Dosypywanie pieniędzy do chorej służby zdrowia, to jak „maść na szczury” – niczego nie zmieni.
W przychodniach może znajdą się nowe meble, a w szpitalach sprzęt wysoko zaawansowanej technologii, którego nie ma kto obsługiwać, bo ci, którzy to potrafili dawno powyjeżdżali za chlebem, tam gdzie lepiej im płacą.
Wszyscy wiedzą, że wykształcenie lekarza kosztuje krocie. Podatnik finansuje to bez mrugnięcia okiem, bo nie ma bladego pojęcia, że wyrzuca pieniądze w błoto. Wystarczyłoby, żeby student medycyny otrzymywał kredyt w wysokości kosztów jego kształcenia, który byłby zobowiązany spłacić z przyszłych godziwych zarobków w kraju.
Takie rozwiązanie byłoby w interesie Polaków. Dlaczego więc się go nie wprowadza? Bo może nie byłoby to korzystne dla krajów, do których nasi absolwenci wyjeżdżają. Albo na przykład wielkie korporacje farmaceutyczne na to się nie zgadzają.
Nasuwa się pytanie – kto tu rządzi? Zostawmy jednak to pytanie na razie bez odpowiedzi, zwłaszcza, że pewnemu super doktorowi wydaje się, że rządzi on i tylko on.
A może rzeczywiście ma coś do powiedzenia ten lekarz-łapówkarz, który wielokrotnie, skromnie podkreśla, że jest trzecią osobą w państwie, ale zachowuje się jak pierwsza. Właśnie ogłosił, że prezydent Francji uzyskał u niego zgodę na audiencję.
Ciekawe czego miałaby ta konsultacja dotyczyć – łapówek, czy pałowania przeciwników politycznych na ulicach francuskich miast? A może to tylko okazja do dalszego nadymania się własną wielkością albo rywalizacja kto bardziej przekroczy granicę śmieszność?
Nad balonem z wirusem w koronie, chociaż to też styk medycyny z polityką, zastanowimy się innym razem.