Zamykanie psychiatrii właśnie teraz wynika z arogancji – mówi prof. Bartosz Łoza, psychiatra, szef Polskiego Towarzystwa Neuropsychiatrii.
15 marca NFZ opublikował „Zalecenia” w związku z pandemią Covid-19, zachęcając do ograniczenia lub czasowego zawieszenia udzielania świadczeń wykonywanych planowo lub zgodnie z przyjętym planem postępowania leczniczego w zakresie opieki psychiatrycznej i leczenia uzależnień. Co to oznacza dla pacjentów?
To skrajnie niebezpieczne zalecenie, które przez wielu dyrektorów będzie rozumiane nie jako miękka zachęta do ograniczania świadczeń, ale jako polecenie „zamykaj”. Taka jest filozofia kryzysu, że ujawnia się skłonność do zachowań skrajnych. W tym samym zarządzeniu psychiatria została wymieniona wśród dentobusów i akcji szczepień, których obecnie „nam nie potrzeba”. To świadectwo niezrozumienia, jak w ogóle, ale też jak szczególnie teraz, narasta popyt na świadczenia psychiatryczne. Pomijam, co właściwie mieliby robić pacjenci z zaburzeniami psychicznymi wypchnięci z systemu pomocy, pytanie raczej, co mają robić nowi pacjenci znajdujący się w stresie rozwijającej się epidemii. Tymczasem we Włoszech rozpoczęto właśnie akcję organizowania interwencji psychoterapeutycznych w aptekach i tylko w samym rejonie Wenecji będzie takich punktów pomocy kilkaset (!). My płyniemy pod prąd.
Skąd pomysły, by zamykać teraz psychiatrię?
Z tego samego co zawsze: arogancji, że nikt się nie upomni, że psychiatria jest jakoś nieważna. Nie uczymy się, że podobne przez lata ograniczanie działalności placówek chorób zakaźnych musimy teraz ze wstydem nadrabiać. Jest tradycja, by zarządzać ochroną zdrowia, jakby była „krótką kołdrą”. A jakie rzekome oszczędności da zamykanie psychiatrii w wyniku cytowanego „Zalecenia”?
Już teraz pojawiają się informacje medialne o samobójstwach osób dotkniętych kryzysem pandemii.
Czy są badania o nasilaniu się schorzeń psychicznych – depresji, samobójstw, manii, zachowań psychotycznych – w czasie kwarantanny i przeciągającej się pandemii? Co to może oznaczać dla polskiej psychiatrii?
Przechodzimy obecnie z fazy alarmowej stresu do fazy adaptacji tego stresu. Pierwsza faza działa się właściwie „sama”. To była zaskakująca, śmiertelnie groźna wiadomość, której gwałtownie się przeciwstawialiśmy, np. wykupując makaron i wypłacając pieniądze z bankomatów. W obecnej fazie – adaptacji – będziemy raczej wysyłać śmieszne memy o epidemii lub śpiewać jak Włosi na balkonach. Jeszcze nigdy nie dostałem tylu memów co w tych dniach; to odreagowanie, forma zarządzania niebezpieczeństwem. Faza adaptacji będzie trwać dopóty, dopóki przyczyna stresu nie zniknie lub dopóki wystarczy nam zasobów wewnętrznych. Im dłużej faza adaptacji będzie trwać, tym nasze zasoby będą mniejsze, aż rozpocznie się faza wyczerpania. Wówczas, podobnie jak w fazie pierwszej, alarmowej, wszystkie typy reakcji będą znowu możliwe, i te prospołeczne, i te antyspołeczne. Początkowo będą narastać wszystkie typy zaburzeń lękowych – dotyczy to nawet 30 proc. populacji. Możliwe są wówczas także stany psychotyczne, walki, zaprzeczenia, ucieczki, np. ukrycia się dosłownie lub w przenośni przed epidemią. Po fazie adaptacyjnej – kilku tygodniach raczej medialnej zarazy i poczucia wspólnotowej omnipotencji – coraz powszechniejsze staną się objawy zniechęcenia, rezygnacji, braku energii, wypalenia, stany depresyjne, ale też ponownie buntu, dezorganizacji, walki, ucieczki.
Czy mamy rezerwy w psychiatrii na nowe zachorowania wynikające z obecnej sytuacji?
