Autor: Zbigniew Kopczyński
Działania rządu w walce z epidemią spotykają się co chwilę z krytycznymi uwagami z różnych stron. Większością z nich nie warto zaprzątać sobie głowy, bo redagowana jest według recepty: wszystko co pisowskie jest złe.
Zupełnie inną kwestią jest ostatnia wypowiedź posła Andrzeja Sośnierza – którą ze względu na osobę autora, jego dokonania, jako pełniącego ważne funkcje w ochronie zdrowia, a również autora niedawno przedstawionego planu dalszego działania w celu ograniczenia pandemii, nie może pozostać bez rzeczowej analizy. Tym bardziej, że poseł Sośnierz tym razem zbyt swobodnie operuje danymi statystycznymi a przedstawiony przez jego obraz, właśnie ze względu na autora, może zmylić nieprzygotowanego czytelnika.
Zacznijmy od tego, że analizując dane statystyczne obracamy się w sferze danych nie do końca pewnych, co zresztą Andrzej Sośnierz uczciwie przyznaje. Liczby zarówno zakażonych jak i ofiar śmiertelnych można podważać i szacować je na podstawie dowolnie przyjętych kryteriów i założeń.
Szczególnie dotyczy to liczby osób zakażonych, gdzie pewność moglibyśmy mieć tylko wtedy, gdyby każdemu obywatelowi przeprowadzano co kilka dni stuprocentowo pewny test na obecność wirusa. A to z wiadomych względów jest niewykonalne. Znacznie pewniejsze są podawane liczby zmarłych, aczkolwiek i tu jest pewien margines niepewności. Zbyt mało jeszcze wiemy o przebiegu i drogach zarażeń w tej nowej chorobie, by jednoznacznie przyjmować, że takie a nie inne czynniki wpływają na wielkość wyżej wymienionych liczb. Oczywiście każdy ma prawo do przyjmowania swoich założeń i wyciągania z nich wniosków, jednak wygłaszanie na ich podstawie tak zdecydowanych opinii, jak czyni to Andrzej Sośnierz jest po prostu nieuzasadnione.
Jako kryterium swoich ocen poseł Sośnierz przyjmuje przebieg krzywej zarażeń. Krzywą dla Polski porównuje z krzywymi dla Australii, Wielkiej Brytanii, Włoch i Szwecji. Przypadek Australii jest o tyle nietrafiony, że kraje dalekowschodnie przeżyły nie tak dawno epidemię SARS, spowodowaną podobnym wirusem, miały więc pewne doświadczenia i były przygotowane na nową podobną epidemię. Poza tym położenie i możliwości techniczne pozwoliły na kontrolę ruchu granicznego i ścisłą kontrolę poruszania się i kontaktów osób zarażonych.
Jeśli spojrzymy na wykresy porównujące to, co dzieje się w Polsce z sytuacją w krajach europejskich, to nasza pozycja na pierwszy rzut oka wygląda niewesoło. Nasza krzywa nie spada, podczas gdy w Wielkiej Brytanii i Włoszech dość znacząco obniżył się poziom zarażeń. Gdy jednak bliżej przyjrzymy się tym wykresom, zauważymy, że oprócz krzywej dotyczącej Szwecji, krzywe dla pozostałych krajów przedstawione są w skalach zupełnie innych niż krzywa dla Polski. Włoska skala jest dziesięciokrotnie a brytyjska czternastokrotnie większa niż polska.
Gdybyśmy nałożyli polski wykres na wykres brytyjski czy włoski, zobaczylibyśmy płaską i niezbyt wykrzywioną linię mieszczącą się poniżej pierwszej kreski wykresu, czyli poniżej tysiąca zarażeń. W tej skali skoki zarażeń w Polsce byłyby niewidoczne. Widzimy wyraźnie, że nawet w fazie spadkowej zarażeń we Włoszech i Wielkiej Brytanii, ich ilość jest wyraźnie wyższa niż w Polsce. Mówić więc o tym, że nasza sytuacja jest gorsza, można jedynie wtedy, gdy przedmiotem analizy jest tylko kształt krzywej przy zupełnym abstrahowaniu od wartości, jakie ta krzywa obrazuje.
To właśnie ta mała ilość przypadków zachorowań w Polsce powoduje, że ogniska zarażeń, jak na Śląsku, nieporównywalnie małe z tym, co wydarzyło się w Bergamo czy Madrycie, zahamowują spadek ogólnej liczby zakażeń w skali kraju lub wręcz powodują jej wzrost.
