PRZYCZYNEK DO POLSKIEGO ANTYSEMITYZMU
(INSCENIZACJA W TRZECH ODSŁONACH)
Po latach zajmowania się polską myślą filozoficzną tudzież historiografią idei – w większym stopniu cenię sobie badania źródłowe, aniżeli aprioryczne konstrukty umysłu, myślenie modelowe czy intertekstualność. W związku z tym niniejsza wypowiedź będzie się odnosić do pewnego wątku mojej pracy naukowej w Instytucie Filozofii UJ, w latach 1992-2016, a więc ponad ćwierć wieku, który niespodziewanie okazał się jej motywem przewodnim (niem. Leitmotiv). Będzie więc miała ona charakter udokumentowanego świadectwa; tyle, jeśli chodzi o stronę formalną.
Co się zaś tyczy meritum; przedmiotem tej wypowiedzi będzie kwestia ‘polskiego antysemityzmu’ – rzeczywistego, czy inkryminowanego – tego nie rozstrzygam, która u progu roku 2018, po uchwaleniu ustawy o IPN, na nowo rozpaliła umysły, wyobraźnię i pamięć milionów ludzi – nie tylko w Polsce (gdzie sprawa ta miała służyć celom bieżącej polityki wewnętrznej, jak to było w roku 1968); ale właściwie w całym świecie. A tu problem jest poważny, gdyż dotyczy wizerunku Polski – jako narodu, państwa, społeczeństwa, powodując straty, które trzeba będzie odrabiać przez jakiś czas. Nie będzie to jednak spojrzenie na rzeczoną kwestię od strony teoretycznej ani metodologicznej, a tym bardziej publicystycznej. Postaram się ją ukazać od strony naukowej kuchni (tak, tak – coś takiego naprawdę istnieje!), albo – jak kto woli – od strony kulis recepcji pewnego dorobku, które są warunkiem sine qua non każdej inscenizacji – nie tylko teatralnej. Będzie to wgląd w swoiste dossier, w którym zwykle znajdują się dokumenty nie będące w powszechnym obiegu.
Odsłona pierwsza
Najpierw jednak kilka słów o samym Konecznym, który żył w latach 1889-1949, urodził się w Krakowie, gdzie na Wydziale Filozoficznym studiował historię i doktoryzował się z tej dyscypliny. Pracował w Polskiej Akademii Umiejętności oraz Bibliotece Jagiellońskiej, a po habilitacji – na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Był historiografem o zacięciu historiozoficznym; interesowały go procesy dziejowe i wielkie zrzeszenia – cywilizacje i kultury, którym poświęcił kilka obszernych dzieł: Polskie logos a ethos (1921), O wielości cywilizacyj (1935), Rozwój moralności (1938), Cywilizacja bizantyńska (1973), Cywilizacja żydowska (1974), O ład w historii (1977), Państwo w cywilizacji łacińskiej (1981) Prawa dziejowe (1982). Pisał popularne prace z historii Polski: Dzieje Polski za Piastów, Dzieje Polski za Jagiellonów, Jagiełło i Witold, Dzieje Polski, Geografia historyczna, Dzieje Śląska… Zajmował się dziejami Słowiańszczyzny, dawał też wyraz swoim pasjom – dziennikarskiej (współredagował krakowski „Głos narodu”) i teatralnej (pisał recenzje sztuk wystawianych w teatrach Krakowa). Był barwną i kontrowersyjną postacią – za życia i po śmierci; dla przykładu – w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN[i] został określony jako „reakcyjny historyk i historiozof”. W ostatnich czasach dla jednych stał się przedmiotem ataków ze strony środowisk filosemickich, dla drugich – ideowym patronem ‘narodowej’ z litery (bo przecież nie z ducha!) narracji, prowadzonej na falach Radia Maryja i w środowiskach z nim związanych. Jak widać, spory i kontrowersje budzi do dziś.
A teraz wątek osobisty. Jest druga połowa czerwca 1992 roku; czeka mnie kolokwium habilitacyjne, które ma się odbyć przed Radą Wydziału Filozoficznego UJ, świeżo wyłonionego ze struktury, jaką wcześniej był Wydział Filozoficzno-Historyczny. W związku z tym w ‘mojej‘ komisji obok filozofów zasiada historyk. Podstawą habilitacji jest rozprawa pt. Idee historiozoficzne Feliksa Konecznego[ii]. Jej recenzentami są prof. prof. Karol Bal (z Wrocławia), Bronisław Łagowski (z Krakowa), i Andrzej Walicki (z Warszawy). Wszystkie trzy recenzje są pozytywne; dziś są dostępne w Archiwum UJ.
