Dlaczego straciliśmy 10 lat?

Kolejny kryzys przed nami. Od poprzedniego upłynęła ponad dekada. Kolejny, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, będzie cięższy od ostatniego. Oznacza to mniej więcej tyle, że dobrze już było. W perspektywie najbliższych lat statystyczny Polak nie kupi większego mieszkania niż to, które ma. Nie kupi nowszego samochodu, ani nie pojedzie na fajniejsze wakacje niż te, które były jego udziałem w ostatnich latach.

W zasadzie nie ma na co się skarżyć – było ok. Dochody większości z nas – pochodzące z pracy i z państwowych programów społecznych – wzrosły znacząco. Dla polskich urlopowiczów polskie morze i polskie góry przestały być atrakcyjne. Zaczęliśmy tłumnie szturmować zagraniczne kurorty. Na ulicach luksusowe marki samochodów przestały robić wielkie wrażenie. Przenieśliśmy się do nowych mieszkań.

Tyle na pierwszy rzut oka. Wydaje się jednak, że prawdziwy obraz jest mniej optymistyczny. Nasze nowe apartamenty z reguły kupione zostały na kredyt – do spłaty w terminie liczonym w dekadach. Luksusowe auta to pożyczony blichtr, a ich pseudowłaściciele muszą być wyjątkowo uważni, by przed zwrotem auta utrzymać tapicerkę w czystości. Wakacje, owszem zagraniczne, ale często finansowane na zasadzie „zastaw się, a postaw się”. Dochód w ujęciu GUS-owskim robi wrażenie, ale sytuacja wygląda inaczej, kiedy statystykom przyjrzeć się dokładniej. Średni dochód to nie mediana czy dominanta dochodu, a te od średniej zdecydowanie odbiegają in minus. Dołóżmy do tego inflację – znowu, tę rzeczywistą, nie gusowską – i obraz sytuacji staje się pełniejszy.  

Sytuacja nie jest zatem tak różowa, jak wydawać by się mogło. Jeśli wziąć pod uwagę kondycję finansów państwa, to wygląda na to, że w obliczu kryzysu, w którym już właściwie tkwimy, podstawy naszego, nazwijmy to – „bogactwa” – są raczej mizerne. Dlaczego? Mamy za sobą dziesięć lat funkcjonowania w otoczeniu ekonomicznym, o którym poprzednie pokolenia mogły tylko śnić. Najniższe z możliwych stopy procentowe, rekordowo niskie ceny surowców energetycznych, bezrobocie na poziomie frykcyjnym, a nawet niższym – skutkującym koniecznością ściągania rzeszy obcokrajowców do obsługi naszych fabryk i budów. I to w sytuacji, gdy na rynku pracy znajdowały się jednocześnie dwa największe w historii wyże demograficzne (jeden w dużej mierze za granicą, ale zawsze). Takich warunków rozwojowych nie było chyba w historii Polski i trudno oczekiwać, by mogły się powtórzyć. A jednak poziom, jaki udało nam się dotychczas osiągnąć z reguły nie przekracza mieszkania na kredyt i samochodu w leasingu. Gigantyczny niedosyt i poczucie zmarnowanej szansy. Co zrobiliśmy nie tak?

Grzechem pierworodnym polskiej gospodarki jest zastosowany wadliwy model rozwoju gospodarczego, który kładł zbyt duży nacisk na udział kapitału zagranicznego w polskim sektorze produkcyjnym, ale też finansowym czy usługowym. Skutkiem tego polska przedsiębiorczość, a obok niej nauka, badania rozwojowe i ogólnie konkurencyjność, czyli podstawy dla stworzenia wysokomarżowyych branż, zostały na długo w Polsce zaprzepaszczone. Dziś wielka część dużych i konkurencyjnych przedsiębiorstw działających w Polsce reprezentuje kapitał zagraniczny, a zyski ze swojej działalności przekazuje do swoich zlokalizowanych za granicą central. Skutkiem tego Polska gospodarka stała się przedmiotem zupełnie legalnego drenażu kapitałowego w postaci wytransferowywanych z Polski zysków. W latach 2009-2019 wytransferowano w ten sposób z naszego kraju ponad 700 miliardów złotych netto (bilans płatniczy, NBP). Netto znaczy nadwyżkę nad analogicznymi kwotami sprowadzanymi przez polskie firmy zza granicy. Jeśli zastanowić się zatem, dlaczego polskie uniwersytety są nisko w światowych rankingach, dlaczego lekarze wyjeżdżają za granicę, względnie czemu polskie kluby nie brylują w międzynarodowych rozgrywkach piłkarskich – odpowiedź znaleźć można tutaj. Sześćdziesiąt kilka miliardów miliardów złotych rocznie to kawał grosza.