Na podstawie porównań krzywych zakażeń Andrzej Sośnierz wysuwa wniosek, że sytuacja w Polsce jest gorsza niż w Szwecji, gdzie krzywa wygląda podobnie a nie poniesiono kosztów zamrożenia gospodarki. Kwestia ekonomicznych skutków obostrzeń to temat do zupełnie innej dyskusji, przy czym wcale nie jest tak, że Szwecja nie odczuje kryzysu. Jednak, by porównywać koszty ekonomiczne z kosztami ludzkimi, należałoby przyjąć jakiś współczynnik przeliczeniowy, na przykład ile procent PKB jesteśmy gotowi poświęcić dla tysiąca istnień ludzkich. Cyniczne, ale bez tego takie porównania mają umiarkowany sens
Wróćmy jednak do krzywych i stwierdzenia, że Polska sytuacja jest gorsza niż szwedzka. Z wykresu wynika, że jest dokładnie odwrotnie. Szwecja zgodziła się na gwałtowny wzrost zachorowań, by szybko osiągnąć odporność stadną, co powinno doprowadzić do wygaszenia epidemii. Celem polskich władz było natomiast maksymalnie możliwe spłaszczenie krzywej, aby nie dopuścić właśnie do gwałtownego wzrostu zakażeń i sytuacji, jaką obserwowaliśmy we Włoszech i Hiszpanii, gdzie brakowało respiratorów i miejsc w szpitalach a ciężarówki woziły trumny. Z przedstawionych wykresów widać, że Polska swój cel osiągnęła a Szwecja nie. Jednak nic za darmo i ceną tego polskiego sukcesu będzie to, że zmniejszona w swej skali epidemia trwać będzie jednak dłużej niż gdzie indziej. I to też z wykresu wynika. Podsumowując tę część musimy jednak zdać sobie sprawę że jesteśmy w trakcie pandemii i tak naprawdę nikt nie wie, jak i czym zakończy się ona w poszczególnych krajach, więc cała nasza analiza dotyczy jedynie sytuacji na dzisiaj.
Porównując sytuację w Szwecji mówić, że jest taka sama albo nawet lepsza niż w Polsce można tylko i wyłącznie wtedy, gdy, tak jak Andrzej Sośnierz, przyjmuje się jako jedyne kryterium wygląd krzywej zakażeń, a nie ilość zgonów spowodowanych tą epidemią. A to diametralnie zmienia wynik analizy. Szwecja, kraj o dziesięciomilionowej ludności, a więc prawie czterokrotnie mniejszej niż Polska, ma w tej chwili prawie cztery tysiące ofiar śmiertelnych, według danych WHO na dziś. Polska natomiast zbliża się do tysiąca zmarłych. Gdyby zastosować szwedzkie proporcje, w Polsce musielibyśmy mieć w tej chwili piętnaście tysięcy zmarłych. To właśnie te „brakujące” czternaście tysięcy ofiar jest miarą polskiego sukcesu.
Wypowiedź Andrzeja Sośnierza
Koronawirus w Polsce. Rząd ma błędne dane – mówi Andrzej Sośnierz. Mamy 150 tys. zakażeń. W walce z epidemią Polska jest najgorsza w Europie
Andrzej Sośnierz: Mamy jeden z najgorszych przebiegów epidemii w Europie. Gorzej od nas radzą sobie tylko Rosja, Białoruś i Ukraina. Tymczasem minister zdrowia Łukasz Szumowski podkreśla, że gdyby nie ogniska koronawirusa w śląskich kopalniach, epidemia w Polsce byłaby opanowana, zaś nasz kraj radzi sobie z jej zwalczaniem lepiej niż reszta Europy. – To nieprawda – odpowiada Andrzej Sośnierz, poseł Porozumienia, lekarz, były szef NFZ.
Zdaniem Andrzeja Sośnierza, rząd wciąż podaje nam nieprawdziwe dane dotyczące przebiegu epidemii w Polsce. Oficjalnie zbliżamy się do liczby 20 tys. zakażonych. Zdaniem posła Porozumienia, to zdecydowanie zaniżona liczba.
– Zakażeń w Polsce jest ok. 150 tys., co łatwo obliczyć, analizując statystyki zgonów – mówi „Dziennikowi Zachodniemu” Andrzej Sośnierz
Według naukowych prognoz, śmiertelność w tej chorobie będzie wynosiła około 1 proc. Jeśli w Polsce mamy ok. 900 zmarłych, można przyjąć, że zakażonych zostało ok. 90 tys. osób. Ale musimy wziąć pod uwagę jeszcze zagadkową, niższą śmiertelność w państwach dawnego bloku wschodniego, która jest niższa niż w Europie zachodniej. To rzecz warta osobnych badań, podejrzewam, że może mieć jakiś związek z obowiązkowymi u nas szczepieniami na choroby zakaźne. Więc skoro w państwach zza żelaznej kurtyny ta śmiertelność wynosi 0,5-0,6 proc., to oznacza jeszcze większą liczbę zakażonych: na poziomie nawet powyżej 150 tys.
Polska podąża śladem Szwecji
Sośnierz porównał przebieg epidemii na świecie i podzielił przyjęte strategie oraz ich efekty na trzy grupy.
