Czerwone Auschwitz. Koszmar nie skończył się wraz z wyzwoleniem obozu – 30% alb0 L

Infrastruktura największej niemieckiej fabryki śmierci przydała się komunistom. Zamknęli w niej „wrogów ludu”.

Jakub Ostromęcki

Pod koniec wojny Sowieci brali do niewoli olbrzymie rzesze Niemców. Transportowani byli oni do łagrów w głębi imperium, gdzie podzielili tragiczny los tysięcy ofiar komunizmu. Najpierw jednak trzeba ich było gdzieś umieścić, skupić, zidentyfikować. Najcenniejszą infrastrukturę na zdobytych ziemiach, maszyny i wyposażenie fabryk Sowieci wywozili do siebie (to, że w świetle ustaleń z Jałty miały być to ziemie polskie, zdobywców kompletnie nie obchodziło). Na wysoko rozwiniętym Śląsku ów sowiecki szaber rozwijał się w najlepsze. Do demontażu wszelkich urządzeń, włącznie z parkietami i muszlami klozetowymi, najlepiej nadawali się właśnie jeńcy. W pierwszej połowie 1945 r. Sowieci w zdobytych niemieckich i polskich miastach porywali też tysiące cywili, których również umieszczano w obozach, w tym w opuszczonym świeżo Auschwitz.

Oświęcim leżał w krainie narodowościowo mieszanej, zamieszkanej zarówno przez Polaków, Niemców, jak i ludność określającą się jako Ślązacy, często dwujęzyczną. Na porządku dziennym były tu małżeństwa polsko-niemieckie. Ludzie ci w czasie II wojny światowej albo byli przez III Rzeszę to wciągani automatycznie na volkslisty (czyli traktowani jak Niemcy), albo podpisywali je dobrowolnie, chcąc zwyczajnie ocalić życie i mienie. W czasie wojny objął ich jednak obowiązek służby w Wehrmachcie. Po klęsce Niemiec w ledwo wyzwolonym Auschwitz znalazły się zatem tysiące Polaków w mundurach feldgrau.

Parkiet na krematorium

Sowieci, a konkretnie NKWD, do przetrzymywania ponad 25 tys. jeńców Wehrmachtu użyli zarówno zabudowań obozu Auschwitz I, jak i baraków w Auschwitz-Birkenau. Oboma obozami dowodził płk Masłobojew. W Auschwitz I jeńcy przetrzymywani byli od wiosny do jesieni 1945 r. Był to tzw. łagier 22 i siedzieli tam wyłącznie Niemcy. Jeden z nich, urodzony w Krapkowicach (wtedy jeszcze Krappitz) Hans Borger za próbę ucieczki został umieszczony w celi bloku 11., gdzie wydrapał napisy istniejące tam do dziś.

W Auschwitz-Birkenau, w dawnej części kobiecej (odcinki BIa i Bib, ale również w pewnej części męskiej BIIa) NKWD założyło obóz nr 78 istniejący do wiosny 1946 r. Tu obok żołnierzy licznie przetrzymywano też cywili, w tym Polaków. Wszyscy pracowali przy demontażu okolicznych fabryk (np. IG Farben). Straże nie prowadziły celowej eksterminacji, jeńców gnębiły jednak głód i przemęczenie. Śmiertelność nie była, jak na standardy sowieckie lub nazistowskie, specjalnie wysoka – potwierdzona jest śmierć ponad stu jeńców.

„Krematoria, ponieważ miały płaskie dachy, posłużyły bolszewikom jako parkiety do dzikich tańców, które urządzali w rytm harmoszek” – mówi historyk z Uniwersytetu Śląskiego prof. Zygmunt Woźniczka. Bolszewicy zdemontowali nawet z obozowej bramy słynny napis „Arbeit macht frei”. W ostatniej chwili, gdy był już zapakowany do skrzyni i gotowy do wywiezienia do Sowietów, polskim strażnikom udało się go „odkupić” za kilka butelek wódki.

