Prof. A. Mirek: W 1950 r. celem władz było zniszczenie podstaw materialnych Kościoła – 30% albo L

Na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR 23 lutego 1950 r. postulowano przejęcie dóbr kościelnych i utworzenie Funduszu Kościelnego. Miało to zdaniem władz pozbawić Kościół bazy materialnej do akcji antypaństwowych – mówi PAP prof. Agata Mirek, historyk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

70 lat temu, 20 marca 1950 r., Sejm przyjął ustawę o przejęciu tzw. dóbr martwej ręki.

Polska Agencja Prasowa: Pierwsze lata rządów komunistycznych nie zwiastowały frontalnego ataku na Kościół, który rozpoczął się w 1949 r. Dlaczego dopiero wówczas władze zdecydowały się na podjęcie otwartej walki przeciw Kościołowi i jego instytucjom?

Prof. Agata Mirek: W pierwszej fazie swoich rządów komuniści chcieli pozostawić Kościół i zgromadzenia zakonne poza głównym nurtem konfliktu politycznego. Stosunki państwo–Kościół były już jednak naznaczone zerwaniem konkordatu 12 września 1945 r. Fakt ten oznaczał, że nie istniały jakiekolwiek umowy międzynarodowe chroniące Kościół. Wciąż jednak władze były zajęte akcjami politycznymi i umacnianiem swojej dominacji. Kościół zatem znajdował się na drugim planie. Lata 1948–1949 były zaś zapowiedzią intensyfikacji walki z Kościołem, a szczególnie ze zgromadzeniami zakonnymi. Dekret z 5 sierpnia 1949 r. o zmianie przepisów ustawy o stowarzyszeniach był swego rodzaju ostrzeżeniem, że kolejne kroki władz mogą oznaczać wręcz zakwestionowanie istnienia zgromadzeń.

PAP: Przejęcie dóbr kościelnych w 1950 r. uderzyło właśnie głównie w zgromadzenia. Jaki był stan zakonów po zakończeniu II wojny światowej?

Dr hab. Agata Mirek: Zgromadzenia zakonne, przede wszystkim żeńskie, wyszły z wojny z ogromnym bagażem traumatycznych przeżyć, a nadto zniszczeń materialnych. Wiele z nich doświadczyło również wysiedleń ze swoich dotychczasowych siedzib. Wspólnoty znajdujące się na Kresach Wschodnich w 1945 r. zostały zmuszone do przeniesienia się za nową granicę wschodnią Polski. Jednocześnie szacunek społeczny wobec sióstr zakonnych był wielki, ponieważ dzieliły one ze społeczeństwem doświadczenia wojny. Co równie istotne, w 1945 r. zgromadzenia przystąpiły do odbudowy zniszczonych w czasie wojny placówek opiekuńczo-wychowawczych i oświatowych, m.in. szkół i przedszkoli. To wzmacniało ich autorytet w społeczeństwie, które zauważało to poświęcenie.

PAP: Dlaczego komuniści we wszystkich rządzonych przez siebie krajach przykładali tak wielką wagę do zwalczania życia zakonnego?

Dr hab. Agata Mirek: Pamiętajmy, że komuniści nie wymyślili niczego nowego. Przykłady zwalczania zakonów w poprzednich wiekach możemy mnożyć. Kasaty klasztorów dokonywane przez państwa były częste w XVIII i XIX wieku. Według zamierzeń władz komunistycznych zakony miały ulec likwidacji pierwsze. Na krajowych odprawach funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa płk Julia Brystygier, szefowa pionu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego do walki z Kościołem, niejednokrotnie powtarzała, że likwidacja Kościoła i religii w Polsce będzie się musiała odwlec w czasie, natomiast likwidacja zakonów jest kwestią najbliższego czasu, ponieważ istnieją międzynarodowe i polskie wzorce, które będzie można zastosować. 

Komuniści doskonale zdawali sobie sprawę z wpływu, jaki na społeczeństwo wywierały siostry zakonne, dlatego wytoczono im tak ostrą i bezwzględną bitwę, dążąc do usunięcia ich poza nawias życia społecznego. Wielokrotnie wysocy rangą urzędnicy partyjni i państwowi łamali sobie głowy nad zagadnieniem rozwiązania sprawy zakonów, gdyż w ich rozumieniu był to przeżytek, który należało zniszczyć. Z punktu widzenia władzy zgromadzenia zawsze jawiły się jako zamknięte społeczności posiadające cenne dobra ziemskie. Był to wielki kąsek do przejęcia. Dodajmy, że dla władz bardzo negatywna była ich rola w wychowywaniu dzieci i młodzieży, a więc w kształtowaniu świata wartości oraz postaw sprzecznych z ideologią komunistyczną.

