Istnieją dwie poważne przesłanki, które dają pewność, że w przypadku masowego buntu właścicieli restauracji, hoteli, siłowni, stoków, itd., PiS podwinie ogon. Setki razy to udowodnili, wynosząc na rękach zwykłych zadymiarzy z KOD, czy ulegając presji „ambasadorowej” Georgette Mosbacher. Grożenie palcem TSUE i KE powstrzymało wiele zmian w sądownictwie, powiązanie budżetu z „praworządnością”, wbrew pyskowaniu w Polsce, grzecznie zostało podpisane w Brukseli. Jeden oszołom z „Agrounii” zablokował ustawę „futerkową”, teraz są małe szanse, żeby przeszła ustawa „mandatowa”. Presja ze strony lepszego towarzystwa szybko wyprostowała Andrzeja Dudę i też będzie się szczepił, gdy przyjdzie jego kolej. Z drugiej strony PiS wielokrotnie pognębiał własny elektorat i kompletnie się nie przejmował protestami swoich wyborców.
Wystarczy ta jedna przesłanka, czyli słabość PiS do silnych i brak litości dla słabych, żeby wiedzieć, że ogólnopolski protest właścicieli firm skończy się kompletnym chaosem i paraliżem decyzyjnym, co zresztą już słychać w przekazach medialnych. Mamy jednak drugą przesłankę i nie jest to wyłącznie jeden wyrok Sądu Administracyjnego w Opolu, ale cały szereg wyroków Sądu Administracyjnego w Warszawie. Prawnicy wyspecjalizowani w prawie administracyjnym pewnie będą się śmiać albo pukać w czoło, ale z mojego doświadczenia karnego, cywilnego i administracyjnego, wynika jasno, że najbardziej spójną linię orzeczniczą mają sądy administracyjne. Potwierdza to seria wspomnianych wyroków, gdzie jednoznacznie składy sędziowskie zwracają uwagę, że PiS stworzył przepisy wykonawcze, czyli rozporządzenia, niezgodne i z konstytucja i z ustawami. Wykładnia sądów jest taka, że tylko wprowadzenie stanu nadzwyczajnego upoważnia do tak radykalnych restrykcji, jakie wprowadził PiS w rozporządzeniach. Innymi słowy, to PiS łamie prawo, nie przedsiębiorcy, którym zamknięto firmy.
Kolejną ważną informacją jest to, że sądy administracyjne to instancja odwoławcza dla decyzji sanepidu i to właśnie te odwołania w taki sposób rozpoznano. Oznacza to, że straszenie sanepidem przestaje mieć taką siłę rażenia, jak na początku „pandemii”, bo już nie wpisy na forach internetowych i wypowiedzi medialne prawników, ale wyroki sądowe potwierdzają oczywistą wykładnię. Poza wszystkim wielu właścicieli firm nie ma w tej chwili wyjścia, niczym nie ryzykują, do wiosny po prostu nie przetrwają i albo otworzą restauracje, czy hotele albo po prostu zbankrutują. Obojętnie jak oceniać aktywność polityczną Pitonia, warto pamiętać, że Kołodziejczak, człowiek o równie słabej reputacji i z jeszcze bardziej żałosnymi protestami, upokorzył PiS i samego Kaczyńskiego, który musiał się wycofać ze swojej flagowej ustawy. I wszystko się układa w jedną całość, ale jest jeszcze jeden niezbędny warunek powodzenia akcji „Otwieramy się!”, tym warunkiem jest liczba uczestników. Jeśli za hasłem pójdzie ponad setka firm, to PiS szybko wpadnie w panikę i zacznie szukać „mądrych” rozwiązań.
Stworzyły się nowe warunki do obywatelskiego sprzeciwu: prawne, polityczne i społeczne. Atmosfera paranoi z marca minęła, teraz ludzie coraz bardziej wspierają normalność i coraz głośniej sprzeciwiają się „ormowcom” wzywającym do „zrobienia porządku”. Ważne jest również to, że pierwsi odważni, którzy otworzyli restauracje, nie patrzą na puste stoliki i krzesła, ale mają pełne rezerwacje, czyli ludzie stoją po stronie przedsiębiorców. Taka postawa wynika nie tylko z solidarności, ale też z własnego buntu, bo ile można patrzeć na absurdy produkowane w kolejnych bezprawnych rozporządzeniach. Podsumowując, w tej chwili potrzeba nie tyle odwagi, co odrobiny wiedzy i determinacji, aby otworzyć całe gałęzie gospodarki, nie czekając, aż PiS dostanie zgodę z Berlina. O ile właściciele firm w dużej liczbie wykażą się tymi dwoma cechami, to będziemy mieli prawdziwy przełom i być może początek czegoś większego.
Matka Kurka (Piotr Wielgucki)