Bezkarna arogancja władzy samorządowej na Mazowszu. Rugowanie i lekceważenie/ Stefan Truszczyński
Wybierając władzę, zawsze mamy nadzieję, że będzie mądra i troszcząca się o tych, którzy ją wybrali. Ale po wyborach oblicze władzy szybko się zmienia. Rządzący nie chcą już najlepszych, chcą swoich.
Stefan Truszczyński
Tryptyk mazowiecki
Lekarzy mamy obfitość. Tyle że nie w szpitalach, a na kierowniczych pozycjach – wojewódzkich i centralnych. Czy pomogą zdrowiu obywateli? Panowie: Struzik, Radziwiłł, Karczewski, Grodzki – przynajmniej przeczytajcie!
Ciechanów – arogancja władzy
Walec wojny zgniótł miasteczko. Dziś, choć już nie wojewódzkie, błyszczy i cieszy. Wart jest odwiedzin wspaniały mazowiecki zamek, rosną wokół Ciechanowa zakłady rolno-spożywcze i mechaniczne, dobre są drogi dojazdowe ze wszystkich kierunków, a przy nich widać domy nowe i stare odświeżone, pomniki, strzeliste kościoły. Wybitni artyści chętnie tu przyjeżdżają. Ciechanów to regionalna stolica kulturalna. Ale czy będzie tak dalej?
Oto zgrzyt żelaza po szkle. W Ciechanowie niespodziewana afera. I to właśnie w kulturze.
Z dnia na dzień, bez podania poważnych zarzutów nowa władza, PSL-owska w sojuszu z Ciechanowskim Bezpartyjnym Blokiem Wyborczym, zademonstrowała arogancję i brutalność.
Panowie – Kęsik (członek) i Liszowski (sympatyk), którzy reprezentują nową polityczną siłę, za aprobatą pani Potockiej-Rak (PSL) postanowili zwolnić z pracy wieloletnią dyrektorkę miejscowego Centrum Kultury i Sztuki doktor Teresę Kaczorowską. W pięcioosobowym Zarządzie Starostwa Pan Stanisław Kęsik jest wicestarostą, Pan Andrzej Liszowski był kierownikiem kina „Łydynia”, a Pani Joanna Potocka-Rak – starostą powiatu.
„Na władzę nie poradzę” – pada z ekranu w filmie Vabank. Wybierając władzę, zawsze mamy nadzieję, że będzie mądra i troszcząca się o tych, którzy ją wybrali. Ale po wyborach oblicze władzy szybko się zmienia. Rządzący nie chcą już najlepszych, chcą mieć swoich.
Wchodzę do gabinetu starościny powiatu. Widzę sympatyczną, uśmiechniętą twarz wysokiej, eleganckiej kobiety o kruczych włosach. Mówię, że przyszedłem w sprawie zwolnienia dyrektor Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki. Czar pryska. Stoję już teraz przed zupełnie inną osobą. Słyszę, że nic w tej sprawie nie usłyszę, bo wszystko jest w protokole doraźnej kontroli. – Czy długoletnia praca się nie liczy? – próbuję pytać. – Długość pracy nie ma nic wspólnego z wynikami pracy.
Rozmowa skończona.
Protokół dwutygodniowej, doraźnej, przeprowadzonej w okresie urlopowym kontroli (15–31 lipca br.) dotyczy dwóch ostatnich lat. Trzy panie – kierowniczka wydziału organizacyjnego i dwie tytułowane jako główne specjalistki ze starostwa otrzymały zadanie zbadania organizacji i funkcjonowania Centrum. Warto zauważyć, że w czasie dwóch lat dwudziestu jeden pracowników przeprowadziło kilkaset imprez. Kuriozalne są zarzuty nadpłacenia kilku osobom w ramach dodatków za wieloletnią pracę: 4 grosze, 50 groszy, 6 groszy, 2 grosze i 18 groszy oraz 4 grosze niedopłacenia pracownikowi. Kontrolowani funkcyjni wymienieni są z nazwiska, sprzątaczki i pracownik gospodarczy występują anonimowo. Czytam też: „zespołowi kontrolującemu nie przedłożono dokumentów związanych z prowadzeniem spraw pracowniczych w zakresie urlopów wypoczynkowych pracowników. Kierownik Działu Administracji i Obsługi PCKiSz oświadczył ustnie zespołowi kontrolującemu, iż nie ma możliwości dostępu do dokumentacji z uwagi na przebywającego na urlopie wypoczynkowym pracownika, który odpowiada za prowadzenie tych spraw w Centrum”. Oczywiście obywatel urlopowicz wrócił i mógł wyjaśnić, ale wtedy było już po sprawie. Władza działała błyskawicznie. Zadecydowano: dyrektor doktor Teresa Kaczorowska będzie zwolniona. Bez możliwości wyjaśnienia czegokolwiek, w tym również zarzutów, dlaczego średnio miesięcznie rozliczała sto osiemdziesiąt cztery złote za delegacje służbowe prywatnym samochodem.
