Temat mojej wypowiedzi jest następujący: nowe scenariusze we Włoszech i dla Europy w trakcie i po zakończeniu kryzysu związanego z koronawirusem. Nie będę poruszać tego tematu z medycznego, ani też z naukowego punktu widzenia, ponieważ nie posiadam takich kompetencji. Zamiast tego rozważę argumenty istniejące z trzech innych perspektyw: z punktu widzenia uczonego z zakresu nauk politycznych i społecznych, historyka i filozofa historii.
Jako badacz społeczny
Nauki polityczne i społeczne, jak wiemy, badają ludzkie zachowanie w kontekstach społecznych i politycznych. Z tego punktu widzenia nie dochodzę początków koronawirusa, ani jego natury; zastanawiam się raczej nad jego następstwami społecznymi, które już mają miejsce i nad tymi, które nastąpią. Epidemia to rozpowszechnianie się choroby zakaźnej w skali państwa lub świata – a w tym ostatnim przypadku nazywana jest pandemią – w sposób dotykający dużą liczbę osób należących do danej populacji w bardzo krótkim czasie. Koronawirus powoduje chorobę infekcyjną, która począwszy od Chin zaczęła rozprzestrzeniać się po całym świecie. Krajem Zachodu, który wydaje się być najsilniej dotknięty tą chorobą, są Włochy.
Dlaczego Włochy znajdują się dziś pod kwarantanną? Ponieważ – co najuważniejsi obserwatorzy rozumieli od samego początku – problem koronawirusa nie polega na wskaźniku śmiertelności towarzyszącym chorobie, tylko na szybkości z jaką szerzy się wśród populacji. Każdy zgadza się, że choroba sama w sobie nie jest straszliwie śmiertelna. Chorzy cierpiący z powodu infekcji, którzy otrzymują pomoc ze strony wyspecjalizowanego personelu w dobrze wyposażonych placówkach medycznych, zdrowieją. Jednak z powodu szybkiego rozpowszechniania się wirusa, który potencjalnie może dotknąć równocześnie milionów ludzi, liczba chorych gwałtownie rośnie; nie będzie wystarczającej liczby ośrodków opieki zdrowotnej i personelu. Chorzy będą umierać, ponieważ zostaną pozbawieni koniecznej opieki. W ciężkich przypadkach infekcji konieczna jest intensywna opieka medyczna i dotlenianie płuc. Jeśli takich możliwości nie będzie, pacjent umrze. Jeśli liczba chorych zwiększy się, struktury służby zdrowia nie będą miały możliwości, aby zapewnić taką opiekę każdemu potrzebującemu, przez co wskutek choroby umrze jeszcze większa liczba chorych.
Projekcje epidemiologiczne są nieubłagane i uzasadniają przedsięwzięte środki ostrożności. „Przy braku kontroli koronawirus mógłby zaatakować całą populację Włoch, ale przyjmijmy – jak pisze Francesco Sisci – że chorobą dotkniętych zostałoby jedynie 30 proc., co dawałoby 20 milionów ludzi. Załóżmy, że z tego grona (redukując wskaźnik), 10 proc. znajdzie się w sytuacji kryzysowej, to znaczy, że bez intensywnej opieki medycznej ludzi ci przegrają z chorobą. Oznaczałoby to śmierć 2 milionów ludzi wywołaną bezpośrednio przez wirusa, a także – pośrednio – wskutek załamania się systemu opieki zdrowotnej, a także ładu politycznego i gospodarczego”.
