Czy młodzi lekarze pozostaną w kraju?

Lekarzy mamy w Polsce coraz mniej, nie mówiąc już o tym, że tych prawdziwych z powołania ze świecą szukać, a chorych w czasach zarazy i po tzw. pandemii, jeśli kiedykolwiek się skończy, co patrząc na świetnie kręcący się biznes farmaceutyczny oraz poczynania polityków wcale nie jest takie pewne, będzie lawinowo przybywało. I to wbrew pozorom nie z powodu infekcji wirusowych, których zabójczymi skutkami straszeni są z takim zapamiętaniem obywatele, ale za przyczyną nasilenia się chorób, które naprawdę dziesiątkują populację choć nie są zakaźne.           

Do nowotworów, cukrzycy czy chorób neurologicznych i układu krążenia dojdą poważne zaburzenia układu ruchu i choroby psychiczne. A tu lekarzy specjalistów jak na lekarstwo, co prawda gigantyczne dodatki covidowe na koszt podatników poprawiły trochę sytuację, ale zainteresowanie młodzieży medycyną czy adeptów medycyny specjalizacją ze względu na kiepskie wynagrodzenie proponowane stażystom i rezydentom odbywającym wieloletnie szkolenie specjalizacyjne mogące trwać nawet do 10 lat, nie jest z punktu widzenia społeczeństwa nękanego chorobami cywilizacyjnymi zadowalające.             

W czasie tzw. pandemii szczególnie dał się we znaki trwający już od lat trend ucieczki świetnie wyszkolonych lekarzy z kraju, z którym władza nie umiała sobie poradzić, i okazało się, że nawet w tak podbramkowj sytuacji euro są milsze wielu naszym lekarzom wykształconym za pieniądze obywateli niż złote. Skorzystały na tym wschodnie niemieckie landy Brandenburgia czy Meklemburgia, polscy medycy okazali się być niezawodnym filarem podtrzymującym działanie niemieckiej służby zdrowia podczas walki z koronawirusem, a w tym czasie w Polsce nie bardzo miał kto odpowiednio zabezpieczyć od lat kulejący system ochrony zdrowia przed grożącym mu w każdej chwili zawaleniem.           

Niemiecki tygodnik Der Spiegel opublikował w kwietniu tego roku artykuł Evy Kunkel poruszający problemy niemieckiego i polskiego systemu ochrony zdrowia, która dotarła do mało optymistycznych dla Polaków danych. Okazuje się bowiem, że deficyt lekarzy w Polsce jest jednym z największych w unii europejskiej. Jak wynika z przytoczonych danych za 2018 rok, w całej wspólnocie przypadało na 100 mieszkańców prawie 4 lekarzy, w sąsiednich Niemczech korzystających pełną garścią z naszej kadry blisko 4,5, a w Polsce zaledwie niecałe 2,5. Masowa emigracja polskich lekarzy od wejścia naszego kraju do unii jak i polityka kolejnych rządów sprawiły, że deficyt lekarzy w skali całej Polski osiągnął już pułap bliski 70 tysięcy, a średnia ich wieku wynosi ok. 50 lat. Co ciekawe gdyby wrócili wszyscy ci, którzy wyjechali do innych krajów szukać szczęścia i oczywiście większych pieniędzy, brakowałoby w Polsce aż o ok. 15 tysięcy lekarzy mniej.         

W tej sytuacji trudno się dziwić wielkiej euforii władz Uniwersytetu Zielonogórskiego oraz samorządu województwa lubuskiego, z deficytem kadry medycznej największym w kraju, związanej z tym, że udało się coś co jeszcze kilka lat temu wielu osobom wydawało się niemożliwe, i w tym roku pierwsi absolwenci kierunku lekarskiego złożyli przyrzeczenie lekarskie i opuścili mury zielonogórskiej uczelni, co było zrozumiałym powodem do zorganizowania wielkiej uroczystości z udziałem prezydenta Zielonej Góry Janusza Kubickiego, wicewojewody Wojciecha Perczaka i marszałek województwa Elżbiety Polak, która nie kryła zarówno wielkiego zadowolenia jak i pewnych obaw dotyczących dalszych decyzji absolwentów:           
,,Jestem z was dumna. I mam tylko jeszcze jedno marzenie. Abyści zostali tu z nami”.       

Zachodzi więc teraz pytanie czy ci młodzi lekarze, na których tak liczą zarządzający regionem zostaną w Lubuskiem i czy w ogóle zostaną w rodzinnym kraju, skoro tuż za Odrą potrzebują lekarzy i płacą im o wiele więcej. A przy okazji sprawy nie bez znaczenia jest też to w jakim stopniu edukacja zdalna odbije się na umiejętnościach, metodach leczenia i podejściu do pacjenta świeżo upieczonej kadry lekarskiej.             

Opracowanie BC 


Źródło: 

Dodaj komentarz