Zaznaczyłem w poprzednim artykule, że mam inne zdanie na temat sposobu ochrony wyborów przed możliwymi fałszerstwami. Nie znaczy to, ze uważam iż kamery nie byłyby w jakiejś części przydatne w lokalach wyborczych, a może nawet bardzo przydatne. Byłyby one, być może, wystarczającym elementem zabezpieczającym, gdyby była możliwość umiejscowienia ich we wszystkich najbardziej wrażliwych na fałszerstwa miejscach.
Ile jest takich miejsc? Tyle, że jedna kamera ich nie obejmie, a nawet dwie kamery. Gdybyśmy chcieli obstawić wszystkie takie miejsca w każdym lokalu, to czynniki mądrości europejskiej zarzuciłyby nam ponad dopuszczalny – ich zdaniem – wgląd w tzw. wrażliwe dane osobowe, nie wyłączając uczesania czy pierścionków na palcach. Byłoby bardzo wiele punktów zaczepnych, a jak dotąd nasza Polska nie zakończyła walki o samostanowienie swojego prawa.
Pierwsze pole obserwacji to główny stół członków danej Komisji Wyborczej. Co prawda na widoku wszystkich, ale wszystkim chyba znana jest gra w trzy karty. Przy tym stole, albo pod, mogą być zastosowane różne odmiany : w cztery karty, w pięć lub więcej.
Drugim miejscem są kabiny wyborcze. Są to miejsca znanego od dawna źródła fałszerskich emocji.
Paradoksalnie mają rację ci, którzy uważają, że w odludziu kabiny wyborczej nie może dojść do żadnego przekrętu. Tak, ale kabina jest bardzo potrzebną machiną do scalenia całej konstrukcji fałszerstwa wyborczego. Bez niej ono by się nie udało.
W tej kabinie, pierwszy złoczyńca dokonuje czynności będącej uruchomieniem systemu będącego grą o wszystko. Wielka gra o wielką spokojną i dostatnią przyszłość wielu ludzi z grona znajomych i wierzycieli „inwestora-królika”. Wygrywa ten kto uzbiera największą ilość punktów. „Inwestor-królik” pozostaje do końca gry oczywiście nieznany.
Ale o co chodzi. Jak pamiętamy w tegorocznych wyborach każdy wyborca dostanie do ręki cztery karty. Pierwszy wyborca-złoczyńca wchodzi za kotarę i z tych czterech kart chowa za pazuchę jedną kartę. To ona będzie wyniesiona i odpowiednio zakreślona poza lokalem wyborczym, stając się pierwszym ogniwem dalszego ciągu łańcucha przekrętu. Pozostałe trzy wrzuca do urny. Następny złoczyńca głosując może już wrzucić cztery karty do urny, na czele z tą właściwie zakreśloną poza lokalem, a swoją czystą wynosi na zewnątrz. Im więcej chętnych do wzięcia udziału w tej grze, tym więcej identycznie wypełnionych kart, tym większą korzyść przynosi gra tym systemem. Komu? No właśnie – zwycięzcy!
Oczywiście ci chętni gracze nie robią tego za darmo, ale nikt nie stara się dociec gdzie zachodzi przekazywanie wyniesionych kart i jaki ma zakres.
A przecież są proste sposoby zastąpienia kamer, żeby zapobiec takiej grze.
Likwidujemy wszelkiego typu kotary. Przecież to pierwsza zachęta do jakiejś kombinacji. Dalej, kabiny odwracamy przodem do szanownej komisji i osób zaszeregowanych do kontroli przebiegu wyborów. I do kompletu likwidujemy ścianki przednie kabin. Mamy wszystko pod okiem. To takie proste, prostsze być nie może.
Trzecim miejscem, które musimy wziąć pod lupę jest urna wyborcza. Ona naprawdę nie musi być przezroczysta. To niczego nie załatwia. Przede wszystkim musimy wiedzieć czy wyborca wrzuca oryginalne karty wyborcze i czy wrzuca właściwą ich ilość. Jak to sprawdzić?
Jest kilka prostych metod. Jedna to cztery urny, każda dla odpowiedniej karty wyborczej. To może również usprawnić liczenie głosów.
Inna to odbieranie kart od wyborcy przez kogoś z komisji lub męża zaufania przed samym wrzuceniem do urny, policzenie i wrzucenie na oczach wyborcy, albo oddane mu zaraz do wrzucenia. Karty powinny być złożone w pół, żeby ukryć skreślenie. Nie można dopuszczać do rodzinnego wrzucania kart. Każdy wyborca wrzuca karty osobiście.
Kamera przydałaby się na pewno w drugiej części wyborów, przy liczeniu głosów, choć na pewno można to ogarnąć w prostszy sposób. Jednak rozgardiasz i częste nie przestrzeganie procedur przez członków komisji stanowi na pewno pole do fałszerstw.
Podsumowując to wszystko mogę stwierdzić, że przy właściwym ustawieniu wszystkich elementów sprzętowych w lokalu wyborczym, po uwzględnieniu zasady ograniczonego zaufania przy ich konstrukcji i bezpośredniemu udziałowi – tam gdzie można – osób zaprzysiężonych do kontroli wyborów, wystarczyłaby jedna wszystko rejestrująca kamera zamontowana w centrum lokalu na suficie.
Jacek Karcz