Dzień przed kolokwium przyjaciel prosi mnie o pilne spotkanie, w trakcie którego obwieszcza, że szykują się próby ‘utrącenia’ mej habilitacji, ponieważ… Feliks Koneczny to antysemita. Ktoś z członków komisji ma oficjalnie podjąć tę kwestię, a ja będę musiał do niej się odnieść. Uświadamiam sobie, że za kilkanaście godzin trzeba będzie zmierzyć się ze sprawą, której przez lata pracy nad habilitacją nie brałem pod uwagę. A powinienem; wszak Koneczny odważył się napisać syntezę pt. Cywilizacja żydowska[iii], która teraz może być wykorzystana – nie tyle przeciw niemu, ale przeciwko mnie – habilitantowi, który nie liczy się z okolicznościami czasu, miejsca, rozmaitymi kontekstami, poprawnością polityczną itp. Przyjaciel, widząc moje zakłopotanie, proponuje zakończyć rozmowę; przecież muszę mieć czas, aby przygotować linię obrony. Do dziś pamiętam, że były to jedne z trudniejszych godzin w moim życiu; pełne napięcia i chaotycznych poszukiwań, jak wyjść z szykującej się opresji.
Miałem pod ręką rzeczony tom, który zacząłem bezładnie wertować w poszukiwaniu faktycznego/rzekomego antysemityzmu polskiego historyka. Mimo rozmaitych sądów i opinii na temat Żydów, przedstawionych w tej książce, trudno było w niej znaleźć wątek jawnie antysemicki; wszak dobrze udokumentowana praca została napisana z celem naukowym, a nie ideologicznym. O drugiej nad ranem, kiedy organizm domagał się snu, znalazłem fragment, który uznałem za najlepszą formą odpowiedzi na spodziewane pytanie. Wstawiam zakładkę i kładę się spać.
Na drugi dzień staję przed Radą Wydziału, słucham odczytywanych recenzji, odpowiadam na pytania autorów i te, które padają z sali; wśród nich rzeczywiście pojawia się pytanie o antysemityzm Konecznego. W podtekście zawarta jest przygana, wątpliwość etyczna, zawoalowana krytyka, że… zająłem się myślicielem co najmniej dwuznacznym – z naukowego punktu widzenia. Sala wyraźnie się ożywia w oczekiwaniu na odpowiedź, która przesądzi o moim ‘być, albo nie być’ doktorem habilitowanym. Niewiele myśląc, otworzyłem książkę w odpowiednim miejscu i przeczytałem następujący fragment: „Chcąc załatwić kwestię żydowską, trzeba oczyścić antysemityzm z błędów. Niestety, posiada on ich tyle, że można powziąć poważne wątpliwości, czy nie bywał często szkodliwszym dla nas, niż dla Żydów. Bezwarunkowo wyrządza szkody wielkie nam samym ten antysemityzm, którego cechą hasło ‘bij Żyda! Moralność obowiązuje bezwzględnie, nawet w antysemityzmie. Wszystko, co wychodzi z założeń niemoralnych, zwraca się ostatecznie przeciwko swym twórcom. Zarzućmy wszelki ‘rasizm’ jako pogląd urągający i moralności, i rozumowi. Nie gardźmy nikim za to, ze urodził się Żydem”[iv] Ostatni akapit tej pracy brzmi następująco: „Książka niniejsza usuwa się od wszelkiej ‘aktualności’. Nie jest jej celem ni budowa mostów do porozumień, ni niecenie nieporozumienia. Chciałbym po prostu roztrząsać kwestię żydowską ze stanowiska naukowego”. Kiedy Koneczny pisał te słowa, był rok 1943, a świat albo jeszcze nie wiedział, a raczej nie chciał wiedzieć o dokonującym się holocauście! Cywilizacja żydowska wyszła w roku 1974.
