, że ukazanie różnic dzielących My od Oni i wytyczenie ostrej granicy, byłoby dla nich zabójcze. Stąd obsesyjnym dążeniem komunistów, było tworzenie rozmaitych „frontów jedności narodu”, „rad narodowych” itp. fikcyjnych „wspólnot”, w których czynnikiem integrującym miały stać się hasła niesione na czerwonych sztandarach.

Oni wiedzieli, że pozostawienie ich poza „wspólnotą żyjących”, wyrzucenie za granicę naszej uwagi, pozbawia tych ludzi (niemal )ontologicznej podstawy, skazuje na pustkę i spycha w otchłań zapomnienia. W reakcji obronnej ujawniał się lęk pasożyta, który utracił organizm żywiciela, lęk herbertowskiej „czystej negatywności”, której odmówiono „ontologicznego statusu”.

Bliźniacza obsesja, wsparta kazuistyczną retoryką, towarzyszyła grupie tworzącej III RP i do dziś decyduje o przynależności do grona „właścicieli” tego państwa.

To III RP-wyłoniona z nędzy małych kapusiów i lęku wielkich zbrodniarzy, urzeczywistniała bermanowski postulat „nowej świadomości” i stała się symbolem tragicznej w skutkach asymilacji polskości i komunizmu.

Budowanie tego tworu powierzono wrogom ulokowanym wewnątrz społeczeństwa, ukrytym za parawanem rzekomo wolnych mediów, szermujących hasłami prawa i demokracji, osłoniętych społecznym zaufaniem i przywłaszczonym mianem autorytetów. Prymitywna falsyfikacja języka, tworzenie symulowanych „sporów politycznych”, rewizja polskiej historii, walka z pamięcią, niszczenie kultury i szkolnictwa, propagowanie zachowań antyspołecznych i amoralnych – wyznaczały drugi i znacznie groźniejszy proces dezintegracji. Do dziś dramat polega na tym, że ten wróg działa za aprobatą ogromnej części społeczeństwa, jest uznawany za „swojego”, akceptowany i obdarzany „demokratycznym glejtem”.

Ogromnym zwycięstwem tej komunistycznej strategii, jest głęboko utrwalona obawa przed wprowadzaniem wszelkich „podziałów społecznych”. Większość z nas utrzymuje, jakoby rozłamy, różnice i dychotomie, były czymś zasadniczo złym i generowały najpoważniejsze konflikty. W III RP ten dogmat jest uznawany za niepodważalny i głoszony szczególnie przez tych, którzy z nienawiści uczynili broń przeciwko Polakom.

Tkwi w tym pokłosie sowieckiej strategii podstępu i dezinformacji, która w całym „wolnym świecie” utrwaliła przekonanie, że nie wolność i prawda, lecz pokój i spokój są najwyższą wartością.

Jeśli w realiach 2020 roku widzimy zgraję atakującą fundamenty polskości, jeśli rządzą tu „kasty” i grupy wyjęte spod prawa, jeśli bezkarni pozostają bandyci, zdrajcy i złodzieje – zawdzięczamy to tym, którzy z postulatu „zgody budującej” uczynili mur chroniący Obcych.

Dostrzeżenie tego zagrożenia, musi prowadzić do historycznej konkluzji: nie da się zbudować Niepodległej na kompromisie Obcych z Polakami.

Nie można też stworzyć społeczności ludzi wolnych wraz z tymi, którzy noszą piętno niewoli. Kto chciałby próbować takiej sztuki – nie tylko nie ocali niewolników, ale zgubi ludzi pragnących wolności.

O tej prawdzie wiedzieli nasi przodkowie.

Warto się zastanowić – jak wyglądałaby II Rzeczpospolita, czy przetrwałaby agresję sowiecką i nie uległa zakusom „starej Europy”, gdyby u zarania wolnej państwowości nie przyjęto twardej cezury My-Oni, eliminując z życia publicznego komunistycznych zdrajców i różnej maści renegatów?

Czy wolna Polska dotrwałaby do roku 1939, gdyby 13 lat wcześniej marszałek Piłsudski nie ukrócił

„panowania rozwydrzonych partii i stronnictw nad Polską” i nie położył tamy „demokratycznym” szaleństwom?

