Gdy Mateusz Morawiecki zostawał szefem polskiego rządu, deklarował, że chce chrystianizować Europę. A do historii przejdzie jako ten, który zabronił Polakom pójść do kościoła w Wielkanoc. Ale polityk to polityk – co jednak powiedzieć o postawie prymasa?
Środowiska katolickie słusznie utyskiwały na niesprawiedliwość, jaką było dopuszczenie do funkcjonowania pełnych hipermarketów – w tym budowlanych – podczas gdy do kościoła mogło wejść zaledwie pięć osób. Prezes Ordo Iuris mecenas Jerzy Kwaśniewski nazwał te decyzje rządu PiS „czystym populizmem władzy, która świadomie wybrała taką odpowiedź na narastającą falę poszukiwania kozła ofiarnego dla sfrustrowanej epidemią opinii publicznej”. Tym populistycznym kozłem ofiarnym miały się stać właśnie kościoły i praktyki religijne.
Ale rząd zareagował – wprowadził kolejne ograniczenia dla marketów (budowlane zamknięte na weekend, a do spożywczych i innych wejść można według parytetu zależnego od liczby kas). W kościołach nie ma kas, jest tylko pusta w ostatnich tygodniach taca, więc do supermarketu wciąż może wejść znacznie więcej osób (tam gdzie jest 25 kas może wejść naraz 75 osób) niż do kościołów.
Początkowo mogło się wydawać, że rząd – zdając sobie sprawę z istoty świąt wielkanocnych oraz z ich znaczenia dla polskich katolików – umyślnie ograniczył liczbę osób w kościołach do pięciu „jedynie” do Wielkiej Soboty. Od niedzieli wielkanocnej znów do świątyni miało zostać wpuszczonych pięćdziesiąt osób. Proboszczowie w całej Polsce bardzo się z tego cieszyli – co oczywiste. W ogłoszeniach duszpasterskich z poprzedniego tygodnia zapraszali na Mszę w Wielkanoc – nakazując rzecz jasna zachowanie ograniczenia do pięćdziesięciu osób. Ale przecież pięćdziesiąt to dziesięć razy więcej niż pięć! A chodzi o święta Zmartwychwstania Pańskiego!
Ale rząd postanowił inaczej – postanowił de facto zakazać nam Wielkanocy, bo choćby nie wiem jak starali się kapłani, i ilu Mszy by nie zorganizowali w swych parafiach, wszyscy chętni wpuszczeni nie zostaną.
Z pomocną dłonią rządowi wyszedł – zwykle sceptyczny w ocenie działań sprawujących dziś władzę polityków – prymas Wojciech Polak. W poniedziałek Wielkiego Tygodnia, na antenie świeckiego wszak Radia Zet hierarcha ogłosił, że oczekuje… przedłużenia restrykcji ograniczających udział katolików w niedzielnych Mszach. – Jeżeli słyszymy to, co się dzieje dzisiaj (wskazał na liczbę zakażonych i ofiar epidemii – red.), oczekuję, że w tym tygodniu na pewno pan minister powie, że przedłuży także ten czas restrykcji i taka sytuacja się nie wydarzy, a to, co zostało kiedyś zapisane, nie będzie aktualne. Nic się nie zmienia (…). Jestem przekonany, że jeżeli będzie to apogeum (epidemii), że takie ogłoszenie będzie lada moment, że dalej jesteśmy w ograniczeniu, które dzisiaj przeżywamy – powiedział abp Polak.
Na antenie Radia Plus dodał zaś: Łamanie zakazów podczas epidemii jest naruszaniem piątego przykazania, w którym jesteśmy obowiązani dbać i strzec życia innych i własnego.
Trzy dni później – w Wielki Czwartek, w dzień ustanowienia przez Chrystusa sakramentu kapłaństwa i Eucharystii – premier zachęcony przez księdza prymasa ogłosił, ze niemal nikomu nie wolno uczestniczyć w Mszy Świętej w Wielkanoc.
Zanim na autora niniejszego tekstu posypią się gromy za to że śmiał przypomnieć te fakty, i zanim po raz kolejny odezwą się komentatorzy przekonujący, że „przecież rząd wraz z biskupami chce tylko naszego zdrowia”, warto zastanowić się nad jednym. Ilu Polaków – zastraszonych restrykcjami czy też przestraszonych wirusem – rzeczywiście poszłoby do kościołów w Wielkanoc, wiedząc że może w nich być nie do pięciu ale do pięćdziesięciu osób? Wszak kiedy jeszcze dwa tygodnie wcześniej wolno było wejść do kościoła właśnie pięćdziesięciu osobom, w niedzielnych Mszach brało udział ledwie kilkanaście czy dwadzieścia kilka osób. Zachowywali między sobą nie dwumetrowe, ale i dziesięciometrowe odstępy!!! Ale teraz, w Wielkanoc, te osoby już do kościoła nie wejdą.
Podziękujmy za to premierowi. I prymasowi.
Za: Pch24,