Trzeba wyjątkowo złej woli, by zapomnieć, że w 2011 roku, gdy 5 października dr Kaczorowska została powołana na stanowisko dyrektora, Centrum miało ponad 100 tysięcy długów oraz 50 tysięcy kredytu. Obecnie nie ma żadnych długów ani kredytów, za to 100 tysięcy na koncie.
Ale dajmy spokój buchalterii. Z Warszawy do Ciechanowa jest niewiele ponad 100 kilometrów. Może ktoś uczciwy, kompetentny i decydujący o Mazowszu ruszy się ze stolicy i sprawdzi wszystkie rachunki. Dobrze byłoby porównać prawdziwą kontrolę z amatorskim protokołem. To było ważnie brzmiąco zadanie: skontrolować organizację i funkcjonowanie Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki imienia Marii Konopnickiej w Ciechanowie. Konopnickiej – ukochanej poetki pani Kaczorowskiej – która szkołę jej imienia kończyła w Suwałkach, a potem wielką i niezwykle twórczą miłością obdarzyła ziemie augustowskie i ciechanowskie. Kontrola nie była żadną kontrolą – to lipa, hucpa i wstyd dla władzy!
Długo by wymieniać ogromny dorobek twórczy i popularyzatorski Pani Teresy – doktora nauk humanistycznych, badacza dziedzictwa narodowego, popularnej dziennikarki, prezesa Klubu Publicystyki Kulturalnej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ludzie czytający znają to nazwisko. Autorka pisze prozą i wierszem. Jest animatorką kultury, prezesem Związku Literatów na Mazowszu.
Od trzech dziesięcioleci wydaje 300-stronicowe „Ciechanowskie Zeszyty Literackie” – w 2019 r. 21. tom. Jest autorką kilkunastu książek oraz kilku tysięcy artykułów prasowych i naukowych – książki o zbrodni katyńskiej i o drugiej zbrodni porównywalnej ze smoleńską – augustowskiej, lipcowej z 1945 roku. Zatrzymano wówczas i uwięziono ponad 7 tysięcy ludzi, zamordowano około 2 tysięcy. Czytelnicy znają i przychodzą na spotkania autorskie Teresy Kaczorowskiej – w Polsce i na świecie. Pani doktor dużo jeździ, bo jej książki są tłumaczone na wiele języków. To bestsellery o naszej historii, o męczeństwie Polaków. Pani doktor jest kobietą o niespożytej energii, odważną i silną. Komandor motocyklowego Rajdu Katyńskiego – Wiktor Węgrzyn – zaprosił ją w 2016 roku na trasę z Warszawy do Tobolska. I przejechała całą – 12 tysięcy kilometrów. To ona uczyniła Ciechanowski Ośrodek Kultury i sztuki tym, czym jest.
Warto żyć pracowicie i godnie. Długa jest lista ludzi protestujących przeciwko bezrozumnej i podłej decyzji, której dopuściła się ciechanowska władza.
16 października 2019 roku miejscowa gazeta „Czas Ciechanowa” opublikowała mądre słowa zatroskanych ludzi, wybitnych, pochodzących z tego środowiska: „Powiatowe Centrum Kultury i Sztuki pod dyrekcją pani Teresy Kaczorowskiej stało się znakomicie funkcjonującą od lat placówką kulturalną, co było odczuwane przez społeczność Ciechanowa i powiatu oraz regionu, placówką znaną również daleko poza Mazowszem.
Nagłe odwołanie dyrektor dr Teresy Kaczorowskiej ze stanowiska będzie ogromną, niepowetowaną stratą dla Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki. Dotychczas nie było na tym stanowisku osoby tak pracowitej, zaangażowanej, oddanej sprawie krzewienia kultury. Zaistniała sytuacja doprowadzi niewątpliwie do obniżenia poziomu działalności placówki oraz zniweczenia niezwykle bogatej oferty kulturalnej świadczonej przez nią dla społeczeństwa”.