Auschwitz
Auschwitz / Źródło: Wikimedia Commons

Były jeniec niemiecki, Ulli Scholz, napisał o swoim pobycie w Oświęcimiu: „Chciałem powiedzieć, że nie czuję nienawiści do polskich i rosyjskich ludzi, ponieważ przy poznaniu tych obozów (szczególnie w Oświęcimiu) zrozumiałem wielki ból i cierpienie, które zadały polskim, żydowskim i innym obywatelom zbrodnicze faszystowskie Niemcy”.

Podobnie wypowiadał się Gottfried Pampel: „Oczywiście byli wśród rosyjskich żołnierzy brutale, którzy swą złość i siłę wyładowywali na jeńcach. Ale nie było okrucieństw, których wciąż, w dzień i w nocy, należało się obawiać. […) Głód i choroby doprowadzały do przypadków śmierci z powodu dostrzegalnej niewydolności armii sowieckiej, aby zatroszczyć się o w miarę wystarczające wyżywienie i minimalną opiekę medyczną. Należy przy tym wziąć pod uwagę, że była ona w najwyższym stopniu materialnie wyniszczona. Miała prawo dążyć, aby w pierwszym rzędzie stanęli na nogi jej właśni żołnierze, a także ludność wyzwolonych terenów […]”.

Najbardziej znanym z jeńców był sanitariusz Ernst Dietmar, który choć krańcowo wyczerpany pracą i zagłodzony, aż do ostatnich swoich dni pisał dziennik. Jego ostatnie wersy wyglądają tak: „6 VII, Ciężka praca w fabryce chemicznej IG Auschwitz/Monowice/. Długi czas pracy: od 9–21.30. Głodny i zmęczony. Wreszcie wieczór. Nic do jedzenia, żadnej przerwy na obiad, robimy ją dopiero teraz. Załamuję się często ze słabości. Nie mogę więcej. Jest strasznie. 5 km drogi. W obozie cienka zupa z ziół, nic w środku. Głód. Ciągle śmiertelnie zmęczony. Ciężki obóz. Upadłem na elementy żelazne. Zraniłem łydkę. 14 VII. Mam mocną biegunkę i bóle brzucha. 15 VII. Moja matka ma dzisiaj urodziny. Przesyłam ci kochana matko z daleka najserdeczniejsze życzenia szczęścia i błogosławieństwa. Zostałem przyjęty dziś do rewiru, ponieważ leczenie ambulatoryjne nie pomaga”.

Polacy z Wehrmachtu

Z oświęcimskich obozów NKWD można było trafić między innymi do łagrów w Karagandzie (Kazachstan), na stepy Syberii Zachodniej, do Murmańska lub na Kaukaz. Nikt nie wie, ilu z wywiezionych było Polakami, ale patrząc na późniejsze proporcje zwolnionych z obozu, musiała to być liczba znaczna. O ile cierpienia zadane Niemcom można zrzucić na karb sowieckiej chęci zemsty za okrucieństwa i koszmarne warunki, jakie Wehrmacht zgotował kilka lat wcześniej setkom tysięcy jeńców sowieckich, o tyle trudno wytłumaczyć los Polaków, wysyłanych z Oświęcimia do łagrów. W 1945 r. w sowieckich transportach spotkać można było więźniów Polaków odzianych w oświęcimskie pasiaki. Byli więźniowie Hieronim Kolonko, Karol Miczajka, Augustyn Wieczorek i Jan Wieczorek zostali zatrzymani przez NKWD, kiedy wracali z wyzwolonego właśnie obozu koncentracyjnego do Rybnika. Przerażeni perspektywą trafienia do łagru Polacy napisali list do Aleksandra Zawadzkiego, wojewody śląsko-dąbrowskiego, który interweniował u samego Gomułki.


List więźniów alarmował: „Los nas wszystkich Polaków w obozie oświęcimskim jest niewiadomy. Przed niedawnym czasem z górą 400 zaliczanych do grupy roboczej drugiej zostało wysłanych razem z jeńcami niemieckimi w niewiadomym kierunku”. Zawadzki dodał od siebie: „Polacy znajdują się również w obozie w Oświęcimiu, aresztowani w pierwszych miesiącach przez władze Armii Czerwonej jako podejrzani o AK. Ta sprawa to jeden z niepotrzebnych wrzodów jątrzących nastroje”.

