Telewizja Polska połączyła siły z Ministerstwem, żeby zająć się edukacją uczniów podstawówek. Na efekty współpracy nie trzeba było długo czekać. W niespełna dwa dni nauczycielki nierozróżniające obwodu koła od jego średnicy i niepotrafiące wyjaśnić, na czym polega parzystość liczb, stały się pośmiewiskiem w sieci. Mimo wszystko powinniśmy dać szansę projektowi „Szkoła z TVP”. W obliczu zamknięcia szkół jest nam więcej niż potrzebny, a i nie wszystkie lekcje są złe.
- 30 marca TVP wystartowało z serią programów „Szkoła z TVP”, mających za zadanie zastąpić część zajęć, w związku z zamknięciem szkół z powodu epidemii koronawirusa
- Zajęcia dla ośmiu klas podstawówki są emitowane dwa razy dziennie na subkanałach TVP
- Niektóre z emitowanych lekcji zawierają rażące błędy merytoryczne i spotykają się z krytyką internautów – w szczególności zaś nauczycieli
- TVP usuwa część programów dostępnych na VOD, a my opisujemy sprawę
Na tablicy wiszą kolorowe kartki z liczbami. Z ich pomocą dwie kobiety będą wyjaśniać drugoklasistom, czym są liczby parzyste. Zaczynają jednak od definicji. – Liczby parzyste mają parę – mówi jedna z nich. – Czy ja i pani Asia to para? – brnie dalej druga.
Baranieję i zaczynam się zastanawiać, czy ma to być jakaś aluzja do „propagandy LGBT”, o której TVP jeszcze nie tak dawno nakręciło „dokument”.
Pani Asia i pani Agnieszka chyba też o tym pomyślały, bo na moment zapada krępująca cisza, po czym nauczycielki podchodzą do tablicy. Segregują liczby na te, które „mają parę” i te, które jej nie mają. Jednocześnie rozmawiają z wyimaginowanymi uczniami. Rzucają w eter komentarze w rodzaju „świetnie, 10 ma parę” lub też „nie, nie, 11 nie jest liczbą parzystą”.
Po obejrzeniu lekcji matematyki na poziomie drugiej klasy szkoły podstawowej zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno wiem, co to te liczby parzyste, skoro z zajęć wynika, że nie dzielą się wcale przez dwa, ale za to tworzą tajemnicze pary.
Asia, Aga i Ela
Takich popisów jest więcej. Niezapomnianemu duetowi powinie się też noga na dodawaniu w zakresie 20. Pani Asia będzie rozwiązywała na tablicy równanie 11 + 4, a kiedy oznajmi, że wynik wynosi 15, pani Agnieszka zacznie syczeć z offu, że nie, bo 16. Oczywiście i w tym przypadku nauczycielki nie zapominają o rozmowach z niewidocznymi i niesłyszalnymi uczniami, rzucając pochwały w rodzaju „ale z was bystrzaki”. Nie dam głowy, ale wydaje mi się, że 9-latki rozumieją, że nie da się rozmawiać przez telewizor.
Większą sławę od Asi & Agi zdobyła chyba tylko pani Ela, prowadząca lekcje dla klas trzecich. Nie bez udziału wrodzonego talentu komediowego. Pani Ela nie tylko brzmi i wypowiada się jak 12-letnia dziewczynka, ale łączy dwie skrajności – jest jednocześnie flegmatyczna i entuzjastyczna.
To jednak nie opowieści o bocianach, z których „co czwarty jest Polakiem” zapewniły jej popularność, ani nawet nie szumne zapowiadanie „gościa na zajęciach”, który okazuje się papierowym ptakiem, nazwanym przez panią Elę „Bożydarem”. Nauczycielka w pewnym momenciem łączy na wizji końce paska z kartonu, żeby pokazać trzecioklasistom, jakiej wielkości jest bocianie gniazdo. Po czym nazywa obwód stworzonego w ten sposób koła średnicą. Komentarz jest tu chyba zbędny.
