W Wielkiej Brytanii jedni stają w jego obronie, inni nazywają go „master of disaster”. Dr Neil Ferguson to matematyk, który stał się naczelnym epidemiologiem kraju. To on zafundował nam naukowe uzasadnienia lockdownu. A raczej pseudonaukowe, bo – o czym wielu zdaje się dzisiaj nie pamiętać – „doktor Lockdown” wielokrotnie się mylił. Albo chciał się mylić.
Kiedy w marcu tego roku Włosi oszołomieni kolejnymi infekcjami koronawirusa zaczęli zamykać kraj, region po regionie, Brytyjczycy patrzyli na wszystko z właściwym sobie stoickim spokojem. Premier Boris Johnson, w trakcie konferencji prasowej przyznał, że owszem jego rząd walczy z epidemią, ale nie będzie niczego zamykał. Rekomenduje natomiast, by najbardziej narażone osoby – głównie te powyżej 70. roku życia – pozostały w domach.
W odpowiedzi liczne media, podpierając się głosami naukowców, zawyły z oburzenia. Główny lokator Downing Street 10 chce wypracować odporność stadną! Miał to być czysty darwinizm, skazanie na śmierć tysięcy narażonych na ciężki przebieg choroby osób. Doradcy rządu ripostowali wówczas, że nie to jest głównym celem. Johnson chce, podobnie jak inne państwa, zwalczyć COVID-19 stosując przy tym łagodniejsze środki. Kilka tygodni później włoski minister zdrowia Pierpaolo Silieri wyzna jednak, że Johnson w rozmowie z premierem Italii, Giuseppe Contem bez ogródek przyznał, iż nie zamierza stosować radykalnych środków w walce z pandemią. – Moim celem jest jak najszybsze osiągnięcie odporności stadnej – miał wyznać Johnson.
Co się stało, że wciągu kilku dni szef brytyjskiego rządu całkowicie zmienił zdanie? Dlaczego zdecydował się na wprowadzenie restrykcji, które na wiele lat spowolnią tempo rozwoju brytyjskiej gospodarki i negatywnie wpłyną na zdrowie Brytyjczyków?
Popłoch na Downing Street
Uznawany za nieco szalonego premier Johnson, ogłaszając politykę zaleceń a nie restrykcji, pozował przed kamerami na pewnego siebie lidera. To jasne: nic nie zagrozi brytyjskiej gospodarce, nawet tajemniczy wirus z Chin, który przeraził Włochów na północy. Z pewną drwiną w głosie wypowiadał się na temat kolejnych ograniczeń, wprowadzanych seriami w innych krajach Europy, w tym w Polsce. Jechał przy tym na opinii oryginała, trochę ekscentryka, słynącego z niewyparzonego języka i rozczochranej czupryny koloru blond.
Wizerunkowa bańka pękła jednak 16 marca, w godzinach wieczornych. Wtedy premier Wielkiej Brytanii przeczytał raport jednego z najważniejszych doradców rządowych, mikrobiologa nazywanego epidemiologiem, prof. Neila Fergusona. W raporcie ostrzegał on przed lekceważącą polityką wobec pandemii koronowirusa. Jego autor dokonał wyliczeń, zgodnie z którymi jeśli na Wyspach nie zostaną wprowadzone surowe restrykcje, zginie nawet pół miliona ludzi. „Spodziewaliśmy się, że osiągnięcie odporności stadnej jest możliwe. Ale teraz już wiemy: w ten sposób nie poradzimy sobie z pandemią” – skomentowała raport Fergusona jego współpracownik, prof. Azra Ghani.
Dokument Fergusona poruszył rządy największych krajów w Europie. Stał się inspiracją dla walki z wirusem w takich krajach, jak Francja czy Niemcy. Angielski mikrobiolog mówił, że wirus Sars-Cov-2 to najgorsze z czym do tej pory się spotkał i może pochłonąć miliony ofiar na całym świecie. Jego słowa robiły wrażenie, a obrazki z północy Włoch wzmacniały dodatkowo alarmistyczny ton Fergusona.
Tak, właśnie 16 marca jest tą symboliczną datą, gdy Zachód podjął decyzję: z nowym wirusem będziemy od tej pory walczyć – parafrazując klasyka – na polach, ulicach, wzgórzach, plażach i oceanach. Zamykając wszystko i wszystkich. A cel ma być jeden: zwycięstwo. Za wszelką cenę. W marcowy wieczór na Downing Street zdecydowano, że od tej pory w walce z COVID-19 zastosujemy zbliżoną do chińskiej strategię. Świat czekał lockdown.