Interwencja Zawadzkiego pomogła Polakom. Masłobojew na jesieni wypuścił ich w liczbie aż 12 tys. Osoby określające się jako Ślązacy kończyły jednak na Syberii. Do sowieckich łagrów trafili też żołnierze Armii Czerwonej pojmani na początku wojny przez Niemców. Mogli ocalić życie za cenę przyjęcia roli obozowego kapo dla nowych panów obozu. Wielu z nich skorzystało z tej okazji.

Ubecki Oświęcim

Będąc Polakiem zwolnionym na jesieni 1945 r. z Oświęcimia, można było po kilku tygodniach… trafić do niego ponownie. W części obozu macierzystego (Auschwitz I), zwanej w czasie wojny Gemeinschaftslager, zainstalował się bowiem Urząd Bezpieczeństwa. Były to trzy robotnicze kamienice istniejące do dziś przy ulicy Stanisławy Leszczyńskiej 1. Na północ od nich znajdowały się baraki należące do Auschwitz I, na których terenie dziś są ogródki działkowe. Obozem początkowo kierowało NKWD, potem przejął go UB. Nie było tu Niemców, wszyscy osadzeni byli Ślązakami, których władza z różnych powodów uznała za wrogów ludu, kolaborantów, zdrajców.

Do ubeckiego obozu można było trafić bardzo łatwo – wystarczył donos życzliwego sąsiada, z którym przed wojną prowadziło się na przykład spór o kawałek gruntu albo gruszę. Józef Jancza, wówczas 12-latek, tak opowiada o aresztowaniu i śmierci swojego ojca w Oświęcimiu: „Motywem zabójstwa mojego ojca był rabunek. Natychmiast po aresztowaniu nasz sąsiad, Polak, przejął nasze gospodarstwo. Podobnie było w przypadku wszystkich gospodarzy z naszej wioski. W 1945 roku wystarczył jeden donos, jedno fałszywe oskarżenie, aby przejąć cudzy majątek. To była pokusa, której wielu nie potrafiło się oprzeć”.

Podbeskidzka ubecja upodobała sobie szczególnie wieś Hałcnów, która dziś jest dzielnicą Bielska-Białej. Była to osada zamieszkana w dużej części przez ludność dwujęzyczną, polsko-niemiecką. Jedną z mieszkanek była Marta Nycz z domu Wiesner. W domu mówiła po niemiecku, ale jako obywatelska II RP doskonale znała polski. Kilkunastoletniej dziewczynie, która przeżyła wojnę, w głowie się nie mieściło, że może zostać aresztowana. Wielu jej sąsiadów i krewnych wywieziono na Sybir wiosną 1945 r. Martę aresztowano pod zarzutem członkostwa w BDM (żeńska sekcja Hitlerjugend, do której przynależność była w III Rzeszy obowiązkowa). Doniósł na nią sąsiad – Karol Piekiełko. Była bita, od dalszych tortur uratował ją jednak inny znajomy ubek. Pod koniec kwietnia trafiła do wspomnianego obozu w dawnym Auschwitz, jeszcze wtedy pod jurysdykcją NKWD. „To był normalny obóz. Wartownicy na rogach, druty, ale nie pod wysokim napięciem. Z rur pod sufitem lała się woda. Nie miałyśmy nic do nakrycia, żadnych koców. Sienniki były zapluskwione i zarobaczone”. Nycz zmuszono do pracy na pobliskiej kolei i przy rozbieraniu słynnej IG Farben.

Głód i bicie

Okazało się, że rodzimi bezpieczniacy są dla więźniów obozu gorsi od sowieckich. – To była gehenna. Nie było co jeść. Żywili nas liśćmi kapusty i otrębami. Jedną kromkę chleba dostawaliśmy po południu, gdy przyszłyśmy z pracy. Była tak cienka, że jeśliby oglądać ją pod światło, to można by wszystko zobaczyć – wspomina Nycz. Epidemia tyfusu przetrzebiła obóz, więźniowie marli setkami. Ubecy kazali wrzucać ciała do dołu nad Sołą i zasypywać wapnem. Nikt dziś już dokładnie nie wie, gdzie ów dół się znajdował.