Podejrzewam, że część rodziców mogła nawet nie wyłapać tego rodzaju błędów. Trudno, żeby przy, dajmy na to, dwójce dzieci i konieczności pracy zdalnej, monitorowali jeszcze, co takiego wygadują nauczycielki w programie edukacyjnym sygnowanym w dodatku przez Ministerstwo.
I okej, możemy pośmiać się z infantylnych pań gadających głupoty na antenie Telewizji Polskiej. Poza internetowymi szydercami są jednak jeszcze uczniowie wykluczeni cyfrowo, dla których „Szkoła z TVP” to jedyna szansa na nadrobienie zaległości.
– Nie oczekuję, że w kilka dni uda się stworzyć idealne lekcje w nowej formie, ale jeśli podaje się widzom taki „produkt” i nazywa się to jeszcze sukcesem edukacyjnym, to dla mnie nieporozumienie – mówi Paweł Lęcki, polonista, fotograf i felietonista, przez lata nauczyciel w II Liceum Ogólnokształcącym w Sopocie.
Jeśli nauczyciel myli się podczas lekcji, jego błąd usłyszy tylko klasa i często go nawet skoryguje. Tutaj sytuacja jest zupełnie inna – mamy program emitowany nie na żywo, przy którego produkcji pracuje szereg osób, a mimo to pojawiają się w nim błędy merytoryczne na poziomie drugiej klasy podstawówki.
– Tego typu projekt był bardzo potrzebny. Szkoda tylko, że nie poczekano z wypuszczeniem go kilka dni, nie sprawdzono wszystkich treści pod kątem merytorycznym i nie dobrano staranniej prowadzących. Jest mnóstwo charyzmatycznych nauczycieli, którzy w dodatku znają się na prowadzeniu edukacji zdalnej albo mają doświadczenie przed kamerą, pytaniem pozostaje, czy ktoś w ogóle się z nimi kontaktował i zaprosił ich do projektu. Zmiana trybu edukacji to proces, nie potrwa kilku dni ani tygodni. Wszyscy uczymy się funkcjonować w tej rzeczywistości – i dotyczy to nie tylko uczniów i ich rodziców – ale i nauczycieli – dodaje Lęcki.
Lepiej niż się wydaje
Żeby oddać sprawiedliwość przygotowanej we współpracy z Ministerstwem Edukacji „Szkole TVP”, która – przynajmniej zdaniem nowego prezesa stacji Macieja Łopińskiego – ma pokazywać, że Telewizja Polska jest „nowoczesna i dynamiczna”, oglądam kilkanaście lekcji dla różnych klas. I może nie są to najbardziej porywające zajęcia, jakie widziałam, ale faktem jest, że lwia część z nich spełnia swoje funkcje.
Tyle że oglądając zajęcia, mam wrażenie, że cofnęłam się już nawet nie do czasów swojej podstawówki, ale do głębokiego PRL-u. Nauczyciele czytają z kartki, mówią z utrudniającą zrozumienie przekazu emfazą i artykułują każdy ogonek „ę” i „ą”, jak w marnym przedstawieniu teatralnym. Do tego sypią datami i pojęciami takimi jak np. „ideały komunizmu”, „komitet centralny” czy „przemysł ciężki” bez słowa omówienia. Zupełnie jak gdyby były to terminy jasne i powszechnie rozumiane przez 15-latków.
Gadające głowy
W wydaniu TVP szkoła to nie miejsce na naukę, która jest koniec końców procesem, ale siermiężne „zakuć-zdać-zapomnieć”. Ze swoim usztywnieniem rodem z apelu szkolnego/programu edukacyjnego z lat 70. większość nauczycieli przypomina raczej „gadające głowy” z filmu Kieślowskiego niż realne osoby.
– Batalia o skupienie uczniów zaczyna się tak naprawdę od osobowości nauczyciela. Dokładnie tak jak w kontaktach międzyludzkich – jeśli ktoś nam się nie podoba, mówi w irytujący czy rozwlekły sposób, nie będziemy mieli ochoty go słuchać, ani wchodzić z nim w interakcje. Lekcje można poprowadzić interesująco nawet mając do dyspozycji tylko kredę i tablicę. Polecałbym też mówić do młodych ludzi normalnie, tak jak do dorosłych, a nie udawać młodzieżowy slang czy też infantylizować każdą wypowiedź. Są oczywiście osoby, którym to wychodzi, ale w większości przypadków, uczniowie wyczuwają fałsz albo nieadekwatność – komentuje Paweł Lęcki.