Pod tym apelem – na razie nieskutecznym – podpisali się: Robert Kołakowski – poseł na Sejm RP, Maciej Wąsik – podsekretarz stanu, prof. Bibiana Mossakowska – honorowa obywatelka miasta Ciechanowa, Hanna Długoszewska-Nadratowska – dyrektor Muzeum Szlachty Mazowieckiej, Krzysztof Gadomski – wicedyrektor MDK w Przasnyszu, Jacek Gałężewski – artysta plastyk (Nasielsk), Wojciech Gęsicki – muzyk, poeta, Wiktor Golubski – poeta, Arkadiusz Gołębiewski – reżyser filmowy, dyrektor festiwalu NNW, dziennikarz, honorowy obywatel miasta Ciechanowa, Krzysztof Skowroński – prezes SDP, Paweł Nowacki – producent filmowy i telewizyjny („Warto rozmawiać”, „Sądy przesądy”), Artur Wiśniewski – prezes stowarzyszenia Tak dla Rodziny, Piotr Jędrzejczak – reżyser teatralny (Łódź), Piotr Kaszubowski – historyk, prezes Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Przasnyskiej, Jolanta Hajdasz – wiceprezes SDP, Michał Kaszubowski – muzyk, pedagog (Przasnysz), Tomasz Kaszubowski – muzyk, pedagog (Przasnysz), Zdzisław Kruszyński – artysta malarz (Mława), Ewa Krysiewicz – pedagog, Artur Lis – dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury w Łochowie, Krzysztof Martwicki – sekretarz Zarządu Związku Literatów na Mazowszu, Jan Ruman – redaktor naczelny biuletynu IPN, Wanda Mierzejewska – poligraf, Tadeusz Myśliński – artysta fotografik (Przasnysz), Andrzej Pawłowski – były wicestarosta ciechanowski, Marcin Wikło – dziennikarz, Marek Piotrowski – muzealnik, poeta, Maria Pszczółkowska – katolickie stowarzyszenia Civitas Christiana, Joanna Rawik – aktorka, piosenkarka, dziennikarka, Krzysztof Sowiński – artysta plastyk, prezes Stowarzyszenia Pracy Twórczej, Jacek Stachiewicz – prezes Związku Piłsudczyków w Ciechnowie, Jacek Sumeradzki – artysta malarz, rzeźbiarz (Mława), Bożena Śliwczak-Galanciak – była dyrektor Wojewódzkiego Domu Kultury w Ciechanowie, Barbara Tokarska – dziennikarka, Krzysztof Turowiecki – poeta (Przasnysz), Andrzej Walasek – artysta malarz (Działdowo), Ryszard Wesołowski – prezes Akcji Katolickiej w Ciechanowie (Kościół Farny), Dariusz Węcławski – wiceprezes Zarządu Związku Literatów na Mazowszu, Tadeusz Woicki – dziennikarz, Alina Zielińska – pedagog.
Sezonowa władzo – czy zamierzasz tych wszystkich praworządnych obywateli, artystów i przedstawicieli związków twórczych zlekceważyć?
Płońskie rugi
Bił pruski belfer wrzesińskie dzieci. Kacap wysyłał kibitką na Sybir. Dziś wolność i niepodległość rzeczywiście mamy. To teraz sami swoim niszczymy życie i zabieramy za grosze ziemię.
Polskie drogi biegną coraz gęściej, coraz dalej i są coraz szersze. To lubelskie węzły, rzeszowskie wstęgi szos i podkarpackie wiadukty. Dróg, coraz lepszych, szybko przybywa. Kierowcy mkną bezpiecznie. Podróże stają się coraz krótsze. Jest dobrze. Ale nie wszystkim.
Oto dom państwa Rachockich, przy S7, w Słoszewie, kilka kilometrów za Płońskiem. Ma już ponad 100 lat. Jest z czerwonej cegły, z ozdobnym zwieńczeniem dachu. Wkrótce pójdzie pod młot. W dzień i w nocy setki samochodów przejeżdżało w pobliżu. Nie postawiono wygłuszających ekranów, a teraz w ogóle go zburzą. Ojciec Pana Rachockiego ten dom kupił. Żona urodziła i wychowała tu czworo dzieci. Pan Daniel woził płody rolne na warszawską giełdę. Pani Teresa była gospodynią. Była też ławnikiem sądowym w Płońsku. Tak było przez ponad trzydzieści lat. Dobra, mądra, szczęśliwa rodzina.