Obóz w Berezie Kartuskiej – symbol znienawidzony przez komunistów i równie wyklęty przez pseudo-historyków III RP, jest synonimem mądrej, propaństwowej postawy, w której podział na My i Oni wytycza obszar autentycznej niepodległości i troski o narodowe interesy.

Przed czterema laty, przerażony obrazem rzeczywistości pod rządami „dobrej zmiany”, napisałem te mocne słowa:

Kto w obliczu agresji i kampanii nienawiści ze strony sukcesorów komunizmu mówi dziś o porozumieniu i dialogu, jest skończonym durniem lub zdrajcą sprawy polskiej.

Nie ma też groźniejszych nawoływań, od postulatu fałszywej zgody narodowej – osiągniętej za cenę naszych dążeń i prawdy o realiach III RP.”

Napisałem te słowa, bo na „kompromisie”, którego symbolem były ofiary Katynia i mordownie UB, zbudowano państwo okupacyjne, pod nazwą „PRL”.

Na tym samym „kompromisie”, cementują go zabójstwem księdza Jerzego i magdalenkową zmową ubeków z agenturą, stworzono sukcesję „PRL-u”, nadając jej miano „III Rzeczpospolitej”.

Taki też „kompromis” leżał u podstaw układu, który w roku 2015 wyniósł do władzy partię Kaczyńskiego. Za cenę odrzucenia dychotomii My-Oni, zamazania granic dobra i zła, buduje ona podwaliny kolejnej hybrydy komunistycznej – bez prawdy o Smoleńsku, bez rozliczenia zbrodni, bez nazywania rzeczy po imieniu.

Tylko człowiek bezmiernie głupi lub kierujący się złą wolą, mógłby dziś nie dostrzegać bezkarności Obcych, ich nieokiełznanej agresji i nienawiści wobec polskości. Tylko człowiek ograniczony, mógłby przypisywać te zjawiska symptomom „walki politycznej” lub widzieć w nich objaw „demokracji”.

A skoro tak wygląda to państwo po pięciu latach rządów „patriotycznej prawicy”, skoro jego codziennością jest zdrada, łamanie prawa i pogarda wobec polskości – czy wolno uciekać od prawdy, że bez dychotomii My-Oni zmierzamy ku przepaści?

Co jeszcze muszą uczynić ludzie nazywani tu „opozycją”, jakich zbrodni dopuścić się po Smoleńsku, by zasłużyli na miano Obcych?

Doświadczenia ostatnich lat, w których hołubi się antypolską zbieraninę, „demokratami” nazywa odrażających pajaców, „sędziami” zaś – ludzi bez czci i rozumu, nie mogą być odrzucone.

Trzeba je zapamiętać i wyciągnąć z nich wnioski.

Bo tacy, jak Duda, Kaczyński czy Morawiecki, mogą się „jednać” – z kim tylko zechcą.

Mogą pochylać nad wrzaskiem „opozycji” i spełniać żądania wrogiej hałastry.

Wolno im dążyć do „porozumienia i dialogu”, a nawet „wybaczać” – byle w swoim imieniu.

Hasło głoszone przez tych ludzi – „spokój – dialog – kompromis”- dostatecznie ich kompromituje i obnaża prawdziwe intencje.

Wolno im, bo perspektywa owych działaczy partyjnych, podobnych im partyjnych redaktorów, publicystów itp. „elity” , jest dalece inna od tej, jaką znają tysiące Polaków.

W tej perspektywie – kreślonej przez partyjne geszefty, polityczne profity, dochody ze spółek, honorariów i apanaży, nie ma miejsca dla ludzi, którzy na własnej skórze doświadczyli dychotomii My-Oni i przez wiele lat musieli znosić butę Obcych.

Dla tych – bez koneksji i środowiskowych układów, zmęczonych codziennymi problemami, porażonych ogromem kłamstwa, zalewem podłości i nienawiści.

Dla tych, którzy płakali po zamachu smoleńskim, byli bici na Krakowskim Przedmieściu, nazywani „bydłem” przez reżimowych sługusów i „marginesem” przez hierarchów Kościoła.

Dla tych, którzy po latach przeżytych w okupacji sowieckiej, zatracili nadzieję i radość życia, bali się mówić i krzyczeć.

Ludzi oszukanych i poniżonych, spragnionych prawdy i sprawiedliwości, doświadczonych realiami życia w komunistycznej hybrydzie.

