Kto w to uwierzy

Czy już możemy podjąć się oceny postępowania wyborców oddających głosy swojego poparcia na konkretnych kandydatów na radnych w wyborach samorządowych – oczywiście myślę tu o Lęborku. Mam zasadę jedno czy dwumiesięcznego okresu przerwy, po której wypełnieniu, czy to przez przespanie się z problemem, czy to przez codzienny spacer po lesie, czy to przez brak kontaktu z różnymi mediami, sam mogę i doradzam to rodzinie, zanalizować jakieś wydarzenie publiczne, żeby móc nie pozwolić emocjom dokonać zbyt niesprawiedliwej jego oceny. Oczywiście własną ocenę, jej realność odnoszę – co sobie zawsze życzę – do poziomu własnego rozumu – nie więcej, myślę, że to wystarczy jednym, a innym nie, niestety.  

Popatrzę na wybory przez pryzmat optymizmu całej grupy KKW Budżet Obywatelski Reduta Lębork. Mieliśmy dużo tegoż optymizmu, który jest potrzebny każdemu kto próbuje wstąpić na nową, nieznaną mu tak dokładnie ścieżkę życia, na której będzie musiał połączyć w sensowny jeden nurt kilka spływających do niego z różnych kierunków strumieni potrzeb, żądań, oczekiwań różnych środowisk, ograniczając samemu subiektywnie lub obiektywnie możliwość wystąpienia z nich powodzi.

Ocena szans, którą przeprowadzaliśmy, aż do sądnego dnia wyborów nie była pesymistyczna,  wręcz odwrotnie. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że przewaga grup tzw. trzymających władzę jest potężna. Po pierwsze to potężna różnica w możliwościach budżetu wyborczego. A po drugie, cały praktycznie aparat pracowników sfery budżetowej wraz z pączkującym o nowe , młode listki drzewem genealogicznym był zmobilizowany do walki o dotychczasowe apanaże. Pewność wyboru z powyższych powodów u tych osób zwalniała ich automatycznie od zaufania innym kandydatom, pozostawianą bez żalu tajemniczą zagadką bo niezależnych od związków z tzw.  lokalnym establishmentem. Czasami może nawet wstrętną zagadką.

Będąc niezależną jednostką, poza partyjną, do tego starającą się zaistnieć ze szczerych pobudek społecznie,  niejeden z nas myślał, że wypełnia ponad standardową dawkę  swojego przedwyborczego zadania domowego,  uszlachetniającego jego sylwetkę wśród innych kandydatów.

Nic bardziej mylnego.

Kto uwierzy mu gdy ogłosi swój program, w którym zadeklaruje walkę z np. ewentualnym nepotyzmem, z racjonalną oszczędnością finansową, z podzieleniem się decyzyjnością z mieszkańcami, z przyznawaniem racji w wielu sprawach mieszkańcom, z rozwiązywaniem spornych spraw prawno-urzędowych bezsądowo, z oczekiwaniem na odważną krytykę mieszkańców wobec jego przyszłej pracy, z częstymi spotkaniami na terenie mieszkańców, z poddawaniem się corocznym ocenom pracy, z możliwością przeprowadzenia referendów dla zmian wobec niskiej jakości swojej działalności i nie wywiązywania się z własnego programu wyborczego, podawania się do dymisji uwzględniającej braki i pomyłki decyzyjne, z walką ze zwykłym porządkiem na ulicach, z postawieniem na najlepszych  itp. i itd..

Ale….. kto w to uwierzy?

Może nawet ktoś by uwierzył, gdyby nie to, że spotkanie takiego człowieka wydawać się może po prostu niebezpieczne dla status quo. Gdyby jeszcze środowisko szeroko pojęte było pewne, że wiele z tych założeń będzie przeprowadzone delikatnie i rozłożone w czasie, długim czasie i nie będzie towarzysko kosztowne– no, to może ten numer przeszedłby do dalszych rozgrywek.

Ale starzy wyjadacze trzymają rękę na pulsie.

Oni wiedzą, że lepiej delikatnie pogłaskać główki wyborców programem kontynuacji i  wprawiać tychże w stan emocjonalnego zaniepokojenia przed niewidzialnym.

Nikt z nas przecież nie docieka jak wygląda ta tzw. walka o jakieś dopłaty, jakieś granty, jakieś subsydia i czy to jest walka rzeczywista, walka sprawiedliwych reguł  czy kwestia li tylko układów partyjno-towarzyskich i bocznych drzwi i oczywiście konieczności wybrania z unijnej kasy  pieniędzy w określonym czasie. Po prostu – żadna łaska i żadna tajemnica również dla neofitów na urzędnicze stolce.

Strategia wyborcza jest oczywiście szkołą wymieszania socjologii, psychologii, „mediologii” i cwaniactwa.