S7, ich droga, będzie miała drogi boczne. Jedna z nich rozwali dom Rachockich. Już się z tym pogodzili. Dlaczego jednak inwestor ich lekceważy? Nie wiadomo, jakie będzie odszkodowanie. Olsztyńska dyrekcja gra na zwłokę. Chce zapłacić jak najmniej. Oszukać. Drogowcy nie szanują ludzi.
Państwo Rachoccy też czekają na poszerzenie S7 i rozbudowę jej zaplecza. Doceniają wagę inwestycji. To jest ostatnie wąskie gardło 13,5 kilometra za Płońskiem w kierunku na Mławę. Dwupasmówka ma być gotowa za dwa lata. To dobra wiadomość. Ale gdzie prawo, gdzie sprawiedliwość wobec prywatnej własności?
Są już pieniądze – polskie i unijne. Ryją koparki, przepychają góry spychacze. Ale ludziom nawet się nie mówi, ile dostaną.
Patrzą zza płotu na S7 państwo Rachoccy – Daniel i Teresa. Cieszyć się, jak popędzą – wkrótce – watahy wyswobodzonych z korków podróżników osobowych, dostawczych i czołgów tirowych, czy płakać nad gwałtem na własnym żywym ciele?
Gospodarzy oszukiwanych wcale nie jest wielu. Budujący drogę widzą, że ich jest mało, nie skrzykną się i nie zaprotestują groźnie i skutecznie. Obywatele kochający, bo uprawiający w znoju od lat swoją ziemię, hodujący tu zwierzęta widzą, że droga jest potrzebna. I sprzedadzą ją państwu – ale nie za bezcen. Nie za 5 złotych. Bo tyle chce im dać bezkompromisowy inwestor. Przysyła groźne pisma: Won! Już! Natychmiast!
Generalna Dyrekcjo Dróg Krajowych i Autostrad! Twoja macka olsztyńska wpycha się na mazowieckie pola bez pardonu i przyzwoitości. Gdyby Wam, Dyrektorzy, ktoś bez pytania i nawet bez dzień dobry właził z buciorami do pokoju sypialnego albo choćby jadalnego, do kuchni lub w korytarz – co byście, Panowie, zrobili? Myśliwy (tak robią na przykład w USA) zastrzeliłby bez ostrzeżenia intruza.
Serce rolnika Piotrowskiego, sąsiada pana Rachockiego, nie wytrzymało. W nocy bandyci drogowi wbili paliki, nikt nie przyszedł, nie uprzedził. Wjechały maszyny i zamieniły dom i obejście w ugór. Stoję z Panem Danielem i patrzę tępo na bruzdy w przeoranej ziemi. Sąsiad już nie żyje. Rodzina dostała nędzne grosze, ledwie na pogrzeb starczyło.
Państwo Rachoccy mają ponad 200-metrowy dom. Niewiele potrzeba, by zrobić z niego stylowy pałacyk. To nie najczęściej szpecąca krajobraz kostka sześcienna o płaskim dachu, dziurach okiennych, bez ganku, gzymsów i choć najmniejszych ozdobnych akcentów. Ten dom będzie zburzony. Facetka, którą przysłano, by spisała i policzyła rany, które za chwilę zadadzą drogowcy rolnikowi, nie zauważyła nawet jednego z sąsiadujących z domem mieszkalnych budynków. A stoją tu dwa: w jednym był sklepik wiejski, a w drugim punkt odbioru mleka. Obywatelka spisywaczka bardzo się spieszyła. Najwyraźniej miastowa i spieszyła się do Olsztyna. Była zaledwie kilkadziesiąt minut. Popieprzyła wszystko dokumentnie. Potem jeszcze dwukrotnie trzeba było te „plany” poprawiać.
Racławicki Bartosz i premier-więzień Witos mówili, że musi być inaczej. Ci, co żywią i bronią, muszą mieć nie tylko obowiązki, ale i prawa. W tym święte prawo własności. Polscy drogowcy – pośrednicy – podpisali już wszystkie papiery z austriackim wykonawcą. Bo u nas teraz owszem – budują, ale obcy. Swoim natomiast nie powiedzieli, nie uzgodnili, nie podpisali umów, ile dostaną pieniędzy za ojcowiznę, dom rodzinny, za zabranie dorobku pokoleń.