Z relacji ocalałych wynika, że komendant o nazwisku Sowa, milicjanci Hałat oraz Bolesław i Rudolf Majdakowie zachowywali się po ludzku, przymykając oczy na kradzieże chleba czy nawet z narażeniem własnego bezpieczeństwa umożliwiając ucieczkę więźniowi Rudolfowi Góralowi. Inni milicjanci, na czele z niejakim Kubistym i Bajdysem, byli jednak prawdziwymi sadystami. „Często nas bili. Musieliśmy skakać żabki. W obozie był taki jeniec z Niemiec. Nie mógł chodzić, to szczuli na niego psa. Ten pies go gryzł. Pewnego dnia zagryzł go całkiem”. „Te milicjanty w nocy przychodzili do nas. Pijani byli. Potem chcieli z nami broić. To porucznik Henek strzelał do mnie” – wspominała inna więźniarka, Anna Pudełko.

Nycz dodaje:Oni nie musieli nas zabijać. Głód, wycieńczenie i tyfus robiły to za nich. Ludzie padali jak muchy. Ale zdarzały się również zabójstwa. Strażnicy, którzy tłukli więźniów za najmniejsze krzywe spojrzenie. Byli panami życia i śmierci. Pewnego młodego chłopaka zakatowali na śmierć za próbę ucieczki. Gdy ktoś próbował zbiec, strażnicy dostawali szału”. Wspomina też jeden z powrotów z robót: „Józef Dyczek nieco się ociągał. Był zmęczony, starszy i miał duży garb na plecach. Ubowiec Bajdys coraz bardziej się denerwował. W końcu uderzył go karabinem. Józef ogłuszony padł na ziemię. Pieniący się z wściekłości ubowiec skoczył do Józefa i stanął mu na piersiach. Usłyszałam suchy trzask łamiącego się mostka i ciche »Jezu« konającego.Zgniótł tego biednego człowieka tak, jak zabija się karalucha”.

Najgorsza dla więźniów była jednak wroga postawa ludności Oświęcimia. Nycz kontynuowała: „Najgorsi byli ci ludzie stojący i patrzący na całe zdarzenie niczym na film w kinie. […] uważali nas raczej za zbrodniarzy, którzy na takie okrutne traktowanie zasługują”. Inna więźniarka pragnąca zachować anonimowość wspominała typowe nastawienie ubeków: „Myśmy się tam strasznie modlili. Policjant z Kóz [prawdopodobnie chodzi o milicjanta – przyp. J.O.] krzyczał na nas: »Wy kurwy hitlerowskie. Teraz tu śpiewacie, a przedtem wy Hitlera chcieli!«”.

Obóz zlikwidowano w marcu 1946 r., ale niektórzy więźniowie musieli odsiedzieć swoje jeszcze rok w Jaworznie lub w Krakowie na ul. Montelupich. Marta Nycz miała i tak więcej szczęścia od swojej siostry, którą NKWD od razu wywiozło na Sybir. Nie wiadomo, ile dokładnie osób zamordowano po 1945 r. we wszystkich trzech obozach na terenie dawnego Auschwitz ani ilu Polaków wysłanych z obozów 22. i 78. wymordowano potem w łagrach.

Na jednej kamienicy z trzech wspomnianych wyżej znajduje się tablica pamiątkowa, odsłonięta w kwietniu 2011 r., z następującym tekstem: „Pamięci niewinnych ofiar komunistycznych obozów przymusowej pracy NKWD i Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego istniejących w tym miejscu w latach 1945–1946. Społeczeństwo Oświęcimia Miasta Pokoju. Tablicę wykonano z inicjatywy potomków ofiar z Bielska-Białej”.

źródło: dorzeczy.pl

Dodaj komentarz