Nikt jakoś kreśląc krzyżyki na kartce wyborczej, nie przypomina sobie, że przez cztery ostatnie lata / żeby tylko/ rył samochodem w dołach jezdni, które zostały  w pewnej liczbie naprawione, a inne zaczęte i niedokończone. Taki efekt może mieć również wpływ psychologiczny, że przecież to trzeba dokończyć – najlepiej w następnej kadencji. Ale kto to będzie pamiętał za pięć lat.

Właśnie na pamięci jest oparta cała socjotechnika wyborcza. Po pięciu latach już nie będzie pamiętać się żadnej afery, żadnych błędów, żadnych absurdów, żadnych kłamstw. Tak samo jak po czterech latach. Dlatego bardzo ważnym jest uprawomocniony lokalnie obowiązek okresowej oceny pracy osób z grona urzędników i radnych, co mogłoby prowadzić do wcześniejszego dymisjonowania ze stanowisk i do racjonalniejszych decyzji kandydackich przed i przy następnych wyborach. Wywiązywanie się z przyjętej i zaprzysiężonej odpowiedzialności nie może być wirtualną fikcją.

 

Nowicjusze, tacy jak my, nie są kojarzeni z żadną swoją dotychczasową inicjatywą. Każdy projekt może być  i często bywa wciągnięty na listę inicjatyw np. miasta i wyartykułowany oraz wpisany na to konto.

Nowicjusze nie obawiają się przedwczesnych negatywnych opinii konkurentów na tematy proponowanych zmian systemowych czy proceduralnych. Może rzeczywiście zabrakło nam uszczegółowienia celów w bezpośredniej konfrontacji przedwyborczej z mieszkańcami? Może w ten sposób nie wyróżniliśmy się znacząco spośród innych kandydatów? To oczywiście są lekcje do odrobienia.

Dlaczego jednak przy tak rzadkiej okazji jest niedoceniana praca społeczna takich osób ze stowarzyszonych nieformalnych grup, niekorzystających z żadnych dotacji i pomocy urzędów czy instytucji?

 Praca społeczna, która jest jednym z ważniejszych czynników działania dla dobra lokalnego środowiska społecznego / nie mylić z pracą społeczną za PRL-u/. Wspomaga lub wymusza na czynnikach urzędowych nieraz oparcie naśladowcze i działania mogące być plagiatem pomysłów,  wykorzystywanych jako wartość dodana do oceny rozwoju miasta i integracji jego mieszkańców. Horyzonty działań pracy społecznej są oczywiście ograniczone wartością kosztową projektów, ale przecież są inne wartości niewymierne jak wpływ na tożsamość społeczeństwa, z tym związaną integrację, świadomość dbania o moralność własnego i rodzinnego życia, poczucie bezpieczeństwa i wolności słowa, kultura odwagi osobistej, znajomość historii Polski, pobudzenie dumy warte osobistych rozważań. Można pobudzić umysł do wielu przemyśleń zdroworozsądkowych, umiłować  tradycję dobrych obyczajów, rozpowszechniać kulturę regionu jako oryginalne piękno pielęgnowane przez grupy, rodziny zamieszkujące tu od pokoleń.  

Już nie wspominam, że na takie stanowisko jak burmistrz miasta powinna być wybrana nowa osoba, tym bardziej gdy kadencja poprzednika trwa już kilkanaście lat, osoba która posiada praktyczne podstawy poruszania się w gęstwinie zawierania umów, zdobytego doświadczenia z własnej działalności na polu gospodarczym, umiejętności prowadzenia negocjacji na różnych szczeblach w różnych sprawach, a na pewno finansowych, kulturę osobistą, odwagę wybrania drogi nawet pod prąd, jeśli jest to z korzyścią dla mieszkańców.

No ale…… kto w to uwierzy?

Jest też tak, że można nic praktycznie nowego nie zrobić w środowisku lokalnym i znaleźć się w gronie radnych, gdy wystarczy tylko znaczek partyjny, a aureola powstaje w Warszawie.

Wprowadzone poprawki do Kodeksu Wyborczego przyczyniły się do powstania chaosu wyborczego, który doprowadził do trudności w kontrolowaniu prawidłowości przebiegu wyborów i na pewno w wielu miejscach wypaczył  rzetelność wyników. Była to wielka porażka decydentów i kolejna bolesna  nauczka dla uczciwych obywateli. Takie działania potwierdzają, że być może lepiej będzie gdy sprawy zabezpieczenia uczciwości wyborów przekaże się w ręce samych mieszkańców lokalnych terenów, a nie centralom czy urzędnikom. Wystarczy wpojenie organizatorom i uczestnikom takiego systemu działań bezwzględnego i zrozumiałego prawa wyborczego.  Myślę, że poprawi to integrację lokalnych społeczeństw w sposób radykalny. Może to jest metoda? Czy będzie się o tym pamiętać za pięć lat?

No ale…… kto w to uwierzy?

To by było na tyle. Część z Państwa na pewno postawi się w roli Apostoła Tomasza, ale nawet tacy są lepsi od całkowitych ignorantów.

 

Jacek Karcz