Na sali zrobiło się cicho; nikt nie podjął wątku antysemickiego, a wobec braku innych pytań przewodniczący zarządził głosowanie. Na 60 osób ‘za’ przyjęciem habilitacji głosowało 58 osób, 2 ‘wstrzymały się’ od głosu, nikt nie był ‘przeciw’. Od tego momentu formalnie byłem doktorem habilitowanym; w sprawie miał się jeszcze wypowiedzieć superrecenzent, na którego werdykt czekałem kilka miesięcy. Sprawa Konecznego wydawała się zamknięta, choć kwestia antysemicka wracała na radę jeszcze raz, albo dwa z powodu wypowiedzi ks. Henryka Jankowskiego z Gdańska. Uznano jednak, że Wydział Filozoficzny, w którego radzie już zasiadałem, nie jest miejscem do roztrząsania kwestii będących wyrazem bieżącej polityki.
Odsłona druga
Koneczny nie zniknął jednak z debaty publicznej; pojawił się za sprawą broszury europosła prof. Macieja Giertycha Civilisations at war in Europe, której autor miał napisać, jakoby „wyrosła z Tory cywilizacja żydowska nie może współistnieć z cywilizacją chrześcijańską”. I choć niczego takiego w broszurze nie było, wywołała ostrą dyskusję, do której włączyli się politycy, m. in. Bronisław Geremek, Jan Kułakowski, Janusz Onyszkiewicz, Paweł Piskorski. Szef Parlamentu Europejskiego ukarał Giertycha naganą za szerzenie ksenofobii. Do krytyki przyłączył się nieżyjący prezydent Kaczyński, konfrontując treść książeczki „z nauką Jana Pawła II”[v], na co Giertych odpowiedział, zwracając uwagę, że prezydent został wprowadzony w błąd.
Mówiono mi też, że w krakowskim czasopiśmie „Midrasz”, w tonie ironicznie krytycznym wypowiadał się o Konecznym Jan Woleński, ale tego nie sprawdziłem. Ważniejsze jednak, i brzemienne w skutki, było ukazanie się w roku 2003, a więc 12 lat po mojej habilitacji, książki Roberta Piotrowskiego pt. Problem filozoficzny ładu społecznego a porównawcza nauka o cywilizacjach[vi]. Jej autor – filozof zorientowany na socjologię i filozofię kultury, podjął interpretację dorobku Konecznego w dość wąskim kontekście. Mając świadomość, że twórczość ta jest od pewnego czasu instrumentalizowana, Piotrowski pisał: „Wyznawcami ‘konecznianizmu’ (…) nie jesteśmy, ale uważamy, że pewne skrajne sądy zawarte w pracach Konecznego nie są powodem, by odsądzać go od czci i wiary, czy przekreślać całość jego dzieła”[vii]. Kwestia żydowska nie była ani sprawą główną, ani poboczną w książce Piotrowskiego, która stała się podstawą przewodu habilitacyjnego, otwartego w Instytucie Filozofii i Socjologii UW. Zostałem do niego poproszony jako recenzent wraz z profesorami Leszkiem Gaworem i Aleksandrem Ochockim. Ten ostatni uznał, że „nie traktuje się poważnie wykopaliska myślowego z dziewiętnastego wieku” oraz że „uznanie dla Feliksa Konecznego stanowi akt przysłoniętej naukowym ‘rezonowaniem’ propagandy antysemityzmu, panslawizmu i klerykalizmu”.
Kolokwium habilitacyjne Piotrowskiego odbyło się w czerwcu 2004 roku Obrady toczyły się bez emocji; po wysłuchaniu recenzji, w tym krytycznej prof. Ochockiego, habilitant rzeczowo i spokojnie odnosił się do podejmowanych kwestii i nic nie zapowiadało niespodzianek. Jednak habilitacja nie została przyjęta z powodu niekonkluzywnego głosowania (o ile pamiętam, głosy rozłożyły się 20 ‘za’, 20 ‘przeciw’ i ‘wstrzymujące się’).
