Krajobraz po bitwie

Przed wyborami wydawało mi się, że jestem świadkiem najazdu osób złaknionych zajęciem źródeł bogactw /nie/naturalnych i kontrolą rozdziału tychże na terenie miasta.  Dużo się nie pomyliłem. Zacząłem widywać ludzi, których normalnie na co dzień nie widuję – i tu nawet w wielkościach prawie posagowych. Wyglądało to tak jakby przybyło  obywateli w mieście. Obywateli, którzy nagle wystąpili w roli dobrych wujków i cioć, W tym sposobie upatrując najlepszej okazji, żeby spoufalić się z tubylcami, być wśród nich i  tu właśnie, bo gdzie indziej, szukać szczęścia, próbując wejść z nimi na drogę bliskiej i czułej komitywy. Wyglądało to przynajmniej na 10-cio procentowy przyrost demograficzny. Jak na to miasto, to dużo. Można ich było spotkać rozciągniętych na drzewach, przywieszonych na słupach i opartych o płoty. Co przechodziłem obok któregoś drzewa, słupa czy płotu, to machinalnie ciągnęło mnie, żeby się ukłonić kulturalnie, albo zdjąć czapkę. Taki przedwojenny odruch bezwarunkowy. Ale z ich strony nie padała żadna odpowiedź – tylko patrzą na człowieka, bardzo poważnie i uważnie przyglądając się każdemu z nas. Czy taka siła przekonań i skrywanego zachwytu w ich oczach, nad wiadomą i niewiadomą oczywistością nie wzruszy najbardziej zatwardziałego tubylczego serca? A w ogóle czy te oczy mogą kłamać?

Pytanie: z jakiej wysokości najprawdziwiej widać źródła biedy lub bogactwa, szlachetnych interesów lub zielonych stolików, potrzeb lub niepotrzebnych kłopotów? Wydaje się, że jednak z poziomu ziemi widać to – po prostu – bezwzględnie.

Każda z owych twarzy miała swojego asa w rękawie. Asa, który miał rozwiązać niejeden węzeł gordyjski. Okazało się wnet, że na takim małym poletku nie ma jak przebić asa podobnym asem. Można z tych asów ułożyć praktycznie jedną propagandę sukcesu dla nich wszystkich. Jak z tego wynika, ostateczne decydujące znaczenie będzie miał jak zwykle as „senioralny” i jego nie do podglądnięcia zaplecze.

 Jednak na początek trzeba było wejść do miasta z jednym, dobrym hasłem na sztandarze. Z hasłem, które w formie kilkunastu znaków ułatwi kliknięcie nań zwykłemu ludowi. Przecież trzeba wskrzesić nadzieję, pokrzepić ducha, uderzyć w najczulszy punkt psychiki, tam gdzie splatają się i łzy i śmiech i nie zawieść się, ale również nie zestresować tubylca. Tak powstają hasła:  lepsze miasto, najlepsze miasto, najlepszejsze miasto, miasto dobroci, lepszy samorząd, najlepszy samorząd, miasto miastowych, nasze miasto, nasze i wasze miasto – w końcu czy wiadomo już czyje to miasto, czyj powiat?  Itp. i itd. ?!

Czekam na oczekiwaną wielką bitwę ze smogiem czy smokiem – na jedno wychodzi. Jeśli wam rzęski w nosie nie pomogą to widzę was już w kaczej zupie. Pytanie: czy wówczas wystarczy dwutlenku węgla w wydychanym powietrzu do życia na ziemi? A może tak wszyscy posiadacze tzw. pieców podpiszą się pod lokalnym prawem, zobowiązującym ich pod jakąś karą do tzw, czystego spalania właściwego surowca energetycznego? Więcej tlenu to mniej tlenku i dwutlenku.

 Inne asy w rękawach to korki komunikacyjne, trasy rowerowe, miejsca parkingowe, ułatwienia, udogodnienia, uprzyjemnienia – co by się miało pod tym kryć, itd.. Szczegółów zapobiegawczo nikt nie podał – bo po co zdradzać arkana tego o czym dawno trzeba było pomyśleć i dawno to zrobić.

A potem nastąpiła cisza, w której do głosu zostali dopuszczeni tubylcy. Uwzględniono, że to oni będą mieli decydujący głos gdzie i co /kogo/ można wykopać. Tak jest  zapisane w piśmie.

A jeszcze potem, nagle, zrobiło się w mieście pusto i łyso, jakby nastąpił odwrót demograficzny. Niektórzy tubylcy zaczęli pojmować, że zostali wprowadzeni tylko w obrazkowy stan uprawdopodabniania cudów w przyszłości.  Nie potrafili oni zrozumieć, w jaki sposób normalną pracę i obowiązki można również zaliczyć do cudów.

Jacek Karcz