Witam Państwa,
Trochę się powymądrzam. Temat niebagatelny. Fragment o 63 dniach historii Polski. W między czasie, 15 sierpnia, będziemy obchodzić wydarzenie większej rangi. Ale dziś postaram się wyrazić swoją opinię o Powstaniu Warszawskim. Opinię własną wobec wielu opinii pozytywnych i negatywnych. Chciałbym to zrobić w sposób jak najbardziej prosty, żeby niepotrzebnie nie wywołać złych emocji. Może się uda. Jednocześnie w taki sposób, żeby udało się nakłonić każdego ewentualnego czytelnika, do zastanowienia się nad sensem mojego myślenia po każdym zapisanym zdaniu.
Nie będzie to tekst sensu stricte historyczny – nie ma takiej potrzeby. Fakty są dostępne w setkach książek. Będzie to przemyślenie oceny duchowo poglądowej.
Część Polaków uważa wybuch powstania za hańbę, a nawet zdradę narodową. Bez zagłębienia się w przeszłość Polski, w jej historię. Dla nich najbardziej widoczne w takim podejściu jest brak chociażby logiki, do której nawet nie potrzeba było wiedzy wojskowej – uważają. Wystarczał po prostu chłopski rozum. Należało pamiętać, że w polityce geostrategicznej nie ma litości i nie ma przyjaciół. Zapomnieli, że w normalnym życiu jednak są.
Czy w historii Polski zdarzyła się kiedykolwiek taka sytuacja – mówię wyłącznie o istniejącym państwie polskim, żeby któraś z wojen, albo któraś z bitew w obronie polskich granic, żeby któryś z aktów pokojowych, definitywnie ustanawiał nam bezwarunkowy pokój i wieczną szczęśliwość?
A czy bitwy, czy też wojny, w obojętnie jakim okresie naszych dziejów kończyły się bez strat ludzkich i materialnych, bez pokonania naszej armii? Te odległe dzieje oczywiście nie przystają do naszych bardziej współczesnych przemyśleń i ocen. Wszyscy tak myślący zapominają, że byt naszego Państwa to chronologia ciągłych walk o istnienie na tym pięknym skrawku ziemi. Pomiędzy wschodem i zachodem słońca. O naprawianiu w miarę możliwości porażek i błędów poprzedników, pragnących być na mapie Europy – nawet kawałkiem tej ziemi.
Wszystkie polskie powstania, które zakończyły się porażkami militarnymi, są przez oponentów uważane za skończoną nieodpowiedzialność, żeby nie powiedzieć głupotę. Gdybyśmy kierowali się sumowaniem strat ludzkich, zysków materialnych i ich strat, stosunkiem sił i środków, wpływami masonerii , to oczywiście logika by nas psychicznie dobiła.
Nie zapominajmy jednak, że dzisiejsze myślenie jest wynikiem poziomu wiedzy i życia tu i teraz, w ciepełku domowego ogniska, śpiąc z przytulonym smartfonem.
Polacy musieli zaznaczać swoją obecność na polskiej okupowanej ziemi właśnie w taki sposób. Walką. Innego nie było. Byli wśród Polaków prawi ludzie w każdym okresie naszych dziejów. I były tylko pojedyncze zwycięstwa. Stawali się oni dopiero dla późniejszych pokoleń autorytetami . Ale wszyscy musieli emigrować.
Trzeba sobie uzmysłowić, że tak naprawdę od czasów panowania Jana Kazimierza Wazy i traktatu andruszowskiego i zaakceptowania traktatu Grzymułtowskiego za panowania Jana III Sobieskiego, wszelkie wysiłki polskich władców o zapewnienie granic i ład wewnętrzny w kraju napotykały olbrzymie trudności. Tym elementem, który jako przyjęty zdecydował, że Polska stała się państwem na serio skazanym na coraz gorszą sytuację, było wyrażenie przez Polskę zgody na to, żeby Rosja miała prawo do ingerowania na terenie całej Polski w bronie praw wyznawców prawosławia.