Skrzywdzonych cicho i w ukryciu, lub jawnie – „w majestacie prawa”- stanowionego przez łotrów.

O takich ludziach, politycy PiS zapomnieli równie łatwo, jak łatwo przyszło wykorzystać ich gniew, nadzieje i oczekiwania.

Dlatego perspektywa, w jakiej ludzie obecnej władzy oceniają sprawy polskie – nic mnie nie obchodzi.

Ich przynależność do Obcych, troska o mit „demokracji”, fałsz języka i pojęć, zbyt są odrażające, by warte uwagi.

Jak odrażające są próby odwoływania do dziedzictwa antykomunizmu, do tradycji II Rzeczpospolitej, walki Żołnierzy Niezłomnych. Jeśli ta władza nigdy nie przekroczyła „kanciastej granicy”, w której My i Oni należy do fundamentalnych pojęć, jeśli w ich stosunku do Obcych nie ma cienia honoru i poczucia odrębności, takie praktyki prowadzą do fałszowania prawdy o polskich bohaterach i są pospolitym oszustwem.

Bo z postaw II Rzeczpospolitej trzeba czerpać wzorce – nie historyczne, lecz tyczące naszej codzienności. Trzeba w nich widzieć sposób postępowania, codzienną praktykę i metodę walki.

Odrzucać haniebne „kompromisy” i nie podawać ręki łajdakom. Nie kłaniać się kanalii i nie przypisywać mu honoru. Wychodzić, gdy wchodzi Obcy i nie zapraszać zdrajcy do wspólnego stołu. Chama nie nazywać „godnym szacunku”, a donosiciela „politycznym przeciwnikiem”.

Nie bełkotać o „zgodzie budującej”, gdy wokół nienawistne gęby i odór zaprzaństwa.

Ludzie Kaczyńskiego chcą sprawić, by łatwo nam przychodziło admirowanie wielkich postaci, „rozczulanie” nad ich ofiarą, podziwianie odwagi i niezłomności. Zabiegają jednak, byśmy nigdy nie przyjmowali podobnych zachowań i nie dokonywali wyrazistych wyborów.

To szalbierstwo pozwala unikać pytań o istotę dychotomii My-Oni i zadowala niewybredne ambicje propagandowym kuglarstwem i widokiem łopoczących flag.

Skutkiem tego szalbierstwa jest również kłamstwo o „podziałach między Polakami”, o jakiejś „wojnie domowej”, w której stronami konfliktu mieliby być obywatele tego państwa, tej samej grupy narodowej. Sugeruje się zatem, że Obcy – apatrydzi bez ojczyzny i związków z polskością, są częścią narodu polskiego i wiodą spór polityczny z inną grupą Polaków.

To łgarstwo wyjątkowo odrażające, równe tezom komunistycznej propagandy, w której walka Żołnierzy Niezłomnych z sowieckim okupantem i sowieckimi kolaborantami, była nazywana „udziałem w wojnie domowej”.

Trzeba sobie uzmysłowić, że zbrodnia, której ofiarą pada naród, zmuszony do integracji z Obcymi, dokonuje się na naszych oczach. Tylko niekiedy towarzyszą jej spektakularne wydarzenia i tylko raz w ostatnich dekadach, wymagała zabójczej „korekty” i ofiar w Smoleńsku.

Na co dzień, wystarczą narzędzia medialne, słowa parcianych „autorytetów” i zatrute karty historii. Wystarczy nasza obojętność i przyzwolenie na obecność Obcych.

Praktykowanie mądrych postaw, w ramach dychotomii My-Oni, nie wymaga wielkich ofiar, nie jest czynem heroicznym. Ci, którzy wskazują na problemy związane z realizacją takiego obowiązku, lub uznają go za rzecz utopijną, nie chcą pamiętać rzeczy podstawowej: nigdy tego nie próbowano.

Przez ostatnie dekady, nie pojawił się żaden polityk, publicysta, bądź inny „autorytet”, który ośmieliłby się postawić taki postulat na forum publicznym.

O historycznym podziale My-Oni, nie wolno nawet wspominać. Jest tematem objętym anatemą, tematem zakazanym, który może powstać tylko w umysłach skrajnych oszołomów i utopijnych wariatów.

By uznać prawdę o My i Oni, nie trzeba „iść na barykady”.

