Twoje narządy są Ci potrzebne tu i teraz. A obowiązkiem lekarzy jest ratować TWOJE zagrożone życie, a nie kombinować, ile szpital zarobi, pobierając Twoje narządy do transplantacji. Twoje życie jest równie ważne, jak życie biorców, czekających na przeszczep.
Środowiska związane z transplantologią posługują się terminem ”śmierć mózgu”, który nie oznacza jednakże rzeczywistej śmierci człowieka, lecz zmienne objawy dysfunkcji ośrodkowego układu nerwowego, na podstawie których wystawia się kartę zgonu osoby poszkodowanej i pobiera się od niej narządy i tkanki.
Te objawy nie są wynikiem śmierci mózgu, lecz najczęściej spowodowane są jego obrzękiem.
Zgodnie z obowiązującymi kryteriami w tak zwanej śmierci mózgu karta zgonu wydawana jest osobie, której serce i inne narządy funkcjonują prawidłowo.
Transplantologia opiera się na przeszczepach zdrowych organów. Nie można by tego osiągnąć, gdyby przeszczep organów odbywałby się z organizmu, w których rozpoczął się nieodwracalny proces obumierania tkanek.
Przyjrzyjmy się „kryteriom orzekania śmierci”
Na niektórych transplantologach, którzy jako pierwsi dokonywali przeszczepów serca z żyjącego człowieka ciążą wyroki za zabójstwo. Żeby takie sytuacje się więcej nie powtarzały, musiano znaleźć legalny sposób, jak pozyskiwać narządy.
W połowie XX wieku wraz ze wzrostem popularności idei transplantologii nastąpiła pilna potrzeba zmiany kryteriów obowiązujących przepisów określających definicje śmierci.
Pod koniec lat 60′ została wprowadzona nowa definicja śmierci zwana Harwardzkim kryterium śmierci mózgu, których przepisy obowiązują po dziś dzień.
Jej kryteria sprowadzają się do umożliwiania orzekania śmierci człowieka na tej podstawie, że stwierdzono u niego śpiączkę określoną jako nieodwracalna i w ramach tej śpiączki bezdech oraz brak odruchów nerwowych w obrębie głowy.
Transplantologia otworzyła nowe nieznane wcześniej możliwości, na które pomysłodawcy nie byli przygotowani. Aby stwierdzić zgon, do niedawna było potrzebnych trzech lekarzy, w tym anestezjolog i neurolog. Nowe przepisy zmieniają formalne zasady orzekania o śmierci mózgu, m.in. zmniejszenie liczby lekarzy, niezbędnej do orzeczenia śmierci mózgu.
Teraz muszą być to dwie osoby. Do momentu złożenia przez nich podpisu na karcie zgonu pacjent uważany jest za żywego. A po złożeniu tego podpisu staje się martwy!
Jakim cudem lekarze jednogłośnie orzekają „śmierć mózgową”?
Śmierć mózgową orzeka się po stwierdzeniu u pacjenta śpiączki połączonej z bezdechem. Przeprowadza się badania odruchów w obrębie głowy. Brak reakcji bólowej, brak odruchów oraz brak reakcji na wstrzyknięcie zimnej wody do ucha to jest mniej więcej to, co lekarz musi przeprowadzić.
Drugim etapem jest badanie bezdechu, czyli wyłączenie respiratora na określony okres, w niektórych krajach dwie, trzy minuty, pięć, a w Polsce dziesięć. W opinii wielu specjalistów może to doprowadzić do śmierci badanego, a w żadnym wypadku nie służy jego interesowi, jest więc niezgodne z zasadami etycznymi.
Problem jednak w tym, że nikt nie wie, co to takiego ta „śmierć mózgowa”. Nawet najnowocześniejsze urządzenia badawcze nie są w stanie stwierdzić zgonu.
Jest to rzecz subiektywna i właśnie dlatego Komisja Harwardzka otrzymała (na zlecenie transplantologów) zadanie stworzenia definicji, która będzie obowiązywała wszystkich lekarzy.
Wszyscy słyszeliśmy o przypadkach ludzi uznanych za zmarłych, odstawionych do kostnicy, a po kilku godzinach lub nawet dniach wracających do świata żywych, co stanowi najlepszy dowód na to, że śmierć jest rzeczą względną i trudno diagnozowalną.
