Znów w ostatni weekend marca przestawiliśmy zegarki o godzinę do przodu. Krótka i prosta czynność, która w założeniu miała przynieść korzyści gospodarcze, powoduje szereg niedogodności, z których najbardziej spektakularne są zmiany rozkładów jazdy czy lotów a najpopularniejsze to trudności z dostosowaniem się do zmienionego rytmu dnia.
Trudno policzyć ile razy zmienialiśmy czas. Łatwiej powiedzieć ile razy nie musielibyśmy tego robić, gdyby deklaracje władz Unii Europejskiej można było traktować poważnie. To przecież już w roku 2019 mieliśmy zaprzestać przestawiania zegarów. Jeśli ktoś chciałby zakpić sobie z rządzących zjednoczoną Europą, to temat zmiany czasu nadaje się do tego doskonale.
Gdy stało się coraz bardziej oczywiste, że bezsensowne przestawianie zegarów dwa razy w roku budzi coraz większą irytację obywateli Unii, Komisja Europejska zareagowała w dość charakterystyczny sposób. Rozpisała mianowicie w roku 2018 referendum, w którym pozwoliła mieszkańcom Unii wyrazić swą opinię. Najwyraźniej liczono na to, że mało kto to zauważy, sprawa pójdzie w zapomnienie i problem z głowy.
A tu pech! Referendum spotkało się z dużym zainteresowaniem adresatów a jego wynikiem było jednoznaczne „nie” dla zmieniania czasu. Reakcja unijnych elit była również jednoznaczna: zapowiedziano zaniechanie zmian w roku 2019. Ale, jak to w Unii, by rozwiązać prosty problem zastosowano skomplikowaną procedurę uzgodnień. Trwa ona do dziś i jej końca nie widać. Okazuje się, że do zaprzestania zmian czasu trzeba dużej ilości tegoż właśnie czasu.
Na zdrowy rozum trudno zrozumieć, jaki problem może stanowić likwidacja problemu, bo tym są copółroczne zmiany czasu. Co tu uzgadniać? Może jedynie to, czy zostać przy czasie letnim , czy zimowym. To można rozstrzygnąć w trakcie krótkiej dyskusji.
Czas zimowy to taki, przy którym południe słoneczne jest na południku 15°E. Południk ten przechodzi przez zachodnie kresy Polski, od Zgorzelca do Stargardu Szczecińskiego. Z kolei w czasie letnim słońce góruje nad południkiem 30°E a to jest w okolicach Witebska. Byłby to naturalny czas w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Tak więc czas zimowy jest czasem bardziej naturalnym i ładnie brzmi – czas środkowoeuropejski a letni ma nazwę mniej atrakcyjną – czas wschodnioeuropejski. Ofiarowuje nam w zamian dłuższy dzień, to znaczy później robi się ciemno. Wprawdzie później też świta, lecz jest to problemem w zimie, gdy i tak jest bardziej ciemno. Natomiast latem w czasie zimowym świta wtedy, gdy wielu dopiero kładzie się spać. Jak by nie rozpatrywać za i przeciw, decyzję można było podjąć już dawno.
A może Komisja Europejska tak wytrwale konsultuje, by uniknąć chaosu i różnych stref czasowych. To akurat daremny trud, bo nie da się ustalić jednego czasu dla Lizbony i Nikozji. W Unii Europejskiej istnieją dziś trzy strefy czasowe i zapewne będą istnieć dalej. Jedno, co może się zmienić, to przynależność do poszczególnych stref. Czyli, patrząc z polskiego punktu widzenia, może nam grozić jedynie to, że zamiast przesuwać wskazówki jadąc na Litwę, przesuniemy je jadąc do Niemiec czy Czech. To wszystko.
A może polskie władze skończą z tym absurdem nie czekając na resztę Unii? Prócz ulgi dla obywateli, byłoby to podkreślenie naszej suwerenności. O ile wiem, choć dokładnie nie sprawdzałem, Traktat Lizboński nie uniemożliwia krajom członkowskim decydowania o obowiązującym u nich czasie.
Wróćmy jednak do wysiłków wszechmocnej Komisji Europejskiej. Skoro zapowiedziała odchodzenie od zmian czasu stopniowo a nieprzesuwanie wskazówek o godzinę stanowi dla niej problem nie do rozwiązania, może potrafi zdecydować o mniej radykalnym nieprzesuwaniu? Na przykład o pół godziny. Pół godziny wiosną, pół godziny jesienią i sprawa załatwiona w ciągu roku. A może o kwadrans? Trwałoby to dwa lata i bylibyśmy już po bólu. A czy takie piętnastominutowe zmiany nie będą zbyt skomplikowanie. A jakaż to różnica czy, jadąc np. na Ukrainę przesuwam wskazówki o godzinę, czy o 15, 30 lub 45 minut? W dobie królującej informatyki i automatycznego przełączania się zegarów?
Skalę zmian możemy zmniejszyć do, dajmy na to, dziesięciu czy pięciu minut. Wszystko jedno, byle do celu. A jeśli eksperci unijni – bo chyba trwają tam jakieś analizy – uznają, że przesuwać wskazówki należy stopniowo o jakiś niezbyt okrągły przedział, np. 7 minut 25 sekund? Też dobrze, bo w końcu po kilku zmianach dojdziemy do upragnionej stabilizacji, tak by ludzie byli syci, czyli zadowoleni i Unia cała.
Cała ta sytuacja daje Komisji Europejskiej szansę, by po ostatnich wpadkach, z których szczepionki są najbardziej spektakularną, pokazać, że potrafi zrobić coś pożytecznego.
Zbigniew Kopczyński