W myśl obowiązujących wtedy ustaw habilitantowi przysługiwało odwołanie do Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej do Spraw Tytułów i Stopni Naukowych, z czego skorzystał. Po powołaniu czwartego recenzenta, którym został prof. Stanisław Borzym, kolokwium powtórzono w następnym roku. Głosowanie tym razem było pomyślne dla habilitanta – 31 osób było ‘za’, 7 ‘przeciw’ i 3 ‘wstrzymujące się’; pozostało mu tylko czekać na zatwierdzenie procedur przez CKK. Po jakimś czasie otrzymuję od niego wiadomość, że centralny organ nie zatwierdził habilitacji; ponieważ wpłynęły dwie negatywne opinie superrecenzentów. Pierwszy oznaczony literą „A” powtórzył argumenty prof. Ochockiego, dodając od siebie: „W żadnym dojrzałym intelektualnie środowisku naukowym, zaistniałym w XXI w., w kulturze Zachodu nikt nie będzie poważnie rozpatrywał koncepcji (…) Feliksa Konecznego, Czecha wielbiącego panslawizm, zacietrzewionego antysemity”, którego praca „nie jest, jak powiada się dziś, ‘poprawna politycznie’”. Recenzent „B” stwierdzał, że „choć nie istnieją podstawy do uznania, by powołani recenzenci nie posiadali kompetencji w zakresie przedmiotu habilitacji”, podjął „wątek antysemicki” i również wypowiedział się negatywnie. Piotrowski ponownie się odwołał się od decyzji komisji, a jego sprawa stanęła na jednym z posiedzeń CKK po roku czy dwu, na które zostałem zaproszony wraz z innymi recenzentami.
W międzyczasie napisałem list do przewodniczącego komisji powołanej do procedowania tej habilitacji prof. Janusza Tazbira, który mi odpowiedział uprzejmie acz niemerytorycznie. Za jakiś czas ponownie odbyło się posiedzenie Centralnej Komisji. Odczytano fragment mego listu, potem odpowiedź prof. Tazbira i kolejną krytyczną recenzję habilitacji, która po głosowaniu, ‘padła’ po raz trzeci.
Sprawa dr. Piotrowskiego jeszcze dwukrotnie stawała przed tym gremium. Kiedy pojawiała się szansa na jej zatwierdzenie, natychmiast znajdował się kolejny recenzent, który to uniemożliwiał. Wyjątkiem był prof. Andrzej Szahaj z Torunia, który pozytywnie wypowiedział się o tej habilitacji, podkreślając, że jakkolwiek sam nie zajmuje się filozofią polską, ma jednak zaufanie do specjalistów z tej dziedziny, którzy pozytywnie ocenili rozprawę. Głos ten nie powstrzymał dalszego procedowania, które zakończyło się za sprawą kolejnych dwu recenzentów z Wrocławia – nieżyjącego już prof. J. Goćkowskiego i prof. A. Chmielewskiego, kiedy to habilitacja ‘padła’ ostatecznie. Próbowaliśmy jej bronić wraz z prof. Gaworem, ale nasze głosy nie miały znaczenia wobec filipiki, jaką wygłosił prof. Jerzy Kmita z Poznania. Znany metodolog zadekretował, iż nie ma zgody na to, by demokratyczne państwo polskie tolerowało antysemityzm w nauce. Ktoś próbował przypominać, że w rozprawie nie mówi się o antysemityzmie, ale nie miało to większego znaczenia. Procedowanie tej habilitacji trwało trzy lata, dla jej potrzeb powołano w sumie dziewięciu recenzentów, a każdemu z nich trzeba było zapłacić po kilka tysięcy złotych…
Robert Piotrowski, już wtedy ciężko chory, podjął trud napisania kolejnej rozprawy, której przedmiotem był znany nie tylko fizykom demon Maxwella[viii]. Pomny warszawskich doświadczeń przewód habilitacyjny przeniósł do Lublina i sfinalizował na początku roku 2014. Zmarł trzy miesiące po zatwierdzeniu habilitacji przez CKK, 2 kwietnia 2014 r., mając zaledwie 49 lat.