Ryczą krowy, srają świnie – samo życie. Paskudne naprawdę jest zachowanie urzędników. Jak można zmuszać człowieka, by oddał za 5 złotych metr kwadratowy swej ziemi, gdy wiadomo, że nawet za 20 złotych jej nie kupi? Gdzie ten rolnik ma pójść? Pisze. Protestuje. Spotyka się z dziennikarzami. Wszystko psu na budę, która zresztą i tak nie będzie wkrótce potrzebna w Słoszewie, Dłużniewie, Cieciórkach, Boboszowie i innych wioskach gminy płońskiej. Bo i psów nie będzie.
W Dłużniewie państwo Bluszczowie – Barbara i Grzegorz, i ich 30-letni syn Damian, przygotowany do przejęcia gospodarstwa mlecznego, w którym kilkadziesiąt krów jeszcze daje wspaniałe mleko. Łąki obok zapewniają paszę. Ale tragedia rodziny wisi w powietrzu. Tu ma stanąć kolejny MOP, wielki parking, a obok zbiorniki wodne. Nieważne, że tu właśnie jest najlepsza ziemia w okolicy. Nieważne, że to miejsce powinno być chronione przez „zielonych”, czy jak tam się zwą, bo tu jest ptasia mekka, legowisko żurawi i innych rzadkich ptaków. Od wielu, wielu lat.
A sąsiedniego lasu już nie ma. Wycięto bezczelnie drzewa pana Grzegorza, niczego z nim nie uzgadniając. Drogowcy zabrali nawet drewno i wywieźli. A przecież to miało jakąś konkretną wartość. A więc w Polsce grasują bezkarni złodzieje!
Praktyka wchodzenia na pola, a nawet podwórka, to norma. Włażą, wbijają paliki i już. Padają słowa o specustawie i koniec. Gdzie są prokuratorzy, gdzie liczne agencje powołane do obrony człowieka?!
Pani Barbara pokazuje mi stertę pism odwoławczych. Grożący rodzinie Bluszczów MOP miał stanąć w miejscowości Rybitwy, kilka kilometrów dalej. Tam jest o wiele gorsza ziemia i nikt w Rybitwach nie protestował – bo jeśli ziemia nie rodzi, warto przeznaczyć ją na inwestycje. Kto i dlaczego zmienił decyzję? Pytam w imieniu rodziny Bluszczów, no i własnym. Obudź się, miejscowa władzo!
Płońsk stąd zaledwie ok. 10 kilometrów. Duże miasto. Liczne urzędy. Wielu adwokatów. Ale niestety są bardzo drodzy. Nie na rolnika kieszeń. Ponoć teraz tym zacnym, w końcu historycznym miastem rządzi 6 rodzin. Skoro nie władza, to może ziemlaki zajmą się krzywdą ludzką.
Młody Bluszcz może być wspaniałym rolnikiem: zna się i chce mu się. Ale walka ze zmową drogową jest nie do wygrania. A przecież chodzi już teraz tylko o kilka – kilkanaście gospodarstw. Czy ktoś pomoże Panu Adamowi Stańczakowi i Panu Mariuszowi Czarneckiemu z Ćwiklinka, Panu Stanisławowi Olczakowi z Cieciórek, Pani Ewie Kucharzak ze Słoszewa Kolonii? No i Bluszczom, i Rachockim.
Unia pomogła, Austriak zarobi, centralno-dyrekcyjni drogowcy już niedługo wypną piersi na medale: rąsia, szpila, goździk. Tak było. A czy jest inaczej?
Pan doktor Struzik jest już wieloletnim marszałkiem Mazowsza. Ludzie mu chyba ufają – bo wybierają. Może się zainteresuje, wyśle kogo trzeba, by zahamować słuszny gniew i wyprostować, co pokrzywiono. Pan marszałek Struzik, to – ponoć – druga osoba w PSL-u. Czy to jest jeszcze chłopska partia, czy towarzystwo miastowe, wstydzące się tego, skąd ich ród i jakie mają (mieli!) obowiązki?
Kompost w Kampinosie
Duża sala, może i największa w Izabelinie. Usiadło ze dwieście osób, głównie kobiet. One najbardziej się o wszystko troszczą. W prezydium nowo wybrana burmistrz, Pani Dorota Zmarźlak. Zaprosiła i posadziła obok siłę naukową z Instytutu Ochrony Środowiska. Jestem wśród publiczności i słucham.
To zebranie protestacyjne. Przeciwko wpychaniu śmieci, odpadów pod drzewa… Kampinosu.