Kryterium tzw. śmierci mózgowej po raz pierwszy pojawiło się w 1968 r. To była stosunkowo nieduża, dwunastoosobowa grupa, powołana po zrobieniu pierwszego przeszczepu dokonanego w 1967 r. przez Christiana Barnarda w Afryce Południowej. To była taka próba, żeby wykorzystać moment, kiedy cały świat się zachłysnął sukcesem Barnarda – choć był to wątpliwy sukces, gdyż biorca bardzo szybko umarł.
Zatem, żeby Barnard nie poszedł do więzienia, trzeba było wymyślić jakieś uzasadnienie prawne dla tego, co zrobił.
Przecież zrobił to niezgodnie z prawem – nie można żyjącemu pacjentowi tak po prostu wyrwać serca z klatki piersiowej. A przynajmniej do niedawna jeszcze było to niemożliwe. Trzeba więc było wymyślić jakąś formułę. Wymyślono zatem formułę „śmieci mózgowej” i nazwano, że to jest zwykła śmierć. Dzięki temu nie potrzeba było zmieniać prawa.
Jeżeli śmierć mózgowa jest jednym ze sposobów umierania, to w takim razie uznajemy, że poza tym, system prawny jest taki, jaki był.
Sprowadzało się to do tego, że umożliwia to pobranie narządów od człowieka, którego serce bije, po uznaniu go uprzednio przez odpowiednią komisję za zmarłego.
Niedoskonałość przepisów regulujących przeszczepy doprowadziło do nadużyć. W Brazylii kwitnie proceder porywania dzieci żyjących w dzielnicach nędzy w celu pozbawiania ich organów zdatnych do przeszczepu i handlu. Zdarzają się przypadki, że gangi we współpracy z personelem szpitalnym usuwają organy pacjentom przebywającym w szpitalu, jeśli w dokumentach jest zaznaczone, że są zwolennikami oddawania organów. Dzieje się to po tym, gdy lekarze wydają fałszywe oświadczenia o śmierci mózgu. Wszystko to przy współudziale rządu brazylijskiego.
Najbardziej namacalne zjawisko związane z handlem organami ma miejsce w krajach Trzeciego Świata. Wybór dawców jest przeprowadzany wśród biedaków. Wykorzystuje się trudną sytuację ludzi, którym obiecuje się początek nowego życia w dobrobycie. Jest tylko mrzonka mająca skłonić biedaków do pozbycia się nerek.
Dawcy są jak niewolnicy, przymuszani przez pośredników, desperacje i biedę. Z kolei biorcy uprawiający turystykę transplantacyjną wywodzą się z rozwiniętych krajów. Ich wspólnikami są specjaliści od przeszczepów i rządy krajów takich jak; Japonia, Arabia Saudyjska czy Izrael. Kraje te nie przeprowadzają wielu przeszczepów u siebie, bo taniej jest wysłać pacjenta zagranice.
Za pomocą lokalnych pośredników kontaktują się z dawcami i przeprowadzają przeszczep w zaprzyjaźnionych szpitalach. Koszty podróży, znalezienia żyjącego dawcy, badania oraz przeprowadzenie operacji są zwracane.
W Indiach zdarzają się przypadki, że lekarze nie informują dawców o zamiarze przeprowadzenie przeszczepu. Otrzymują zastrzyk, po którym usypiają na kilka dni, w tym czasie usuwana jest nerka. Po wszystkim zwracane są tylko koszty podróży. Na tym procederze obławiają się zorganizowani przestępcy, chirurdzy i szpitale.
W Chinach transplantologią zarządza państwo. 95 proc. z 13 tys. organów pozyskiwanych rocznie pochodzi od więźniów skazanych na śmierć. Na egzekucję przyjeżdżają nieoznakowane karetki. Lekarze czekają na egzekucję, po której od razu pobierane są organy.
Narządy pobrane ze zwłok nie nadają się do przeszczepu. Narządy muszą być pobrane od żywego człowieka. Po śmierci człowieka nie można pobrać narządów ukrwionych. Wszystkie takie narządy pobiera się od osoby z bijącym jeszcze sercem, która formalnie jest nazywana osobą zmarłą. Serce, wątrobę, nerkę itp. pobiera się tylko i wyłącznie od żywych jeszcze ludzi. Są oni w śpiączce, sami nie oddychają i zostali zdiagnozowani jako nieżyjący w myśl obowiązujących kryteriów, ale równocześnie osoby takie mogą być w tym stanie nawet przez 3 miesiące i reagują na podawane środki lecznicze tak, jak każdy inny chory.
