Krakowska mutacja „Gazety Wyborczej” zamieściła relację z konferencji pt. „Od tolerancji do despotyzmu. Lewicowy marsz na Polskę”, którą odbyła się w piątek pod Wawelem. Wydarzenie zorganizował europoseł PiS, prof. Ryszard Legutko. Impreza była więcej niż udana: ważne referaty i wystąpienia (m. in. prof. Legutko, europoseł Beata Szydło). Cenne opracowanie pt. „Wolność religijna i ochrona uczuć religijnych w Polsce A.D. 2019”, zbierające wszystkie akty agresji przeciwko katolikom oraz przypadki profanacji symboli religijnych. Do tego żywa, ciekawa dyskusja oraz imponująca frekwencja.
Zainteresowanie „Gazety Wyborczej” nie dziwi. Pilnowanie prawicy, czyhanie na każde mocniejsze słowo, na podstawie którego można zrobić burzę w szklance wody lub oskarżyć kogoś o jakiś rzekomy „ekstremizm” to przecież bardzo ważna część „misji” tego polityczno-medialnego (w takiej kolejności) ośrodka kontroli społecznej. Zamieszczona na stronach krakowskiej „GW” relacja domaga się jednak sprostowania i doprecyzowania, ponieważ w dość istotny sposób fałszuje rzeczywistość.
Otóż relacja dotycząca ostatniej części spotkania, czyli panelu dyskusyjnego, w którym miałem zaszczyt brać udział, wygląda tak:
Ostatnich kilkadziesiąt minut poświęcono na pytania z sali, które zapisywano na kartkach i podawano prowadzącym. Te zdominował głos aktywistów i działaczy partii lewicowych – Marii Łaś, Magdaleny Dropek czy Piotra Środy. Zgromadzonych próbowali pytać m.in. o rolę i pozycję osób LGBT w Kościele (z tłumu: – Zgody na gejów w Kościele nie będzie nigdy), postawę abp. Jędraszewskiego (Karnowski: – To obiektywna nieprawda. Siłą rzucającą się do gardła jest lewica, nie Kościół), rozbieżną naukę Watykanu i Kościoła katolickiego w Polsce (Górny: – Od kiedy nie ma z nami Jana Pawła II, nie można oglądać się na centralę).
Tak naprawdę opis sytuacji powinien brzmieć następująco: pod koniec spotkania grupa lewicowych działaczy podjęła próbę zakłócenia jego przebiegu. Zadawane przez nich pytania nie miały celu poznawczego; chodziło w nich o sprowokowanie organizatorów i uczestników spotkania. Co ważne, nie tylko zadawano pytania na kartkach, co przewidywała formuła spotkania, ale także głośno przerywano wypowiedzi, krzyczano, ostro polemizowano, nie pozwalając często dokończyć zdania.
„Wyborcza” kontynuuje swoją relację:
Byli jednak regularnie wyśmiewani i wygwizdywani. Kiedy Środa na głos wykrzyczał, że nie ma ideologii LGBT, są natomiast ludzie, starsze osoby zaczęły robić mu zdjęcia, próbowały nawet wyrzucić go z sali, wykrzykując w jego stronę: „Wynoście się”, „Nikt was tu nie zapraszał”, „Nie kręć głową, bo ci ją wykręcę”.
To zdecydowanie fałszywy opis sytuacji. Owszem, powstało coś w rodzaju zamieszania, ale przecież o to chodziło uczestnikom prowokacji. Po prostu zaczęło się wzajemne przekrzykiwanie, wzajemne docinki ze strony sali i aktywistów. Ale twierdzenie, że była to jakaś dotkliwa sankcja, jest po prostu nieprawdziwe, a nawet śmieszne. Wręcz przeciwnie, zadymiarzom (chyba można użyć tego określenia) okazano dużo cierpliwości i wyrozumiałości. Nikt ich nie wyrzucał, generalnie mogli się wypowiedzieć. Organizatorzy interweniowali w sposób bardzo łagodny: nakłaniając do spokoju i poszanowania formuły spotkania.
W tytule swojej relacji „GW” stwierdza, że „uczestnicy konferencji Ryszarda Legutki [krzyczeli] w stronę lewicowych aktywistów: >wynoście się<.” Może ktoś i krzyknął, ale czego spodziewają się ludzie, którzy przychodzą na nie swoje spotkanie z intencją jego zdemolowania, epatując ostentacyjną wręcz agresją?
I dalej:
Nikt nie próbował uspokoić wrzeszczącego tłumu. Paneliści w tym czasie mówili na przemian: „Trzeba się modlić za tych, którzy błądzą” (Karnowski) oraz: „Nie życzę panu, aby ideologia LGBT dotknęła pana dzieci” (Górny).**
Pomijając fałszywe przypisanie cytatów (oba ostanie są mojego autorstwa), to kuriozalne odwrócenie sytuacji. Bo próbowano uspokajać, ale zadymiarzy, prosząc o stosowne zachowanie. Co więcej, udzielono odpowiedzi na większość pytań. Nie udzielono na wszystkie, bo po pierwsze, już się powtarzały, a po drugie, brakowało czasu. Co więcej, na uwagę działacza lewicy, że chcieliby rozmawiać, Jan Pospieszalski odpowiedział, że w takim razie zaprasza do swojego programu, ponieważ nie raz i nie dwa miał ogromne problemy z namówieniem przedstawicieli tego obozu do udziału w audycjach. W sumie to organizatorzy nie dali się sprowokować.
„Wyborcza” kończy swoją relację stwierdzeniem:
Kiedy na widowni rozgorzało zamieszanie, spotkanie pospiesznie skończono.
To nieprawda. Spotkanie było planowane do godz. 13, skończono jest parę lub paręnaście minut po czasie, z tego tylko powodu, że czas dobiegł końca. Panel i tak był dość długi – trwał ponad półtorej godziny, a sama konferencja zaczęła się tuż po 9-ej rano. Na dowód program konferencji:
W sumie warto odnotować to zdarzenie. Czyżby lewica (chyba spod znaku partii Razem, na co dzień taka cywilizowana i uśmiechnięta) przechodziła do kolejnego etapu, czyli do rozbijania spotkań konserwatywnych i prawicowych? Czyżby realizowano klasyczny scenariusz rewolucyjny?
Na to wygląda. I dlatego organizatorzy zdarzenia nie mogli lepiej dobrać tytułu spotkania: „Od tolerancji do despotyzmu. Lewicowy marsz na Polskę”.
PS. „Wyborcza” twierdzi, że „Karnowski nawoływał do repolonizacji mediów; zachęcał do wykupu magazynów, stacji telewizyjnych i rozgłośni radiowych oraz aktywne wejście w rynek reklam”. To kolejny fałsz. Na zadane z sali pytanie o repolonizację, odpowiedziałem, że moim zdaniem nie da się tego zrealizować drogą ustawową, ponieważ nie ma ku temu politycznych warunków, poza tym wywołałoby to napięcia społeczne o trudnej do przewidzenia skali. Powiedziałem natomiast, że większe zbalansowanie rynku medialnego można osiągnąć podobną drogą jak uczyniono to w sektorze bankowym. Nie wzywałem do „aktywnego wejścia na rynek reklamy” (to jakiś bełkot), a jedynie wskazałem, że pluralizm medialny znacznie ogranicza daleko idące spolityzowanie reklamy komercyjnej. Do niczego więc nie wzywałem, a jedynie opisałem sytuację – tak, jak ją widzę, w odpowiedzi na prośbę uczestnika spotkania.