I tak źle, i tak niedobrze. Nauczanie stacjonarne, hybrydowe czy zdalne?
Polskie szkoły po prawie półrocznej przerwie rozpoczęły w większości 1 września działalność. Zachodzi tylko pytanie na jak długo w systemie stacjonarnym. Gdyby bukmacherzy przyjmowali zakłady dotyczące wyniku, ktoś mógłby się nieźle obłowić. Okazuje się, że tylko w pierwszym tygodniu nauki, jak wynika z raportu Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Gdańsku z 4 września, do sanepidu wpłynęło aż … 60 wniosków od dyrekcji pomorskich szkół o zmianie organizacji nauczania, a tylko 5 z nich otrzymało pozwolenie na zmianę organizacji zajęć.
Spanikowani dyrektorzy placówek oświatowych, na których spadł obowiązek określenia szczegółów pracy i nauki w dość niekomfortowych warunkach rzekomej pandemii, najwyraźniej bojąc się jeszcze bardziej niż koronawirusa, odpowiedzialności, która na nich spadła za przypadki wykrycia tego nagle postrach siejącego wszechobecnego mikroba, którym dotąd jakoś nikt się specjalnie nie przejmował, postanowili biorąc przykład z polityków rządzących zastosować taktykę uniku i najkrócej mówiąc nie zmierzyć się z koronaproblemem. Koniec końców z powodu braku zakażeń zarówno wśród uczniów jak i nauczycieli oraz stabilnej sytuacji w powiatach sanepid wydał w większości przypadków decyzje negatywne. Ale co będzie dalej jest całkiem łatwe do przewidzenia!
Wszystko stanęło na głowie. W mediach oprócz codziennych idiotycznych wyliczeń zakażeń pojawiły się doniesienia o coraz to nowych przypadkach zmiany organizacji zajęć w placówkach oświatowych. W jakiejś szkole wszyscy nauczyciele na kwarantannie, w innej oddizolowano grupę uczniów Jedni w domach drudzy w szkole, bo … jeden stwierdzony przypadek zakażenia (nie mylić z chorobą). Co ciekawa szkoła w Gdańsku, w której wprowadzono nauczanie hybrydowe, bo stwierdzono … trzy przypadki zakażenia, dopuściła również zajęcia zdalne w przypadku uczniów, których rodzice po prostu boją się posłać dzieci do szkoły (a takich po tym koronawirusowym praniu mózgu, na pewno jest wielu). Zachodzi pytanie czy na pewno wciąż jeszcze chodzi o edukację, czy tylko już o to jak uniknąć zakażenia? Świat szkolny już zwariował, a to dopiero początek sezonu wirusówek. Jak donosi portal radiogdansk.pl w tydzień po rozpoczęciu zajęć ilość pomorskich szkół ze zdalnym nauczaniem wzrosła już do 9, a kolejne 6 czeka na decyzję sanepidu.
Oprócz jak najszybszego powrotu do jeszcze tak niedawno krytykowanego przez nauczycieli systemu pracy zdalnej, pojawił się w szkołach nowy trend zabezpieczania przed ewentualną odpowiedzialnością, którą na barki dyrektorów szkół nałożyło ministerstwo edukacji z resortem zdrowia. Jak donosi portal gp24.pl w SP nr 1 w Słupsku przedstawiono rodzicom uczniów do podpisania dość kontrowersyjne oświadczenie. W jego treści dotyczącej warunków funkcjonowania w koronawirusowej rzeczywistości, która dotyczy m.in. obowiązku wysyłania do szkoły tylko dzieci bez objawów infekcji i zgody na izolację, jak i niezwłocznego ich odebrania w przypadku pojawienia się takowych w czasie zajęć, nie byłoby nic niestosownego, gdyby nie punkt:
,,Oświadczam, że w sytuacji zarażenia się mojego dziecka na terenie Szkoły nie będę wnosił żadnych skarg, zażaleń, pretensji, roszczeń wobec Szkoły, Dyrektora Szkoły, Organu Prowadzącego ani wobec któregokolwiek z pracowników Szkoły, będąc całkowicie świadoma/świadomy zagrożenia epidemicznego wynikającego z obecnej sytuacji w kraju i na świecie”.
Według zbulwersowanych rodziców sprawa jest oczywista:
,,To wygląda tak, jakby szkoła chciała się prawnie zabezpieczyć i uwolnić się od wszelkiej odpowiedzialności”.
Nie ma się co dziwić zdumionym rodzicom, jak i dyrektorom szkół w Polsce (przykład ze Słupska nie jest odosobnionym przypadkiem), którzy z tym rozdmuchanym do granic absurdu koronaproblemem pozostali mocno nastraszeni często kompletnie sami.
A politycy rządzący uparcie utrzymują, że jest nadzwyczajna epidemia, choć jej po prostu nie ma!!!
Opracowanie BC
Na podstawie dziennikbaltycki.pl, gp24.pl, radiogdansk.pl
Obraz Alexandra_Koch z Pixabay