Wyświetlany na ekranach kin w całej Polsce i w warszawskim kinie Kinoteka, ”Sokół z masłem orzechowym” to amerykański niezależny film przygodowy z gatunku kina drogi, który słusznie bardzo spodobał się widzom i krytykom na całym świecie. Bohaterem filmu jest Zak, młody 22-letni mężczyzna z syndromem Downa, który ucieka z domu starców w Karolinie Północnej, gdzie został umieszczony i rusza w drogę z powyszukiwanym przez konkurencje sympatycznym młodym rybakiem Tylerem. Niepełnosprawnego intelektualnie zbiega szuka młoda urocza opiekunka Eleanor, a jego towarzysza rybacy, którym Tayler spalił narzędzia pracy. Między facetami rodzi się przyjaźń a między rybakiem a opiekunką miłość. Przed uciekinierami na drodze przez rozlewiska południa USA czeka wiele wyznań i zagrożeń, ale też wiele barwnych życzliwych i religijnych ludzi.
Ogromną zaletą filmu jest to, że kreuje on pozytywny wizerunek osób z syndromem Downa, które na zachodzie są mordowane przed narodzeniem z powodu swoje niepełnosprawności. Widzowie z filmu dowiadują się, że osoby upośledzone intelektualnie są sympatyczne, mogą cieszyć się życiem, nie stanowią zagrożenia, i nie ma powodu ich mordować, tak jak tego chce lewica i feministki.
W filmie mającym bardzo dynamiczną akcje jest wiele humoru. Niezwykle sympatyczne jest to, że twórcy filmu, odmiennie od wielu polskojęzycznych twórców (kina, którzy gardzą ukazanymi w filmie Polakami) z sympatią kreślą swoich bohaterów. Obraz w doskonały sposób ukazuje jak wiele dobra i życzliwości, jest w ludziach, i ma dzięki temu bardzo pozytywne przesłanie.
Reżyserami scenarzystami filmu są Tyler Nilson i Michael Schwartz. W obrazie wystąpili tacy aktorzy jak: Shia LaBeouf, Zack Gottsagen, Dakota Johnson, John Hawkes, Bruce Dern, Jon Bernthal i Thomas Haden Church. Obraz to niezwykle wzruszająca (choć pełna humoru i akcji) historia, z bardzo pozytywnym przesłaniem.
W polskich kinach, w tym i w warszawskim kinie Amondo, wyświetlana jest doskonała palestyńska satyra z politycznym przesłaniem „Tam gdzieś musi być niebo”. Reżyserem, scenarzystą i odtwórcą głównej roli jest Elia Suleiman. Można mieć nadzieje, że właśnie ten obraz, a nie antypolskie i antykatolickie „Boże ciało” w tym roku dostanie statuetkę Oscara dla najlepszego zagranicznego filmu.
Według dystrybutora filmu „Tam gdzieś musi być niebo” „to powrót palestyńskiego reżysera Elii Suleimana po dziesięcioletnim artystycznym milczeniu. Nazywany przez wielu spadkobiercą Bustera Keatona czy Jacques’a Tati, stworzył pełną empatii, humoru i głębokiego humanizmu, autoironiczną opowieść o palestyńskiej tożsamości oraz próbie ucieczki od niej”.
Co ciekawe film opowiada o społeczności palestyńskich chrześcijan. Chrześcijaninem jest główny bohater. Obraz rozpoczyna cudowna scena procesji wielkanocnej przez Nazaret, w której niewpuszczony do kościoła kapłan spuszcza łomot gnojkom przeszkadzającym wiernym w celebracji święta.
Główny bohater jest reżyser, który powrócił do domu opustoszałego po zmarłych rodzicach. Życie upływa mu niespiesznie, sielsko i spokojnie. Irytuje go tylko sąsiad, na chama kradnący mu owoce z drzewa.
Choć reżyser ewidentnie jest wielki palestyńskim patriotą (jednoznacznie domagającym się niepodległości dla swojej ojczyzny), to z wielkim humorem ukazuje wady swoich rodaków – nieuczciwość, pozerstwo, agresywność, skłonność do surrealistycznych opowieści, nieuczciwość policjantów olewających swoje obowiązki.
Lewicy nie spodoba się też, ukazany bez ekscesów, heteroseksualizm reżysera, który zafascynowany jest pięknem młodych kobiet, tych z Palestyny i Paryżanek (scena, w której bohater siedzi w paryskiej kawiarence i obserwuje przechodzące Paryżanki wszelkich ras, można uznać za porywający heteroseksualny manifest fascynacji kobietami i ich seksualnością).
Ostrze satyry w filmie skierowane jest również wobec Francuzów. Ukazana jest obsesja antyterrorystyczna Francuzów. Paryż jest miastem opanowanym przez policje (śmigającą na wrotkach, rowerach, wszelakich mobilnych elektrycznych pojazdach, watahy policjantów śledzących kobiety z torbami w metrze) oraz wojsko (w tym samoloty, śmigłowce i czołgi). Reżyser filmu wykpiwa też francuskie państwo opiekuńcze, ukazując, jak pogotowie rozwozi niczym mobilna restauracja posiłki bezdomnym.
W filmie wyjątkowo polityczna niepoprawne są sceny, w których widzimy odrazę bohatera wobec geja (który go w metrze podrywa), jego zdziwienie wobec lenistwa kolorowych paryskich sprzątaczy, a także kuriozalne lewicowe obsesje elit intelektualnych we Francji. Obraz ma też wiele doskonałego sytuacyjnego humoru (sceny z tym, jak mały wróbelek nachalnie nie pozwala pracować reżyserowi, czy jak paryżanie walczą o ławki w parku).
W scenach dokumentujących pobyt reżysera w USA twórca filmu wykpił obsesje amerykanów wobec broni palnej, prześladowania pro palestyńskiej aktywistki przez amerykańskich policjantów, Halloween, diasporę Palestyńską w USA.
Palestyński film „Tam gdzieś musi być niebo” to przykład tego, jak można zrobić satyryczny film między innymi o wadach swoich rodaków, ukazując ich z sympatią, a nie nie jak w polskojęzycznym filmie z pogardą i nienawiścią.
„Tam gdzieś musi być niebo” to doskonała kreacja pozytywnego wizerunku Palestyny, przejaw nowoczesnego patriotyzmu, twórczości, w której widać, że twórcy nie wstydzą się swoich korzeni i tożsamości, czują zobowiązania wobec swojego narodu i ojczyzny. Bardzo dobry film.