Wystarczy stosować najprostszą i najskuteczniejszą broń wobec Obcych – odwrócić się od nich plecami. Zignorować, nazwać po imieniu, odmówić im zainteresowania i polemiki. Nie brać udziału w organizowanych przez nich farsach, zlekceważyć wyborcze spektakle, odmówić uwagi sprawom, które – mocą propagandy, mają zaprzątać myśli „elektoratu”.

Tego boją się najbardziej. To zachowanie dla nich zabójcze, przed którym nie chroni wrzask ani represje.

Wiele razy przypominałem tu słowa Jarosława M. Rymkiewicza o „Polsce rosyjskich kolaborantów”. Sięgam po nie ponownie, bo w realiach III RP nie ma celniejszej puenty postawy My-Oni: „Nawet nazywać ich nie warto – w ogóle nie warto się nimi zajmować, najlepiej jest uznać, że ich nie ma. Trzeba wychodzić, kiedy wchodzą, odwracać się, kiedy do nas podchodzą. Polska należy do nas, a oni niech sobie gadają w swoich postkolonialnych telewizjach, co chcą, niech sobie piszą w swoich postkolonialnych gazetach, co im się podoba. Nas to nie dotyczy.”

Uzupełnieniem tego postulatu były słowa:

W wielkiej wspólnocie żyjących nie ma miejsca ani dla wampirów, ani dla upiorów, ani dla zmór nocnych. Mickiewicz nie zaprasza ich do wspólnego stołu.

„Czy widzisz Pański krzyż? / Nie chcesz jadła, napoju? / Zostawże nas w pokoju. / A kysz, a kysz!”. To są słowa Guślarza, który w II części „Dziadów” wygania z cmentarza upiory atakujące gminną wspólnotę. Jesteś upiorem, a więc zostaw nas w spokoju, a kysz, a kysz. Nie możesz z nami jeść przy naszym stole.”

Trzeba sobie uświadomić, że to nie My potrzebujemy obecności Obcych i nie My znajdujemy się na obcej ziemi. Od dziesiątków lat komunizm i jego współcześni sukcesorzy, chcą czerpać z naszego potencjału, żerować na naszej polskości i „jeść przy naszym stole”.

Pozwalać na to – to oddać Ojczyznę i przyszłość narodu.

Wielu z nas staje dziś przed pytaniem – co dalej?

Jak znosić kolejne upokorzenia, jak przetrwać czas głupoty, cynizmu i nędzy życia publicznego?

Gdzie i jak znaleźć swoje miejsce – w rzeczywistości, która nie przystaje do aspiracji ludzi rozumnych?

To pytania nieuniknione dla tych, których nie zaspokaja rola widzów w teatrze cieni, którzy mają dość podziwiania widoku „mediolańskich saturnaliów na skraju grobów”.

Bo postąpiono z nami, jak z głupim niewolnikiem, któremu każdego roku dokładano kolejną obrożę, ujmowano porcji jedzenia i zmniejszano celę. Po trzydziestu latach, będzie on święcie przekonany, że jego stan zniewolenia jest całkowicie naturalny, a zrzucenie obroży graniczy z cudem.

Dlatego przyjęcie strategii My-Oni, jest kolejnym krokiem na drodze długiego marszu.

Ludzi III RP, stada nienawistnych apatrydów, smoleńskich zdrajców, służalców i piewców „pojednania”- trzeba zostawić „po tamtej stronie”.

Ale – pójść krok dalej i tę prostą zasadę, przyłożyć do wyznawców mitologii demokracji i zwolenników tchórzliwego „georealizmu”.

Przeszkodą jest lęk przed wytyczeniem linii podziału, przed wyzwaniem, jakie stawia ta dychotomia. Ze wszystkimi konsekwencjami wyboru, z poczuciem samotności i doświadczeniem odrzucenia.

Przejście na „drugi brzeg” wymaga bowiem przezwyciężenia dziesiątków mitów, jakie zaszczepiła nam obecna „klasa polityczna”, wymaga rozstania z mentalnością niewolników i doktrynerów.

Jeśli nie przyjmiemy prawdy o dychotomii My-Oni i nie nazwiemy po imieniu gromady Obcych, nie mamy szans na zerwanie z komunistyczną sukcesją i odbudowę wolnej państwowości.

Te więzy muszą być zerwane.