PAP: Zapowiedzią dekretu z marca 1950 był dekret z sierpnia 1949 r. dotyczący bytu prawnego zgromadzeń zakonnych. Jaki był cel jego wydania?

Dr hab. Agata Mirek: Komuniści mając świadomość społecznej pozycji wspólnot zakonnych, walkę z nimi rozłożyli w czasie. Jednak już w 1949 r., po okrzepnięciu nowo utworzonych struktur państwowych, dekretem z 5 sierpnia zakwestionowano podstawę prawną istnienia zakonów i zgromadzeń zakonnych; grożąc rozwiązaniem, nakazano złożenie podań o uregulowanie bytu prawnego. Mimo protestów ze strony Kościoła narzucono zakonom prawo o stowarzyszeniach z 1932 r. wydane dla stowarzyszeń świeckich i zupełnie nieprzystosowane do struktury zakonów – tym sposobem chciano uzyskać podstawę do stałego ingerowania w sprawy zgromadzeń, a przede wszystkim starano się uniemożliwić zakonom swobodne prowadzenie pracy apostolskiej. W rzeczywistości chodziło o zebranie wszelkich koniecznych informacji, które mogłyby być przydatne w kontekście kolejnych działań wymierzonych w działalność zgromadzeń. Było to przygotowanie do wprowadzenia w życie dekretu z marca 1950 r.

PAP: Jaka była pierwsza reakcja episkopatu na żądania z sierpnia 1949 r.?

Dr hab. Agata Mirek: Episkopat wspierał zgromadzenia zakonne, argumentując, że istnieją od wielu wieków i nie ma potrzeby udowadniania ich bytu prawnego. Do końca zwlekano z przesłaniem wymaganych dokumentów, ponieważ liczono na efekty rozmów, które prowadzili z władzami przedstawiciele episkopatu. Dopiero gdy stało się oczywiste, że władze nie ugną się, zdecydowano o przesłaniu dokumentów. Episkopat i zgromadzenia ściśle współpracowały. 

Ponadto Komisja Główna Episkopatu wystosowała 21 września 1949 r. list, w którym prosiła rząd o wdrożenie środków, które mogłyby usunąć stan zagrożenia dla Kościoła, wynikający z dekretu sierpniowego. Te kwestie podejmowano również podczas obrad Komisji Mieszanej 7 października 1949 r., kiedy minister administracji publicznej Władysław Wolski poinformował sekretarza generalnego Konferencji Episkopatu Polski bp. Zygmunta Choromańskiego, że zamiarem rządu nie jest likwidowanie zgromadzeń zakonnych i będą one mogły prowadzić działalność po spełnieniu wszelkich wymogów określonych w dekrecie. Wolski podkreślał, że na terenie RP obowiązuje prawo, które nie może dopuszczać istnienia ściśle zamkniętych organizacji, które nie podlegałyby prawu. Na początku listopada zgromadzenia złożyły odpowiednie dokumenty, które nigdy nie zostały przez władze rozpatrzone. Żadne ze zgromadzeń nie otrzymało aktu rejestracji działalności.

PAP: Władze komunistycznej Polski zawsze przed podjęciem istotnych działań przygotowywały „grunt propagandowy”, uzasadniały je wobec społeczeństwa. Jak przedstawiały atak wymierzony w Kościół, a zwłaszcza w zakony?

Prof. Agata Mirek: Należy przypomnieć również o upaństwowieniu diecezjalnych Caritas [25 stycznia 1950 r. władze państwowe przejęły majątek i kontrolę nad diecezjalnymi Caritas i ustanowiły ich nowe zarządy, złożone m.in. z tzw. księży patriotów – przyp. red.]. Przy tej okazji pokazywano w propagandzie, że ogromne majątki posiadane przez Kościół będą od tej pory wykorzystywane dla „dobra społeczeństwa”. Ten przekaz łączono z hasłami o czujności wobec wrogów ludu. Realizacji ustawy o przejęciu „dóbr martwej ręki” rząd chciał zatem nadać najbardziej propagandowy charakter. W tym celu zorganizowano różnego rodzaju zjazdy i spotkania. Jedno z nich odbyło się 23 marca 1950 r. w Szczecinie, wzięło w nim udział 29 księży, zakonnic i świeckich działaczy nowego Caritasu (czy był to dobrowolny udział, to już inna kwestia). Uczestnicy konferencji wysłali list do Bolesława Bieruta, w którym wyrażali podziękowanie za pomoc w odbudowie zniszczonych kościołów. Utworzenie Funduszu Kościelnego oceniali jako zlikwidowanie przeżytków feudalnych minionej epoki.