Rosja tego bardzo potrzebowała, bo tego nakazywała jej mocarstwowa polityka. I na tym polu zaczęła się wymiana w tej roli pomiędzy Polską, a Rosją. A dalej to już poleciało i leci.
Słabiutkie na początku Prusy zwietrzyły wtedy podstępną szansę. A my byliśmy bez szans. Jedyne co nam pozostało to przechowanie siły cech i wartości polskich, którymi były moralność i świadomość narodowa obywateli, którzy na obronę niepodległości przeznaczyli – jak wiemy – swoje życie.
Każdy teren na którym się pojawiali obrońcy niepodległości, był przez nich znaczony krwią, bo nie mógł być inaczej – jako polska ziemia. Ku pamięci tych, którzy to widzieli lub słyszeli o tym.
Krytykować sens walki o niepodległość mogą ci, którym byłoby wszystko jedno pod jakim panowaniem znalazłaby się ziemia polska. Czy byłoby to po wschodniej stronie Wisły, czy po jej zachodniej stronie. Ci ludzie pogodziliby się z wszystkimi, nawet z diabłem, byle żyć i nie stracić własnego smart fonu.
Nie pomyślą, że trzeba nauczyć się żyć bez tych dóbr. Żeby przetrwać. I nauczyć się poświęcać niekiedy własne życie dla życia innych. Bo może nie być innego wyjścia. A może ktoś teraz, gdy się wyspał, wymyślił jakieś wyjście. Spóźniłeś się kolego i to sporo. Może chciałeś się spóźnić.
W Polsce zawsze były podziały wśród obywateli. Jedne wywoływane przez różne religie, inne przez poziom życia, inne przez różne ideologie, inne przez niesprawiedliwość praw, a wszystko w szczegółach, w sprzyjających momentach wykorzystywane przez sąsiadów naszych granic. Przed wojną, czy po wojnie – zawsze. Podzielić to społeczeństwo – a nuż się uda.
Słabości są wynikiem bycia najbardziej tolerancyjnym Państwem w Europie, a może i na świecie.
I trzeba uświadomić sobie, że w tym względzie się nic nie zmieni.
Możemy być siłą nie do pokonania jedynie wtedy, jeżeli będziemy mieli jako obywatele taki sam powód, a przez to ten sam cel, do istnienia jako państwo, w tak trudnym, newralgicznym obszarze Europy.
Jeśli większość Polaków tak myśli, to uda się być może przekonać kiedyś tę dzisiejszą mniejszość.
Bez dzisiejszej większości, Polska już dawno mogła nie istnieć na mapie świata. Od pierwszych lat zaborów do lat 70-tych XX wieku, to mniejszość w Polsce miała odwagę stawiać na szali swoje życie, objawiając światu, że Polska jeszcze żyje.
Ktoś stwierdza, że obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego to powinien być dzień żałoby. To przecież jest dzień żałoby. Żałoby, która jednak podnosi na duchu. Możemy swoją postawę oprzeć na pamięci o wszystkich, którzy zginęli w powstaniu.
Żałoba wywołuje najpierw pytanie kto zabił, gdzie i dlaczego. I trzeba odpowiedzieć na to pytanie. Czy ci Polacy polegli, w obronie jakiejś osoby, żony, dzieci, matki, ojca, słabszego kolegi, rannych, czy wioski, miasta, ojczyzny, czy chociażby idei, żeby przypisać im bohaterskie cechy i przedstawiać jako przykład dla pokoleń.
Przywódców i dowódców w historii Polski mieliśmy takich, jakich mieliśmy. Jeśli nie unikali walki w słusznej sprawie, to pozostawmy ich błędy rozważaniom teoretycznym, nawet kierując się dzisiejszą wiedzą i tzw. mądrością dziejową. Bójmy się tylko zdrajców. Ujawniajmy ich.
Nie włączajmy do rozważań gdybania. Nie z gdybania tworzy się historia. Gdybanie stosujmy jako dziedzinę nauki, która przygotuje nas do czekającego jakiegoś prawdziwego wyzwania, bo najlepiej jest gdybać zawsze przed.
Jacek Karcz