Autor: Aleksander Ścios


WIRUS DEZINFORMACJI

A więc wojna! Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie, publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory, weszliśmy w okres wojny.

Słowa przedwojennego spikera Polskiego Radia, Józefa Małgorzewskiego, nietrudno odnieść do czasów obecnych.

Czasów, w których z wielu miejsc, od wielu, czasem zacnych osób, dobiega narracja o wojnie i przestawianiu życia na „specjalne tory”. Czasów, w których, nie widok obcych żołnierzy i wybuchy bomb, lecz treść medialnych „newsów”, wywołuje panikę i poczucie zagrożenia.

A więc „wojna z koronawirusem”. Wojna Chiny -reszta świata. Wojna o zdrowie i życie. Wojna dla zachowania gospodarki i miejsc pracy, o rynki zbytu, dostawy i kontrakty. Wojna na szczepionki i leki. Wojna bogatych z biednymi. Wojna chaosu z ładem, kłamstwa z prawdą, zła z dobrem…

Wojna tyleż totalna, że toczona na wszystkich frontach – od prozaicznych problemów z zakupem masek i rękawic, po gry wywiadów i interesy wielkich mocarstw. Obejmująca swoim zasięgiem ludzi prawych, pospolite kanalie i wielkich bandytów.

Wojna, która obnażyła prawdę o współczesnym świecie i tysiące absurdalnych „idei”, tyleż pseudo-wartości i mitów, sprowadziła do atawistycznej troski o własne zdrowie.

Nawet wśród tych, którzy z racji głoszenia antyludzkich szaleństw – o „prawie do aborcji”, czy „równouprawnieniu” dewiantów, winni pogardzać własnym życiem, równie konsekwentnie, jak mają w pogardzie życie innych.

Proszę nie oczekiwać, że przedstawię tu własną teorię na temat „SARS-CoV-2”, przyczyn owej „pandemii” lub prognozę kryzysu. Powstało na ten temat dość tekstów i wypowiedzi, z których każdy może wybrać to, co odpowiada jego poglądom na rzeczywistość.

W świecie, w którym bezkarnie przechodzą najpodlejsze zbrodnie, wojny i oszustwa, nie sposób oczekiwać, by ta, czy inna teoria na temat chińskiej „zarazy” miała przyczynić się do otrzeźwienia lub wzbudzić odwagę do refleksji. Dość zrozumieć, że dzisiejsi władcy „wolnego świata” prędzej skażą swoich poddanych na dekady „kwarantanny”, niż przyjmą za pewnik, że dla komunistycznych bandytów życie ludzkie (w tym życie współplemieńców) nie przedstawia najmniejszej wartości i dla osiągnięcia celów przepoczwarzonego komunizmu, gotowi są wymordować połowę ludzkości.

Świat ludzi słabych – a tylko takich „produkują” nowoczesne społeczeństwa, musi pozostać bezbronny wobec agresji przekraczającej miarę tchórza i konformisty.

Nie pora również na pseudo-filozoficzne rozważania nad skutkami owej „pandemii”, bo prostactwo tych, którzy ją zgotowali, jak i tych, którzy codziennie nią żonglują, nie ma cienia metafizycznej dystynkcji i bardziej zasługuje na dosadny epitet absolwenta podstawówki niż dysertację ćwierćinteligenta po „postępowej” uczelni.

Nie widzę także potrzeby przedstawiania politycznych aspektów obecnej sytuacji. Kto dotąd nie dostrzegł, jak idealna symbioza, „wspólnota brudu” panuje dziś nad Wisłą, łącząc rzekomych adwersarzy, nad trumną naszych „praw obywatelskich” i truchłem narodowych interesów, kto nie zrozumiał tej złowróżbnej ciszy nad zbrodnią smoleńską, zdradą i butą Obcych, temu nie pomoże żadna analiza ani polityczna pogadanka.

Prawdą jest natomiast, że toczy się wojna. Wojna o rząd dusz, w której wirus dezinformacji ma tak dalece zainfekować naszą wolę i obezwładnić myśli, byśmy stali się stadem pokornych niewolników, gotowych przyjąć każde upodlenie, w imię wydłużenia ogniw łańcucha.

Cóż łatwiejszego, gdy łańcuch ma chronić przed utratą zdrowia, a upodlenie nosi miano „środka ochronnego”?