Pan w marynarce
Ferguson nie wygląda na szalonego naukowca w epickim stylu. Luźna, sportowa marynarka, podkoszulek, dżinsy lub spodnie materiałowe, okrągłe okulary i głowa przyprószona siwizną – znacie to, prawda? Wystarczy przeglądnąć fotografie w Google takich kapłanów współczesności jak Jeff Bezos, Larry Page, Elon Musk, Mark Zuckerberg czy Bill Gates. Wszyscy uznawani są za wizjonerów, ludzi wyznaczających trendy, przewidujących rzeczywistość. Nie przez przypadek Gates stał się jednym z najchętniej cytowanych w mediach futurologów, opowiadających nie tylko o remediach na pandemię, ale także o tym, jak będzie wyglądał nowy, postcovidowy świat.
Mówi trochę inaczej niż wygląda: skromnie, schylając nieco głowę. Jest przecież specjalistą, wizjonerem, ale jednak profesorem a nie ludowym trybunem. Wiem, ale nie epatuję tym, że wiem. Mam wiedzę, a nie charyzmę. A wiedza to przecież kapitał, którego świat łaknie dzisiaj bardziej niż czegokolwiek innego.
Profesor Ferguson został wypluty przez tę samą globalistyczną maszynkę, której współkonstruktorami są wspomniani wyżej wizjonerzy. Stoi na czele specjalnej instytucji powstałej w ramach prestiżowej Imperial London College – Centrum Globalnych Analiz Chorób Zakaźnych. Instytucja ta powstała we współpracy z WHO. Nie jest zatem przypadkiem, że zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia, przed długie tygodnie bagatelizującej zagrożenie epidemią nowego koronawirusa, są zbieżne z zaleceniami prof. Fergusona. A te z kolei, oczywiście, bazują na dokładnych wyliczenia. Według raportu szefa Centrum Globalnych Analiz Chorób Zakaźnych, jeśli świat nie będzie przeciwdziałał epidemii Sars-Cov-2 z powodu choroby COVID19 może umrzeć 40 milionów ludzi. Tylko w tym roku. Jest jednak ratunek: redukcja kontaktów społecznych oraz ochrona starszych i bardziej podatnych na ciężki przebieg choroby osób. To w ten sposób możemy sprawić, że liczba ofiar śmiertelnych spadnie do… 20 milionów.
Łatwo daje się zauważyć, że wszystkie te zalecenia są wprowadzane przez większość państw świata. W Polsce również pobrzmiewają echa rekomendacji raportu Fergusona. Jeszcze kilkanaście dni temu minister zdrowia, Adam Niedzielski chwalił się radykalnym obniżeniem mobilności społeczeństwa i właśnie to uznał za cel rządowych restrykcji.
Master of disaster
Ale Ferguson skrywa też tajemnice, o których nie chcą zapewne pamiętać jego koledzy czy media uznające go za wybitnego specjalistę. Nie, nie idzie wcale o to, że w trakcie lockdownu w Wielkiej Brytanii odwiedzał swoją partnerkę, na czym przyłapały go media i co skutkowało rezygnacją Fergusona z funkcji doradcy rządu. Chodzi natomiast o jego „matematyczne” wpadki, wszak te przede wszystkim deprecjonują go jako eksperta modelującego epidemie. Słowo „matematyczne” zresztą brzmi w tym przypadku trochę ironicznie: jego wpadki sporo bowiem kosztowały brytyjski rząd.
2005 rok, świat obiega informacja o ptasiej grypie. Nowa, odzwierzęca mutacja wirusa, może okazać się śmiertelnie niebezpieczna. Neil Ferguson udziela wywiadu, w którym estymuje liczbę ofiar śmiertelnych. Modelowanie, którego wtedy dokonuje, jest „oszołamiające”. – 40 milionów ludzi zmarło z powodu hiszpanki, dzisiaj mamy sześciokrotnie więcej mieszkańców na ziemi, dlatego prawdopodobną liczbę ofiar ptasiej grypy możemy pomnożyć razy sześć. A zatem mówimy o 200 milionach ofiar – wyznaje. Oficjalnie z powodu ptasiej grypy zmarło… kilkaset osób.
2009 rok, media informują o świńskiej grypie, meksykańskiej mutacji uciążliwego wirusa. Ferguson i jego zespół z Imperial London College oczywiście zaprojektował model. Zgodnie z ich przewidywaniami, z powodu świńskiej grypy miało umrzeć ponad 60 tys. Brytyjczyków, a śmiertelność wśród zakażonych szacował na od 0.3 do 1.5 procent. Oficjalnie z powodu tej choroby zmarło… 457 Brytyjczyków.