PAP: Rekompensatą za przejmowane dobra miał być tzw. Fundusz Kościelny. Jakie cele miał spełniać i jak wyglądały jego działania w praktyce?

Dr hab. Agata Mirek: Na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR 23 lutego 1950 r. postulowano przejęcie dóbr kościelnych i utworzenie Funduszu Kościelnego. Miało to zdaniem władz pozbawić Kościół bazy materialnej do akcji antypaństwowych. Aby wyjaśnić to opinii publicznej, zaznaczano, że Fundusz Kościelny tworzy się dla zaspokojenia potrzeb odbudowy kościołów czy dotowania działań upaństwowionego już Caritasu. Władze twierdziły również, że pochodzące z niego środki miały wspierać potrzebujących duchownych, oczywiście pod warunkiem lojalności wobec władz. W rzeczywistości Fundusz Kościelny nie spełniał tych założeń. Na przykład siostry zakonne były pozbawione przysługujących zgodnie z prawem wszystkim obywatelom ubezpieczeń zdrowotnych, rentowych i emerytalnych.

PAP: Jak wyglądał proces przejmowania majątków kościelnych?

Dr hab. Agata Mirek: Warto zauważyć, że dwa tygodnie przed przejęciem majątku rozpoczęto wizyty komisji w klasztorach i innych instytucjach kościelnych, które dokonywały spisów majątku i przejmowały własności zgromadzeń. Dochodziło do aktów wandalizmu, kradzieży i bezprawnych rewizji. Sytuacja była tak dramatyczna, że kard. Adam Sapieha stojący na czele Komisji Charytatywnej Episkopatu Polski na wiadomość o przejmowaniu „dóbr martwej ręki” wydał oświadczenie: „W razie gdybym był aresztowany, stanowczo niniejszym ogłaszam, że wszelkie tam moje złożone wypowiedzi, prośby i przyznania się są nieprawdziwe. Nawet gdyby były składane wobec świadków, podpisane, nie są one wolne i nie przyjmuję je za swoje”.

Zajęte zostały głównie majątki ziemskie, które były zapleczem gospodarczym do prowadzonej działalności. Ustawa nie doprowadziła więc do upadku zgromadzeń zakonnych, ale w dużej mierze ograniczyła ich działalność. Mam na myśli m.in. prowadzenie zakładów opiekuńczych czy domów dziecka.

Do 1950 r. zlikwidowano ponad 80 proc. prowadzonych przez zakonnice szkół zawodowych, a te, które jeszcze pozostały, czekały na rychłą decyzję o likwidacji, gdyż działania te następowały stopniowo: odbierano prawa państwowe lub zabraniano przyjmowania nowych uczniów. Prymas Wyszyński stając zdecydowanie w obronie zakonów i zakonnic, mówił: „Mnożą się zakusy na szkolnictwo, ponieważ ono tyle dobrego działa. […] Szkoła katolicka psuje światu plany i dlatego przejdziecie przez wszystkie trudności […] Zaczęło się od zamykania szkół. Bądźcie przygotowane na wszystko. A dopóki możecie, pracujcie z natężeniem. Kościół nigdy nie zrezygnuje ze szkolnictwa. Wypędzą nas, to pójdziemy, ale wypędzeni; dobrowolnie nie odejdziemy”.

PAP: Niecały miesiąc później, w kwietniu 1950 r., zawarte zostało porozumienie państwo–Kościół. Dlaczego episkopat i prymas zdecydowali się na podpisanie tego dokumentu mimo frontalnego ataku, który nastąpił wcześniej?

Dr hab. Agata Mirek: W tym porozumieniu zawarto także jeden z postulatów Kościoła. Mam na myśli zgodę na prowadzenie działalności przez zgromadzenia zakonne. W moim przekonaniu episkopat zdawał sobie sprawę, że państwo nie będzie przestrzegało zawartych porozumień, ale w momencie, gdy nie obowiązywał konkordat, taka umowa była jakąkolwiek próbą stworzenia sytuacji, w której można było się odnieść do przyjętych przez obie strony zapisów. Kościół dążył do działania w ramach prawa i to porozumienie stwarzało taką możliwość. Krótkoterminowo umowa ta przyniosła pewne uspokojenie.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)

źródło: dzieje.pl

Dodaj komentarz