Wojna dezinformacyjna jest celem państwa, które na kłamstwie i zbrodni zbudowało swoją pozycję, a implementując je w formę „produktu przemysłowego”, opasało „wolny świat” siecią agenturalnych wpływów i finansowych zależności.

Chaos wytwarzany podczas tej wojny skutecznie unicestwia poczucie realizmu. W miejsce wiedzy i faktów, wznosi bariery niedorzecznych lęków i sprowadza nasze aspiracje do adoracji „chińskiego ciasteczka”.

Rządzący tym komunistycznym tworem dawno zrozumieli, że walka z dezinformacją jest zadaniem nieosiągalnym dla państw „wolnego świata” – również dlatego, że musiałaby obejmować obszary, z których władcy owego świata czerpią ogromne korzyści.

Bo też dezinformacja jest dziś narzędziem tysięcy „światłych demokratów”, którzy z rozgrywania nonsensownej formuły – „z woli ludu”, uczynili fundament sprawowania rządów i osiągania zysków. Dziś używają jej na poziomie „naukowej” narracji, w imię „dobra wspólnego”, dla celów tyleż wzniosłych, gdy łączą się z korzyścią partyjnych kamratów i efektami farsy wyborczej.

Jeśli nawet dostrzegą, że rujnując własne społeczeństwa, sycą pekińskich bandytów, jeśli widzą wygranych w tej wojnie i policzą cenę, jaką przyjdzie zapłacić, wizja doraźnych profitów i rola cyrkowych nadzorców, skutecznie tłumi odruchy sprzeciwu.

Legionami tej wojny są też wszelkiej maści media i ludzie aranżujący „szum informacyjny”. Bez ich udziału – mniej lub bardziej świadomego, bez roli „pudeł rezonansowych”, a zwykle użytecznych„przekaźników”, nie mogłaby się toczyć.

W obszarze medialnym rzecz wygląda najprościej.

Kto podważa „groźbę pandemii”, dostrzega sieci interesów, wpływy światowych cwaniaków i grę chińskiego agresora, kto sugeruje „spiskowe teorie” i marzy o powrocie zdrowego rozsądku – może liczyć na miano „oszołoma”,”szarlatana” i „siewcy niepokoju”.

Tylko oficjalna narracja – zgodna z partyjną dyrektywą, z unijnym nakazem i instrukcją WHO, nosi cechy bezpiecznej, medialnej strawy.

Fakt, że jest to ta sama narracja, jaką proponują chińscy agresorzy, że równie skutecznie rozsiewa strach, jak rodzi niewiedzę, a posługując „prawdami na wiarę” stanowi źródło kolejnych fałszerstw, nie zaprząta uwagi odbiorcy.

Na tym polega istota komunistycznej dezinformacji. Chodzi o zmuszenie przeciwnika, by on sam stworzył fałszywą tezę (nawet w oparciu o prawdziwe informację), a uwierzywszy w nią, dostosował pozostałe przesłanki do własnych wyobrażeń, według nich postępował, myślał i działał.

W tej metodzie, nie trzeba wciąż okłamywać ofiary, ponieważ ona sama wprowadza się w błąd i z każdym kolejnym krokiem pogrąża w odmętach zniewolenia.

Znaczenie obecnej kombinacji, polega na sile bodźca użytego dla celów komunistycznej strategii. Lęk o zdrowie i życie, przerażenie śmiercionośną chorobą – jest bodaj najmocniejszym impulsem i czynnikiem determinującym nasze reakcje. Użyty podstępnie, narzucony słowem i obrazem, potrafi zmusić do irracjonalnych zachowań, skłonić do wszelkich ustępstw, zabić inne dążenia i aspiracje.

Tu nie ma miejsca na kompromis – zatem wszystko, co umniejsza lęk lub chroni przed wizją choroby, jest dopuszczalne i traktowane niczym dobro.

Na tym etapie następuje zbliżenie interesów agresora i „światłych demokratów”. Tak dalece, że umocnienie tezy o zagrożeniu, staje się zadaniem tych, którzy widzą w niej drogę do „rządu dusz”. Nie zawsze ze złej woli lub z wyrachowania. Często z fałszywego poczucia „misji”, obawy przed odpowiedzialnością, głupoty i kompleksów.