W pierwszej, do której zaliczył m.in. Austrię, Australię czy Koreę Południową rządy wymienionych krajów podjęły szybką i skuteczną walkę z tłumieniem epidemii. W drugiej (m.in. Włochy, Francja, Hiszpania oraz większość krajów Europy Zachodniej) zaniedbano ograniczenia dla ludności w pierwszej fazie i epidemia rozprzestrzeniła się z dużą siłą.
Następnie państwa te z opóźnieniem, ale konsekwentnie rozpoczęły walkę z epidemią, która w rezultacie daje widoczne na wykresach systematyczne jej tłumienie.
I jest trzecia grupa, do której Sośnierz zaliczył m.in. Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone czy Szwecję.
W tych państwach dopuszczono do szybkiego rozprzestrzeniania się zakażeń i dość długo zwlekano z podjęciem działań aktywnych. W szczególności Szwecja podjęła świadomą decyzję, że nie będzie aktywnej walki z epidemią, co najwyżej polecano metody ochrony biernej. Tam końca epidemii jeszcze nie widać, choć zauważalne jest już lekkie wyginanie się krzywej zachorowań w dół – mówi polityk.
Jego zdaniem, polska krzywa najbardziej przypomina model szwedzki, co wydaje się zaskakujące, wręcz paradoksalne, wziąwszy pod uwagę bardzo liberalną politykę Szwedów wobec epidemii. Wyniki Polski są porównywalne ze szwedzkimi, pomimo wielu ograniczeń w gospodarce, życiu społecznym, w sporcie, kulturze, nawet w codziennych kontaktach rodzinnych w naszym kraju.
To ostatecznie dyskwalifikuje politykę naszego rządu wobec epidemii – uważa Sośnierz.
Nie wiem, na jakiej podstawie rząd twierdzi, że radzimy sobie dobrze. Ja mam inne dane. Uważam, że wybraliśmy najdroższy i najbardziej nietrafiony model walki z koronawirusem. Mamy najgorszy przebieg epidemii w Europie, gorzej od nas wygląda tylko Rosja, Białoruś i Ukraina, może jeszcze Bułgaria. Mówię to z pełną odpowiedzialnością: nie mamy się czym chwalić – mówi Andrzej Sośnierz.
Analizę Sośnierza potwierdzają wczorajsze słowa doktor Andrei Ammon z Europejskiego Centrum do spraw Zapobiegania i Kontroli Chorób, które stanowi zaplecze doradcze w walce z koronawirusem dla państw Unii Europejskiej. Ammon oświadczyła wczoraj na łamach brytyjskiego dziennika „The Guardian”, że po 2 maja prawie wszystkie kraje europejskie szczyt zachorowań mają już za sobą.
Formalnie rzecz biorąc, wyjątkiem jest tylko Polska – powiedziała.
Tak, będą wybuchać kolejne ogniska koronawirusa w Polsce. Tak będzie, bo nie przygotowaliśmy się na zduszenie epidemii, nie przygotowaliśmy żadnego spójnego modelu walki z nią. Zamiast tego odmrażamy gospodarkę, bo dłużej się już nie dało wytrzymać – mówi Sośnierz.
Jeszcze raz: wybraliśmy najdroższy, najdłużej trwający wariant i za to mamy chwalić ministra Łukasza Szumowskiego? No, do jasnej cholery, ile można słuchać czegoś tak nieprawdziwego? – zastanawia się Sośnierz
Decyzje rządu są błędne, bo są wydawane w oparciu o nieprawdziwe dane
Zdaniem Sośnierza, wszystkie decyzje rządu dotyczące funkcjonowania państwa w stanie epidemii obarczone są dużym błędem, który wynika z oparcia się o nieprawdziwe dane.
Minister mówi o wskaźniku R, który świadczy o tym, że epidemia u nas wygasa. On wynosi u nas rzekomo 0,5, czyli dwie zakażone osoby statystycznie zakażają już tylko jedną osobę, co wskazywałoby, że epidemia się cofa. To kolejna manipulacja, bo ten współczynnik powstaje dzięki temu, że wyłapujemy wszystkich nosicieli i mierzymy, ilu ludzi każdy z nich zakaził dalej. A kogo my w Polsce wyłapujemy i badamy, jak mały wycinek populacji? Na Śląsku, dzięki badaniom, wykryto, że 15-20 procent populacji górniczej miało koronawirusa. Rząd, celowo lub nieświadomie, używa więc błędnych danych. A błędna liczba dzielona przez błędną liczbę daje nam błędny wynik – dodaje.
Sośnierz jest w ostatnich tygodniach największym krytykiem strategii rządu wobec koronawirusa i to pomimo swojej politycznej przynależności. Jako poseł Porozumienia jest częścią klubu PiS w Sejmie. W ubiegłym tygodniu głośno było m.in. o jego zarzutach wobec ministra zdrowia o manipulowanie statystykami epidemii (za mało testów, na wyniki trzeba czekać nawet 5 dni).
Autor: Marcin Zasada – za Dziennikiem Zachodnim