Najbardziej zażenowani „Szkołą z TVP” są chyba sami nauczyciele. Uważają, że z ich zawodu robi się kabaret. Lęcki ich rozumie, kiedy rozmawiamy, co rusz mówi, że jest mu zwyczajnie przykro, że polska szkoła została pokazana w ten sposób. I to mimo że sam śmiał się z hulających po sieci fragmentów programu. W obliczu „bocianów z obywatelstwem polskim” trudno zachować powagę.
– Nauczyciele są pod pręgierzem opinii społecznej i muszą cały czas coś udowadniać. Przy okazji protestów non stop słyszeliśmy, że przecież mamy wolne wakacje i ferie, więc w zasadzie „nic nie robimy”. Teraz Ministerstwo oczekuje od nas niemożliwego – czyli normalnej realizacji programu nauczania w sytuacji, która normalna nie jest. Jednocześnie we współpracy z TVP pokazuje „modelowe” lekcje, które wyglądają, jak wyglądają. To budzi złość. Tym bardziej, że mamy Ministra, który niedawno opowiadał, że teraz nauczyciele mają szansę pokazać, że „potrafią nie tylko strajkować”. W tym wszystkim nie chodzi tu o to, co myślimy o Telewizji Polskiej w jej obecnym kształcie, bo niezależnie od tego, który kanał wyemitowałby takie lekcje – reakcja byłaby analogiczne. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zajęcia, które są wartościowe, stracą przez te, które zostały wykonane niechlujnie. W dodatku nauczyciele na ekranie to przecież prawdziwi ludzie, którzy pewnie już usłyszeli nasz śmiech, co w tej sytuacji nie ułatwi im pracy – mówi polonista.
Trudno się z Lęckim nie zgodzić. Mimo wszystko trudno nie współczuć nauczycielkom, które poprowadziły niefortunne lekcje na antenie TVP. Tym bardziej że nie wiemy w jaki sposób trafiły do programu, a tym bardziej – ile czasu miały na przygotowanie zajęć. Pani Asia, pani Agnieszka i pani Ela w zaledwie dobę stały się pośmiewiskiem polskiego internetu i obiektem hejtu „ciała pedagogicznego”, które wysnuło nawet przypuszczenia, że kobiety tak naprawdę nie są nauczycielkami. Choć może się do wydawać kuriozalne, są podstawy, żeby przychylić się do tej teorii spiskowej. Nie dość, że prowadzone przez nie lekcje wyróżniają się na niekorzyść na tle pozostałych nagrań, kobiety jako jedne z nielicznych nauczycieli występujących w „Szkole z TVP” nie przedstawiają się z nazwiska. Telewizja Polska nie podpisała ich też na „paskach” nazwami szkół, w których uczą, jak zrobiła to w przypadku innych nauczycieli. Czyżby uznano, że z nauczaniem początkowym poradzi sobie „każdy głupi”?
Najsmutniejsze jest jednak to, że na te edukacyjne ogryzki są skazani w pierwszej kolejności uczniowie, którzy i tak doświadczają wykluczenia – ze względu na brak sprzętu czy internetu, którego nie ma aż 16 proc. gospodarstw domowych w Polsce.
Na szczęście wachlarz opcji edukacyjnych powiększa się w Polsce z dnia na dzień. Dwa tygodnie temu na YouTubie wystartowała Kujawsko-Pomorska e-szkoła, projekt dofinansowany przez Unię, który mimo znacznie mniejszego rozmachu niż „Szkoła z TVP”, jest prowadzony merytorycznie i ciekawie.
Jakie by te lekcje nie były, ważne, że w ogóle są. Choć słowa prezesa Łopińskiego o „nowoczesności i dynamizmie” programu TVP brzmią jak słaby żart (no, chyba że „nowoczesnością” nazywamy podświetlane panele w studiu telewizyjnym), nie można odmówić mu misyjności.
źródło: kobieta.onet.pl