Odkąd pojawiły się w przestrzeni Białegostoku bilbordy, które wiszą za sprawstwem mieszkańców naszego miasta podpisujących się jako Milcząca Większość, pojawiły się też i pytania. Najczęściej powtarzanym było: kim jest ta Milcząca Większość i kto zapłacił za bilbordy? Padła odpowiedź, która rozwiewać powinna wszelkie wątpliwości.
Już w zasadzie pierwszego dnia, kiedy pojawiły się w przestrzeni publicznej stolicy Podlasia bilbordy, do których rozwieszenia przyznała się Milcząca Większość, pojawiły się też i pytania. Kim jest ta Milcząca Większość, czy ktoś stoi za tym ruchem i oczywiście kto zapłacił za bilbordy.
Choć Milcząca Większość od razu wyjaśniła, że jest po prostu prywatną inicjatywą mieszkańców Białegostoku, spekulacje sięgały tradycyjnie polityki. I pojawiły się sugestie, że za taką aktywnością stać mogą przede wszystkim politycy Prawa i Sprawiedliwości, jak między innymi marszałek województwa podlaskiego, czy minister edukacji Dariusz Piontkowski.
Najwięcej jednak ciekawości wzbudzało to, kto zapłacił za bilbordy, które do tanich nie należą. I tu, podobnie jak odnośnie inicjatorów, padały sugestie, że być może była to jakaś dotacja, może nawet środki zagraniczne. Milcząca Większość jednak rozwiewa wszelkie wątpliwości wpisem z minionej soboty. Choć prawdopodobnie, nie wszystkim wyjaśnienie się spodoba.
„Wydawałoby się, że wyjaśniliśmy to już dostatecznie gdy pisaliśmy, że jest to inicjatywa prywatna mieszkańców miasta. Oznacza to, że po prostu każdy wedle swoich możliwości sfinansował wykup billboardów. Nie stoi za tym żaden tajny fundusz rządowy, Donald Trump, Kreml, Korea Północna, Iran ani Mongolia. Niepokojące jest to, że nasi adwersarze nie wiedzą skąd się bierze pieniądze. Otóż informujemy – z pracy. Rozumiemy, że przeróżnym lewicowym aktywistom ciężko w to uwierzyć, ale naprawdę – z pracy można żyć! Co więcej, można też angażować się społecznie przy użyciu prywatnych pieniędzy, bo na tym między inny polega troska o dobro wspólne – Rzeczpospolitą”
– wyjaśnia na swoim profilu facebookowym Milcząca Większość.
Być może ludziom skupionym wokół środowisk lewicowych trudno uwierzyć w takie tłumaczenia. Ich działalność bowiem najczęściej opiera się na dotacjach lub pozyskanych funduszach ze zbiórek społecznych na jakiś cel.
Wiele inicjatyw czy grup aktywistów nie działałoby, gdyby nie takie zbiórki czy dotacje, bo powszechnie wiadomo, że znakomita część działaczy środowisk lewicowych właśnie takie działania traktuje jak swoją pracę i nie podejmuje działalności zawodowej – sensu stricte.
Inna sprawa, że kiedy Tęczowy Białystok zorganizował swoją akcję bilbordową, nie padały pytania, kto za to zapłacił. Nawet w tym kontekście, dlaczego stowarzyszenie, które – jak twierdzą aktywiści, zostało założone jeszcze w 2018 roku – to wciąż nie widnieje w internetowym wykazie Ministerstwa Sprawiedliwości. Nie było pytań – kto i jak finansuje działania organizacji, o której wiadomo, że jest, ale nie wiadomo kto de facto jest członkiem i jak wyglądają jej władze.
Niezależnie od tego, Milcząca Większość odniosła się także do oskarżeń jej o faszyzm, homofobię i mowę nienawiści. Wyjaśnia krótko w swoim wpisie, że nie wie na czym w jej akcji polegają te czyny, gdyż nikt ich do tej pory ich nie potrafił określić. Osoby piszące o takich czynach od początku posługują się bowiem ogólnikami, bez wskazania konkretnych przykładów na ten rzekomy faszyzm, mowę nienawiści czy homofobię.
Agnieszka Siewiereniuk – Maciorowska
- Źródło: ddb24.pl
- Foto: twitter.com/ Milcząca Większość