W tzw. międzyczasie, albo równolegle – mniej lub bardziej intensywnie zajmowano się Konecznym; czytano jego teksty na falach Radia Maryja, a jego nazwisko pojawiło się w wywiadzie z prof. Michałem Głowińskiem, zamieszczonym w periodyku „Nigdy więcej” nr 16 (2008). W wypowiedzi tej – za sprawa autora czy redakcji – tylko dwa nazwiska wybite zostały tłustą czcionką: Hitler i Koneczny. Zaprotestowałem przeciw temu w liście do redakcji kwartalnika „Kronos”, przypominając, że w czasie okupacji, kiedy zginęło wielu obywateli polskich pochodzenia żydowskiego, Koneczny stracił dwu synów. Jeden – adwokat, broniący Ślązaków przed sądami niemieckimi został skazany na śmierć i ścięty toporem w Gliwicach; drugi – sędzia Sądu Najwyższego zginął podczas powstania warszawskiego. Mój list pozostał bez odpowiedzi.
Odsłona trzecia
Twórczość Konecznego od samego początku spotkała się z uznaniem kilku wybitnych umysłów. Najwcześniej pisał o nim w swoim Pamiętniku Stanisław Brzozowski, który zajmując się sytuacją ideową tamtych czasów notował: „(…) czy istnieje jakaś idea człowieka, właściwa polskiej literaturze XIX wieku? Niewątpliwie p. Koneczny ma słuszność, i gdzieś tam w XIV, XV wieku istniała taka idea, istniała zapewne w XVI wieku, istniała i następnie, jeżeli zważyć, że katolicyzm najbardziej zwyrodniały jest jednak ideą ujętą wprost”[ix]. W innym miejscu tej samej książki, rozważając zagadnienie determinizmu historycznego, stwierdzał: „Pisać Polakom, że historia sama się robi, że wskutek tego plany historyczne, o jakich pisałem ja, a przede wszystkim w swoim mądrym, głębokim i męskim artykule p. Koneczny, jest rzeczą niepotrzebną, jest wszczynaniem kwestii sztucznych – to już szczyt ograniczoności”[x] – tyle Brzozowski.
Jeden ze słuchaczy wykładów Konecznego na Uniwersytecie Wileńskim, późniejszy znamienity pisarz historyczny i polityczny Paweł Jasienica tak rzecz ujmował: „Krajowe losy dorobku profesora stanowią wcale niezłą ilustrację umiejętności nie występującej ani w cywilizacji łacińskiej, ani turańskiej, za to będącej specialite’ de la maison Polaków. Mówię o nieprawdopodobnym zamiłowaniu do marnotrawstwa, o nałogowym lekceważeniu własnego dorobku kulturalnego. Przecież u nas raz za razem wyskakuje jakiś (…) prorok i zaczyna głosić, że wszystko nic nie warte, poronione, wtórne, że trzeba zaczynać od zera”[xi].
W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Koneczny miał swego niepolskiego admiratora na uniwersytecie w Moguncji. Był to prof. Anton Hilckman (zmarł w roku 1970), kierownik instytutu badań porównawczych nad cywilizacjami, który jego teorię cywilizacji upowszechniał w ‘językach konferencyjnych’: angielskim, francuskim, niemieckim, włoskim, hiszpańskim (oraz po polsku). Był on jednym z pierwszych badaczy, którzy w sposób syntetyczny podeszli do spuścizny polskiego historiozofa; nazywał go „jednym z geniuszów rodu ludzkiego” i „najwybitniejszym przedstawicielem historiozofii”[xii]. Hilckman, lokujący teorię Konecznego w opozycji do pomysłów Spenglera, zwrócił uwagę na następujące wątki: 1) odrzucenie metody spekulacyjnej w filozofii dziejów, 2) oryginalną definicję cywilizacji, 3) uwypuklenie różnic między cywilizacjami i, w konsekwencji 4) stworzenie kryteriów ich porównywania i wartościowania, 5) przywiązanie do cywilizacji łacińskiej. Symbolicznym wyrazem uznania dla polskiego badacza stał się fakt, iż za sprawą Hilckmana na ścianie jednej z sal wykładowych – również po jego śmierci – wisiał portret Konecznego.
Gdyby ktoś czuł niedosyt, wszak powołuję się na opinie nieżyjących, oddajmy głos Andrzejowi Walickiemu, który pisze: „Teoria Konecznego jest polskim wkładem do nurtu refleksji historiozoficznej, podkreślającym typologiczną różnorodność cywilizacji i odrzucającej w związku z tym koncepcję uniwersalnego postępu”[xiii]. Na marginesie – odrzucenie „koncepcji uniwersalnego postępu” w roku 1966 było herezją, za którą można było liczyć się z szykanami.