Park-nie park, resztki tego, co było. W końcu niedaleko wielkiej Warszawy i bardzo ważny to las. Ale oczywiście mieszkają ludzie, i to w ładnych domkach. Mieszkają, więc mają śmieci. „Naukowo” to się nazywa punkt selektywnej zbiórki odpadów komunalnych. Na pojemnikach widnieją więc litery PSZOK. Szok to może i będzie, gdy izabelinianie ustąpią, znudziwszy się próżną walką z wiatrakami. Pani burmistrz ciągnie długą historię, jak to władza chce uszczęśliwić mieszkańców tymże PSZOKIEM – badała, wykreślała, liczyła. Ma być selektywnie, bo na to się zgodziliśmy unijnie. A więc segregacja – kolorowe pojemniki, każdy starannie wrzuca gdzie trzeba, i już.
No niezupełnie. Znamy nasz narodek i niestety my to nie karne Niemiaszki, pedantyczni Holendrzy i inne germańskie, posłuszne plemiona. Słyszałem niedawno w Radiu WNET kpiącego Cejrowskiego, że w Ameryce (przynajmniej w wielu stanach) ludzie nie selekcjonują, wysypują jak leci, a dopiero w punkcie zbiorczym pracownicy wybierają, przebierają i… zarabiają. U nas koszt tych zamysłów będzie ogromny, a i teraz gdzieś, „potem”, trzeba będzie jeszcze raz selekcjonować.
No, ale póki co – ma być PSZOK. Dobrze, niech będzie, ale dlaczego izabelińska miniwładza podrzuca śmieci pod miejsce parkiem zwane? Odpowiedź: bo takie w tamtym miejscu ma.
Ale pozostaje dowożenie odpadów poza miasteczko, na kraniec przeciwny w stosunku do Warszawy, skąd i tak trzeba będzie urobek wywozić z powrotem przez cały Izabelin, potem Mościska i dalej.
Ludzie słuchają, słuchają i w końcu dość mają. Okazuje się, że jest teren za Izabelinem bliżej Warszawy, w Mościskach. Wstaje facet, przedstawia się, podaje adres i mówi, że on sprawę załatwi. I że już zgłaszał swoją propozycję. Ale został zlekceważony. Władza chce wozić to g. na teren cenny, chroniony przyrodniczo (działka graniczy z trzech stron z Kampinoskim Parkiem Narodowym, objętym programem Natura 2000). W dodatku to teren podmokły, z którego wypływa ciek wodny zasilający dużą część Puszczy Kampinoskiej, wpadający do Bzury. A to jeszcze nie wszystko. Od kilku lat jest tu nieformalny rezerwat ptaków i płazów. Rzadkie gatunki – między innymi kuliki.
Zaledwie kilkadziesiąt metrów od planowanego są tereny rekreacyjne: boisko, plac zabaw, siłownia na powietrzu, ławki, wiata – miejsce pikników sąsiedzkich. Od szoku – PSZOKU do najbliższych domów mieszkalnych jest około 30 metrów. Ludzie więc protestują. Ale w tzw. międzyczasie władza wystąpiła o dofinansowanie inwestycji ze środków unijnych.
Sprawa jest więc groźna, bo PSZOK ma ruszyć już od początku 2020 roku! To miałby być „tymczasowy” PSZOK. Ale wiadomo, że prowizorki zagnieżdżają się na dłużej. Może więc powstanie ten… „szok”. Ludzi – jak to bywa często – pyta się o zdanie w ostatniej chwili. Retorycznie!
Gadanina trwa. Rzeczki – jeszcze czyste – toczą wody. Urzędnicy jeżdżą i chodzą do pracy. Wkładają zarękawki i zdejmują. Ple, ple, ple. A trawa rośnie.
Pisał Tuwim: „Trawo, trawo do kolan,/ podnieś mi się do czoła –/ żeby myślom nie było/ ani mnie, ani pola”. Cytuję z pamięci, więc mogłem się rąbnąć. Ale nic to. Rąbną się decydenci bardziej albo zostaną rąbnięci, gdy zasmrodzą rezerwaty i puszczę. Tylko że oni wcześniej pójdą precz, a następcy – którzy oczywiście rozpoczną zbiorową dyskusję od nowa – zwalą „zło” na poprzedników. Będzie zebranie, gadanie, ziewanie i tylko nadal „nierozwiązywalny” problem zostanie. Czy tak – panowie lekarze?
Wyślę panom ten artykuł. Może ktoś przeczyta? Może.
Stefan Truszczyński