Mechanizm działania słabych „ludzi Zachodu”, dawno został rozszyfrowany przez komunistycznych strategów. Operując tak potężnym „wspornikiem”, podrzucając równie doniosły „temat przewodni”, mogą być pewni właściwej reakcji „elit”.

Stąd tylko krok do przyjmowania wszelakich „terapii” i „środków ochronnych”, do kreowania dowolnych „autorytetów” i „mężów stanu”, budowania nowych relacji i obszarów wpływu.

Jakkolwiek byśmy oceniali okoliczności obecnej „pandemii”, za pewnik można przyjąć, że wygranymi będzie tandem Pekin-Moskwa, a tworzone dziś podwaliny „nowego ładu” posłużą realizacji celów komunistycznych.

Warto również przyjąć, że rządy „demokratów”, globalne korporacje i „wielcy biznesmeni”, kierują się nade wszystko żądzą zysku i perspektywą własnego interesu i nie wolno przypisywać im uwarunkowań „ideowych”. Oznacza to mniej, lub bardziej czynne współuczestnictwo w obecnej wojnie i współpracę w ramach komunistycznej strategii podstępu i dezinformacji.

W tej strategii, wirus o nazwie „SARS-CoV-2″, jest tylko narzędziem do realizacji celu. Jego przydatność dla testowania reakcji „wolnego świata”, dla przeorania świadomości zachodnich społeczeństw i podważenia ekonomicznych fundamentów, została już potwierdzona.

Marginalizacja autentycznych problemów, zapomnienie prawdziwych wojen i konfliktów – jest wielkim zwycięstwem zgrai napastników. Chodzi przecież o to, by „wszelkie sprawy i zagadnienia zeszły na plan dalszy”.

Tak długo, jak ów „świat” nie dostrzeże w wirusie broni wymierzonej w ludzkość i nie potraktuje agresora jako bandyty, wojna dezinformacyjna będzie prowadzona.

O skutkach stokroć groźniejszych niż sam wirus i zasięgu przekraczającym życie tego pokolenia.

Jej efekty nie zależą od militariów, siły pieniądza, miary intelektu lub normy sumienia. Zależą od możliwości dotarcia do odbiorcy i zmuszenia go do obcowania z zatrutym źródłem. Dla osiągnięcia celu nie trzeba nic więcej.

Wirus dezinformacji atakuje tam, gdzie znajduje dostęp i sprzyjające warunki. Nie zaszkodzi mu jakakolwiek „polemika” ani najbardziej krytyczna ocena. Nie podda się sile argumentów i mocy naukowych rozpraw.

Strach o życie – ta najpotężniejsza broń w rękach bandytów, stwarza nieograniczone możliwości. Cel działań wojennych zostanie osiągnięty, gdy tezy dezinformacji dotrą do świadomości odbiorców, wywołają pożądane odczucia i reakcje. Wystarczy, że tezy te będą udostępnione – nieważne, w jakiej formie, gdzie i przez kogo.

Dawno temu pisałem, że wobec dezinformacji istnieje tylko jedna skuteczna broń – nie dopuszczać do jej rozpowszechniania i rezonowania. Podobnie, wobec agentury wpływu, dywersji politycznej i medialnych ośrodków dezinformacji, istnieje tylko jedna tarcza obrony – zakaz działalności, areszt i więzienie.

Ponieważ te metody walki są nieznane i niepraktykowane przez zakładników „demokracji” III RP, wojna dezinformacyjna spustoszy świadomość naszych rodaków i na wiele lat zatruje życie społeczne. Pozbawieni możliwości oporu, rozbrojeni z rozumu i woli walki, zdani jesteśmy na wojnę, w której chętnie zginiemy.

Jeden z opozycyjnych publicystów rosyjskich napisał, że jeśli Bóg chce pozbawić człowieka rozumu, wyśle mu koronawirusa.

Nie sądzę, by celem Bożego planu, było pozbawienie człowieka rozumu.

Wirus dezinformacji – stokroć groźniejszy od wszelkich pasożytów, nie może pochodzić od Boga, któremu obcy jest fałsz i kłamstwo.

Stan owej „pandemii” nie jest więc „karą za grzechy”, lecz „darem” od tego, który służąc kłamstwu i nienawiści, stał się odwiecznym przeciwnikiem Prawdy.

Pokonać go, to zaledwie wybrać prawdę.

Autor: Aleksander Ścios

Dodaj komentarz