Drugą kluczową przyczyną obecnego stanu rzeczy jest nadmierna absorpcja przez polski ustrój ekonomiczny pieniądza niezwiązanego w żaden sposób z poziomem produkcji wytwarzanej w Polsce. Źródła takiego pieniądza można co do zasady wymienić trzy. Są nim deficyt budżetowy, fundusze unijne oraz środki przekazywane przez bankowe spółki matki ich córkom funkcjonującym w Polsce. Napływ taniego pieniądza do gospodarki powoduje objawy opisywane w ekonomii jako „choroba holenderska”. Najważniejszym z nich jest wypłukiwanie konkurencyjności produkcyjnej z gospodarki absorbującej z jakiegoś powodu duże ilości pieniądza niezwiązanego z realną produkcją. Przykładem mogą być wszyscy znaczący eksporterzy nośników energetycznych. Wielka Brytania eksportująca usługi finansowe. Albo Stany Zjednoczone eksportujące swojego dolara. Wszystkie one doznają tego samego syndromu – wypłukiwania swojego potencjału produkcyjnego niezwiązanego z branżą wiodącą.

Efektem ubocznym nadmiernej podaży pieniądza są tzw. bańki spekulacyjne na poszczególnych rynkach, czyli zjawisko w postaci sztucznie napompowanych cen poszczególnych składników ekonomii. W Polsce na początku 2020r. bańkami były np. sektor nieruchomości czy ogólnie rzecz ujmując – wyceny akcji spółek notowanych na polskim rynku kapitałowym.    

Kolejnym bardzo niebezpiecznym efektem ubocznym występowania w gospodarce nadpodaży pieniądza jest sztuczna aprecjacja lokalnej waluty. Polska, ze swoim modelem rozwojowym i wprzęgnięta w system zachodniego systemu finansowego wykazuje objaw w postaci przeszacowanego kursu walutowego, który na przestrzeni ostatnich lat, podążając za kursem walut zachodnich, mocno oddalił się od kursów walut gospodarek położonych na wschód od Polski. Mowa o byłych republikach Związku Radzieckiego z Rosją na czele, ale także o Turcji, państwach kaukaskich, szeregu państw bliskowschodnich, w tym Iranie. Marże polskich firm w handlu z tamtymi regionami ucierpiały, wiele przedsięwzięć stało się nieopłacalnymi, pojawiają się nawet miejsca, gdzie to firmy ze wschodu, uruchamiając własną produkcję, zaczynają zagrażać polskim eksporterom. Sytuację wzmacniają jeszcze polityczne animozje pomiędzy władzami polskimi a niektórymi krajami na wschód od Polski (np. Rosją czy Białorusią). W związku ze stopniowym zwichnięciem swojego handlu na wschodzie polska gospodarka stała się kalekim, jednoskrzydłym orłem.

Ostatnim błędem kardynalnym, jaki popełniony został przez ostatnich 10 lat, jest polityka ciągłego zadłużania państwa. Pierwotnie zadłużenie wzięło się z problemów transformacyjnych, fatalnie skonstruowanego systemu emerytalnego i katastrofalnie zaprojektowanej administracji terytorialnej. Następnie kraj zadłużaliśmy w związku ze skutkami poprzedniego kryzysu. Potem, w dobie wspomnianej już rewelacyjnej koniunktury uznaliśmy za stosowne dodatkowo stymulować wzrost długiem państwowym. Działanie takie jest groźne po dwakroć. Po pierwsze, odbiera narzędzia w walce ze skutkami kolejnych kryzysów. Naraża zatem społeczeństwo na cięższe objawy choroby kryzysowej i na ryzyko poważnych powikłań. Po wtóre, podobna polityka ekonomiczna obciąża gospodarkę garbem długu, który wymusza prędzej czy później zwiększony poziom obciążeń podatkowych, fiskalizacji, biurokratyzacji i ogólnie pojętego zakresu wszechwładzy urzędniczej. Bez względu na intencje – kończy się zawsze tak samo – ogólnym zubożeniem społeczeństwa.  

Przed nami ciężki kryzys. Wbrew pozorom, może to być okres wzmocnienia. Zahartowania. Niektóre przedsiębiorstwa upadną, robiąc tym samym miejsce innym. Okres prosperity powróci, choć niewykluczone, że w innym wydaniu, niż w poprzednich cyklach ekonomicznych. Polska ma swoje szanse. Nie traci wyjątkowego położenia na mapie. W najbardziej płodny okres wchodzi pokolenie wyżu demograficznego z początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Ludzie to liczni, ambitni i dobrze wykształceni. Okaże się, czy czegokolwiek warci. Będą oni kształtować oblicze polskiej gospodarki po wyjściu jej z kryzysu. Jeśli trudności nadchodzącego kryzysu uda się wyzyskać, by przynajmniej część zarysowanych tu wad rozwojowych usunąć, to będą mieć oni łatwiejsze zadanie przed sobą. Na tyle chyba powinni móc liczyć. Reszta już będzie w ich rękach.       

Ksawery Jankowski

Za: Pch24,

Dodaj komentarz