W obecnym systemie niewielkie lub żadne. Przecież w wolnej Polsce bezwstydnie oszczędzaliśmy na wydatkach na psychiatrię. Na szczęście w początkowym okresie epidemii ważniejsze będzie zarządzanie, a nie leczenie. Inaczej mówiąc, w fazie alarmowej i fazie adaptacji ważniejsze będą zdecydowane i sensowne działania rządzących oraz odpowiednia polityka informacyjna niż rozdawanie leków. Jeśli pacjent lub potencjalny pacjent ufa opiekuńczym komunikatom, nie będzie powszechnych zaburzeń lękowych lub będą szybko wygasały, jak wygasł początkowy szturm na sklepy. Jeśli potrzebne są porady w tych wczesnych fazach – to krótkie, interwencyjne, poznawczo-behawioralne.
Czy telefon zaufania może teraz pomóc ?
Tak, zdecydowanie, i to właśnie teraz. Telefon zaufania to szczególna forma interwencji, zorientowana na ostry kryzys. Jego potencjał wyraża się przede wszystkim w przekazie emocjonalnym: „nie jesteś sam”. Do tego wcale nie potrzeba wielogodzinnych rozmów. Ważny jest racjonalny przekaz – „co się mówi”, jednak głównie chodzi o emocjonalne wsparcie.
Za chwilę jednak, jeśli sytuacja się pogorszy, obywatelom nie wystarczy już twarz zmęczonego i spokojnego ministra zdrowia czy premiera. Ludzie będą się czuli zdesperowani, rozpocznie się agresja. Czy możemy to opisać jakimś modelem?
Trwa teraz taki miesiąc miodowy fascynacji zdecydowanymi działaniami władzy i solidarności z nią. Jednak – wraz z wejściem w fazę wyczerpania – destrukcyjne, w tym roszczeniowe, zachowania będą narastać szybciej od liczby zakażonych wirusem. Oczywiście, jeśli nic nie zrobimy. Może to przyspieszyć ucieczka personelu medycznego na zwolnienia, a sam NFZ – zaleceniami takimi, jak cytowaliśmy na początku.
Jak na kryzys będą reagować osoby starsze, a jak nastolatki?
Niestety, skrajnie ambiwalentnie. Dla nastolatków ta epidemia to problem dorosłych. Jest przeświadczenie (zresztą złudne), że nastolatki nie chorują, że nic im nie grozi. Minister edukacji dał im wolne. Tymczasem niektórzy wiedzą, że to nastolatki mogą być nosicielami infekcji, że to może być wręcz modus operandi tego wirusa – młodzi roznoszą, a chorują starsi. Z kolei osoby starsze są w bardzo realnym kryzysie, mają poczucie śmiertelnego zagrożenia, a jednocześnie wymagają pomocy od osób młodszych. Respiratory we Włoszech nie należą się ludziom 80+. Okrucieństwo tych różnic pokoleniowych jest oczywiste i może narażać rodziny na kryzys.
Od dawna postulował pan utworzenie Instytutu Psychiatrii i Zagrożeń Cywilizacyjnych. Wciąż nie powstał, chociaż wszyscy są za – a mógłby on przygotować rozwiązania na taką sytuację.
Stres związany z epidemią to wyzwanie i lekcja, która długo nie pozwoli o sobie zapomnieć. Tymczasem stoimy wobec wyzwań psychospołecznych jeszcze poważniejszych, którymi nikt nie zarządza systemowo. Perfekcyjnie nie zauważamy takich „epidemii”, jak zaburzenia emocji, eksploatacyjny model pracy, kryzys stylu życia i rodziny, uzależnienia behawioralne i inne. Tymczasem ich skutki w postaci poczucia bezsensowności i samotności szerzą się nie mniej szybko niż wirusy. Tworzą wymierne straty ekonomiczne. Z jednej strony alienacja dzieci i młodzieży, a z drugiej alienacja osób w starszym wieku – to bardzo prawdziwe i pogłębiające się kryzysy. Próbujemy płacić, by rodziły się dzieci, a nie odpowiadamy sobie, skąd się bierze problem. To zagrożenia cywilizacyjne tworzą wyzwania dla współczesnej psychiatrii, a ona – zresztą jako jedna z nielicznych nauk – na nie odpowiada.
Taki instytut mógłby tworzyć modele działań w sytuacjach także takich jak ta, z którą mamy teraz do czynienia.
źródło: rp.pl