Mam tu na myśli kobiety oczekujące potomstwa i diagnozowane jako będące w stanie śmierci mózgowej, którym pozwolono żyć, aby mogły wydać na świat swoje dziecko. Często jednak pobiera się potem od nich narządy, choć mogłyby one przeżyć i tym potomstwem się cieszyć. Taki przypadek miał prof. Talar.
W Polsce nie ma obowiązku znieczulenia takiej osoby, tylko podaje się jej środki zwiotczające, czyli powodujące, że człowiek nie będzie się ruszał.
W każdym kraju procedury są inne. Przy rozcinaniu ciała „zmarłego” i w czasie pobierania narządów odnotowuje się skok ciśnienia, przyspieszony puls oraz reakcje bólowe.
Z tego powodu 1/3 brytyjskich lekarzy podaje „zwłokom” środki przeciwbólowe. W latach 90 prof. Keith Andrews udowodnił, że „wegetatywni” pacjenci są świadomi, wiedzą jak się nazywają, ile mają dzieci, jaką muzykę lubią, a jakiej nie, a mimo to są lekarze, którzy twierdzą, że ci ludzie nie żyją lub że są „warzywami”.
Takich ludzi są tysiące, tysiące
Człowiek w śpiączce może rozumieć ludzką mowę, co wykazał Kotchoubey i co potwierdzają historie niektórych chorych.
W Polsce najbardziej znany jest przypadek Agnieszki Terleckiej i Zachariasza Dunlopa z USA. Agnieszka Terlecka była już kandydatką do zostania dawcą. W 2003 roku, gdy miała jedenaście lat, na obozie jeździeckim spadła z konia. Mimo że miała na głowie toczek, doszło do obrażeń mózgu i śpiączki.
Pani ordynator szpitala w Pile powiedziała, że jej szanse na przeżycie są znikome. Zapytała ojca dziewczynki czy nie chciałby pomóc innym ludziom i w razie czego zgodzić się na przekazanie organów córki do transplantacji.
Ojciec dziewczynki mówił pani ordynator, że widzi zmiany w wyglądzie źrenic Agnieszki. Ordynator jednak stwierdziła, że żadnej zmiany nie ma, że to tylko chciałby taką zmianę zobaczyć. Uważała, że nie ma co robić sobie nadziei.
Jej ojciec w pewnym momencie dowiedział się o prof. Janie Talarze, który wybudza chorych z uszkodzeniem mózgu. W ostatniej chwili rodzice Agnieszki zmienili decyzję i przewieźli córkę do kliniki prof. Talara w Bydgoszczy.
Po pięciu dniach dziewczyna otworzyła oczy, a po kilku miesiącach rehabilitacji wróciła do całkowitego zdrowia. Pod koniec 2007 roku media rozpisywały się o “cudzie.“
21-letni Amerykanin Zachariasz Dunlop, u którego rozpoznano śmierć mózgową, został wówczas ocalony przez swoje kuzynki-pielęgniarki dosłownie na kilka sekund przed pobraniem organów. Kobiety zauważyły u Zachariasza odruchy, dzięki którym rozpoznały, że jednak żyje. Po czterech miesiącach od wypadku Zachariasz był już w pełni sił. W wywiadzie dla stacji NBC opowiadał, że był przytomny i słyszał, jak ogłoszono go martwym!
Dr. Paul Byrne, neurolog, specjalizujący się w zagadnieniu śmierci mózgowej komentuje:
– Choć tej historii przypięto etykietę cudu, nie jest ona niczym ponadnaturalnym. Jeżeli zdarzył się cud, to jest nim fakt, że nie pobrano mu organów, zanim był w stanie zareagować. On był żywy — jego serce biło. […]
Pytanie brzmi-jak wielu innych dawców organów jest w podobnej sytuacji, lecz giną, gdy pobiera się ich narządy?
“Śmierć mózgowa“ została spreparowana, wymyślona po to, by uzyskiwać organy. Nigdy nie opierała się na nauce.
W Stanach Zjednoczonych z jednego ciała ludzkiego można uzyskać kwotę w wysokości dwóch milionów dolarów. W cenę wliczane są narządy człowieka z bijącym jeszcze sercem: wątroba, nerki, płuca, serce itp.
Następnie po śmieci, z martwych już zwłok pobiera się: skórę, ścięgna, powięzie, chrząstki, kości, soczewkę, rogówkę itp. To razem uruchamia potężny biznes.