W roku 2016, kiedy szykowałem się do przejścia na emeryturę, w sali Zakładu Filozofii Polskiej UJ, jaki stworzyłem od podstaw, zawiesiłem trzy portrety: mego mistrza i nauczyciela Zbigniewa Kuderowicza oraz Mariana Zdziechowskiego i Feliksa Konecznego, których spuściznę wprowadziłem ponownie do obiegu naukowego, przerwanego przez II wojnę. Na ścianie miał jeszcze zawisnąć portret ‘neopoganina’ Jana Stachniuka, ale nie udało mi się zdobyć jego fotografii. Chciałem w ten sposób upamiętnić wymienione postaci, a moim następcom zostawić symboliczny ślad, nad czym pracowano w zakładzie; wszak o wymienionych postaciach organizowałem seminaria, konferencje i sesje ogólnopolskie.
Podobizny uczonych wisiały kilka tygodni, po czym okazało się, że portret Konecznego zniknął ze ściany i znalazł się w kącie, pod wieszakiem. Zapytałem mego następcę, rodowitego Niemca, dlaczego tak się stało? Najpierw tłumaczył, że przeciw Konecznemu są jacyś enigmatyczni doktoranci, a następnie koledzy („chłopcy”) z mego byłego zakładu, choć ani pierwsi, ani drudzy nigdy mi tego nie zgłaszali. Być może dlatego, że w międzyczasie były wakacje, a portret wisiał na ścianie zaledwie trzy tygodnie. W tej sytuacji zwróciłem się do dyrekcji instytutu, by rzeczone portrety włączyć do galerii uczonych, których podobizny wiszą w korytarzach Instytutu Filozofii. Na moją sugestię otrzymałem następującą odpowiedź: „W czasach, kiedy nacjonalizm i brak tolerancji dochodzą do głosu, uniwersytet powinien pozostać ostoją racjonalizmu i tolerancji, i dlatego nie może pozostawiać miejsca na jakiekolwiek dwuznaczności. Z tego powodu portret Konecznego nie może zawisnąć w instytucie”. Directio locuta, causa finita…Pragnę jednak zapewnić, że portret uczonego nie stoi w kącie, lecz znalazł godne miejsce w jednej z najstarszych instytucji naukowych Krakowa.
Czas zwijać tę inscenizację, którą napisało życie i zaciągać kurtynę nad moim ponad czterdziestoletnim pobytem tudzież dorobkiem w jednej z placówek najstarszego polskiego uniwersytetu. Na koniec odniosę się do tematu przewodniego naszego jubileuszowego, X seminarium. Koncentruje się ono wokół myśli: Jakiej filozofii potrzebują Polacy? Proponuję podejść do tej kwestii nie per affirmatio, lecz per negatio; oraz przeformułować tytułowe pytanie. Znacznie bardziej jest dziś zasadne pytać: Jakiej filozofii Polacy nie potrzebują? Otóż wydaje mi się, że niepotrzebna jest nam filozofia zideologizowana – ani mesjaniczna z I połowy XIX wieku, przeciw której występował najwybitniejszy nasz umysł Kazimierz Twardowski; ani narodowa, artykułowana prostacko na falach toruńskiej rozgłośni czy marszach nacjonalistów; ani plemienna, głoszona przez polityków i wyrażająca się w niechęci do obcych .
Rodzima filozofia oraz historia idei często były wykorzystywane przez aktualną politykę historyczną oraz bieżącą walkę polityczną. Mam jednak nadzieję, że zasłużone Seminaria Historyków Filozofii Polskiej, w trakcie których dyskutuje się rozmaite trudne problemy, pozostaną wierne zasadzie sine ira et studio. Wszak idee wymagają spokojnej, merytorycznej debaty, a nie awantury parlamentarnej, czy ulicznego wiecu.
Rozumiem, że w roku 100-lecia odzyskania niepodległości przez nasze państwo aż prosiło się o zgrabną, jednocząca formułę… Jednak po latach pracy na niwie filozoficznej nie mam pewności, czy filozofia jest dobrem ‘potrzebnym Polakom’. A jeśli tak, to w dzisiejszym chaosie ideowym i politycznym najbardziej przydałaby się nam ‘filozofia zdrowego rozsądku’.
Jan Skoczyński