Ale trefne szacunki to jedno. Każdemu może się zdarzyć, prawda? Prawda. Kłopot w tym, że modele Fergusona były też wprowadzane w czyn. W 2001 roku w Wielkiej Brytanii wykryto wśród bydła pryszczycę. Na ratunek ruszył, o zgrozo, prof. Ferguson ze swoim zespołem. Traf chciał, że tym razem posłuchał go ówczesny premier, Tony Blair. Skutek? Wybito sześć milionów (sic!) bydła, owiec i świń. W ten sposób z brytyjskiej gospodarki „wyparowało” nawet 10 miliardów funtów.
O sprawie nie było tak głośno, jak dzisiaj o nowym koronawirusie. Nie było tak jak dziś rozpowszechnionego internetu, media raportowały o wszystkim z nieco chłodniejszą głową. Ale lekarze weterynarii na Wyspach analizowali tamte wypadki przez kilka kolejnych lat. Pisali, że cel w gruncie rzeczy nie został zrealizowany, zaś wybijanie bydła uznano za ignorancję. Słowem: wygląda na to, że zespół Fergusona opracował model, posiłkując się wiedzą matematyczną, lekceważąc inne obszary nauki, jak chociażby opinie weterynarzy. Z opisów krytykujących tamtą strategię specjalistów wyłania się obraz szalonego naukowca, bezwzględnie podążającego za cyferkami i oraz opętanego manią wypełniania tabelek, a ignorującego przy tym wiedzę mającą twarde podstawy, choć nie zawsze dającą się opisać cyferką w kolumnie tabeli.
„Modele opracowane przez prof. Fergusona były w najlepszym przypadku efektem błędnych szacunków, bez rozróżnienia skali zagrożeń chorobą na konkretnych farmach, a w najgorszym – analizą niereprezentatywną dla skutków epidemii pryszczycy” – oceniono w raporcie „Destrukcyjny konflikt: matematyka a doświadczenie. Postęp i kontrola epidemii pryszczycy z 2001 roku w Wielkiej Brytanii”. Słowem: przeszacowano niebezpieczeństwo i wykazano się dyletanctwem. A konkretniej: Ferguson przeszacował i się wykazał.
Gdzie się podziało 40 milionów?
Już na pierwszy rzut oka widać, że szacunki Fergusona w sprawie epidemii koronawirusa mają taką samą wartości, jak szacunki dotyczące pryszczycy. Co więcej, ceniony przez wielu brytyjskich naukowców mikrobiolog pomylił się także kilka tygodni temu, gdy zapewniał, że rząd nie wprowadzi drugiego lockdownu. A jednak – wprowadził. Podobnie zresztą jak wiele innych krajów, w tym i Polska.
Lockdownu za to nie wprowadziła Szwecja. Krytycy tzw. modelu szwedzkiego twierdzą co prawda, że mamy tam do czynienia z lockdownem „oddolnym”, bo Szwedzi stosują się do wielu antyepidemicznych zaleceń rządu. Być może. Istnieje jednak różnica między dobrowolnym „zamknięciem” się w domu, a przymusowym aresztem pod groźbą mandatu.
W Szwecji dzieci w większości normalnie chodzą do szkół, dorośli do pracy, a ludzie spotykają się towarzysko w domach oraz w restauracjach. Nikt nie zamknął też kin, muzeów czy innych instytucji kultury. Za wcześnie, by wyrokować, ale kondycja społeczeństw i gospodarek to także wypadkowa kondycji psychicznej mieszkańców kraju, a wiele wskazuje, że Szwedzi wyjdą z pandemii w znacznie lepszej formie niż chociażby Polacy, którzy w tym roku wykupili rekordowo duże ilości antydepresantów. W Szwecji, z powodu koronawirusa umierają ludzie, podobnie zresztą jak w Polsce czy innych krajach. Jednak to właśnie w naszym kraju coraz więcej lekarzy alarmuje, że nagły wzrost ofiar śmiertelnych w październiku i listopadzie wiąże się nie tylko z chorobą COVID-19, ile z zablokowaną służbą zdrowia.
I najważniejsze: wbrew zapowiedziom Fergusona o ogromnej licznie ofiar śmiertelnych pandemii nowego koronawirusa, w Szwecji nie doszło do masowych zgonów. Liczba ofiar śmiertelnych wzrosła, ale zgodnie z wyliczeniami brytyjskiego naukowca, w kraju, gdzie przez wiele miesięcy nie obowiązywały żadne radykalne obostrzenia, powinno dojść do wielkiej, społecznej tragedii.
Pozostaje zatem pytanie dlaczego – mimo wyraźniej kompromitacji modelu Fergusona – jego założenia nadal są powszechnie obowiązujące? I dlaczego mają niemal globalny zasięg? Znamy już efekty destrukcyjnej polityki lockdownu. Tym bardziej intryguje, z jakiego powodu rządy poszczególnych krajów nadal brną w to bagno.
Tomasz Figura
https://www.pch24.pl/dr-lockdown–czlowiek–ktory-wymyslil-nam-koszmar,80373,i.html