W Europie jedna nerka kosztuje do kilkudziesięciu tysięcy euro. Biorca musi pobierać leki immunosupresyjne, aby jego organizm nie odrzucił przeszczepu. Ściśle biorąc, jego organizm to w końcu zrobi, ale chodzi o spowolnienie tego procesu. Największy interes robią na tym producenci i dystrybutorzy tych leków.
Jeśli w końcu uda się pobrać i przeszczepić narząd to ryzyko zgonu po przeszczepie, nawet nerki, nie mówiąc o sercu, jest znaczne.
Przeszczep nerki kosztuje ok. 70 tysięcy złotych i wprawdzie zwalnia z dializ, co przynosi jakieś oszczędności, ale w tym czasie biorca stale walczy ze swoim organizmem, który dąży do odrzucenia obcego organu, a to wymaga stałego przyjmowania leków immunosupresyjnych, które mają bardzo poważne skutki uboczne (podwyższone ryzyko infekcji, większe ryzyko zachorowania na nowotwory i nadciśnienie) i oczywiście również dużo kosztują.
Najgorsza wiadomość jest taka, że przeszczepiona nerka przetrwa maksymalnie 15 lat. Następna nerka przetrwa już tylko kilka lat, a kolejna jeszcze krócej. To rodzi stałe zapotrzebowanie na nerki, a więc potrzebni są kolejni dawcy, żywi lub martwi, a w końcu pacjent (jeśli przeżyje) i tak wraca do punktu wyjścia, czyli na dializy.
W krajach Unii Europejskiej pacjent po przeszczepie kupuje leki warte kilkadziesiąt tysięcy euro rocznie!
Ponadto nie wszystkie pobrane narządy przeznaczone są do ratowania życia. Często wykorzystywane są one w operacjach plastycznych, a to naprawdę wielki i przynoszący krociowe zyski biznes. Z tego powodu kwitnie (i coraz bardziej rośnie w siłę) potężne podziemie transplantacyjne, które pod względem dochodów już niedługo może dorównać mafii narkotykowej.
Hipotermia pozwala uratować 60% pacjentów z orzeczeniem śmierci pnia mózgu, a tromboliza zapobiega obrzękowi mózgu spowodowanemu zatorami w tętniczkach.
Zamiast tego, bez wiedzy i zgody rodziny, na 2 do 10 minut wyłącza się respirator, żeby sprawdzić, czy pacjent podejmie samodzielne oddychanie. Jeśli nie podejmie, następuje nieodwracalne uszkodzenie mózgu. Uszkadza się mózg po to, żeby orzec, że mózg jest uszkodzony!
Gdyby pozwolić pacjentowi na spokojne dojście do siebie pod respiratorem przez kilka dni mogłoby się okazać, że oddech samoistnie powrócił, a stan pacjenta się poprawia.
Tylko jeden pan profesor Jan Talar zrehabilitował około dwustu osób, o których mówiono rodzinom, że w ich przypadkach nic już się nie da zrobić i trzeba wyrazić zgodę na pobranie narządów. Profesor zajmował się mniej więcej dwustu pacjentami w takim stanie, spośród których wielu przywrócił do pełnej bądź choćby tylko częściowej sprawności.
Niewiele osób w Polsce wie, że w naszym kraju istnieje tak zwana “domniemana zgoda“ na pobranie narządów do przeszczepu. Oznacza to, że jeśli nie wypełnimy odpowiedniego formularza i nie wyślemy go na adres Poltransplantu, jesteśmy potencjalnymi dawcami, czy tego chcemy, czy nie.
Aby nie być potraktowanym jako dawca, na zasadzie tzw. zgody domniemanej należy się zgłosić do Centralnego Rejestru Sprzeciwów na stronie Polstransplantu: >https://www.poltransplant.org.pl/crs1.html
Formularz należy pobrać i wydrukować, wypełnić i wysłać na wskazany adres. To ważne, bo po wypadku można być uznanym za dawcę czasem nawet pomimo sprzeciwu rodziny.
Chorzy, kierowani do szpitali oraz ich krewni w żadnym przypadku nie powinni wyrażać zgody na pobieranie narządów z ich ciał po śmierci, aby nie dopuszczać do nieludzkiego traktowania ciał zmarłych, kiedy wycinane są z nich narządy bez znieczulania, kiedy odczuwają oni jeszcze ból, tylko nie mogą tego powiedzieć.
W żadnym przypadku nie wolno za życia robić pisemnych oświadczeń, zawierających zgodę na pobieranie narządów z ciała po śmierci!
Tekst źródłowy: www.odkrywamyzakryte.com
Za: www. Bibula.com