Załamanie się systemu opieki zdrowotnej miałoby też inne następstwa. Pierwszym z nich jest załamanie się systemu produkcji. Kryzys gospodarczy zazwyczaj wynika z braku podaży albo popytu. Kiedy konsumenci muszą pozostawać w domu, a sklepy są zamknięte, wytwórcy nie są w stanie dostarczać dóbr klientom ze względów logistycznych. Transport i punkty sprzedażowe obejmuje kryzys, system dostaw się zapada. Takiej sytuacji nie naprawią banki centralne. Jak na łamach „La Repubblici” zauważa Maurizio Ricci, kryzys wywołany koronawirusem nie ma rozwiązania monetarnego. „Typowo keynesowskie rozwiązanie – tworzenie miejsc pracy i sztucznego popytu dzięki publicznym środkom – nie ma zastosowania gdy robotnicy nie wychodzą z domu, ciężarówki nie jeżdżą, stadiony są pozamykane, a ludzie nie planują wakacji ani podróży służbowych, ponieważ boją się infekcji albo pozostają chorzy w domu. Pomijając kwestię zapobiegania kryzysom związanym z płynnością finansową przedsiębiorstw – pisze Stefano Feltri – którym państwo może zaradzić zawieszając odprowadzanie podatków i raty płacone bankom, system polityczny jest bezradny. Rządowe zarządzenia nie zreorganizują systemu zaopatrzeniowego”. Kilka lat temu ekonomista Nouriel Roubini ukuł określenie „perfect storm”, wskazujące na taką mieszankę warunków finansowych, która prowadzi do załamania się rynku. Jak twierdzi Roubini, „wskutek koronawirusa dojdzie do globalnej recesji”. Dodaje przy tym, że kryzys ten rozleje się szeroko i poskutkuje katastrofą. Prognozy Roubiniego potwierdza spadek cen ropy wywołany brakiem porozumienia między OPEC a Arabią Saudyjską, która wbrew Rosji postanowiła zwiększyć wydobycie i obniżyć ceny tego surowca.
Bolączką globalizacji są wzajemne powiązania, słowo-talizman naszych czasów, od gospodarki aż po religię. Querida Amazonia papieża Franciszka stanowi prawdziwy hymn na cześć wzajemnych powiązań. Tymczasem dzisiejszy globalny system jest tak delikatny właśnie wskutek tych współzależności. System dystrybucji produktów jest jednym z łańcuchów tworzących te powiązania gospodarcze. Nie jest to problem rynków, ale prawdziwej gospodarki. Jeśli system produkcji i zaopatrzenia ulegnie kryzysowi, załamać może się nie tylko sektor finansów, ale także przemysł, handel i rolnictwo – fundamenty krajowej gospodarki. Istnieje także inny aspekt sytuacji, który zaczyna być dostrzegany. Chodzi nie tylko o załamanie się systemu opieki zdrowotnej, ani też nie tylko o gospodarkę, może dojść do struktur władzy państwowej – jednym słowem: do anarchii. Na taki właśnie trend wskazują rozruchy we włoskich więzieniach.
Epidemie posiadają konsekwencje psychologiczne z powodu paniki, jaką mogą wywołać. Psychologia społeczna narodziła się jako dyscyplina naukowa między końcem XIX a początkiem XX wieku, jednym z jej pierwszych propagatorów był Gustave Le Bon, autor słynnej książki Psychologia tłumu. Analizując kolektywne zachowanie, Le Bon wyjaśniał w jaki sposób w jednostce należącej do anonimowego tłumu zachodzi zmiana psychiczna, wskutek której uczucia i nastroje są przekazywane między ludźmi niczym choroba zakaźna. Współczesne teoria, inspirowane myślą Le Bona, tłumaczą, jak najspokojniejsze nawet jednostki mogą przejawiać agresję wskutek sugestii bądź naśladowania innych osób. Jednym ze stanów, które mogą szerzyć się w ten sposób, jest panika – tak, jak miało to miejsce w trakcie rewolucji francuskiej, w czasach „wielkiego terroru”.
Jeśli kryzys zdrowotny zostanie spotęgowany poprzez kryzys gospodarczy, niekontrolowana fala paniki może wywołać gwałtowne impulsy tłumu. Państwo zostanie wówczas zastąpione przez plemiona i gangi, zwłaszcza na obrzeżach dużych ośrodków miejskich. Wojna społeczna, o której teoretyzowane trakcie Forum w São Paulo – konferencji latynoamerykańskich organizacji ultralewicowych – ma miejsce w Ameryce Łacińskiej, od Boliwii po Chile, od Wenezueli aż po Ekwador. Wkrótce może zaistnieć także w Europie.
Ktoś mógłby zauważyć, że proces ten odpowiada projektowi globalistycznego lobby, „panom chaosy”, jak określa je w swojej mistrzowskiej książce profesor Renato Cristin. Jeśli to jest to prawdą, to prawdą jest także to, że skutkiem tego kryzysu jest klęska utopii globalizacji, prezentowanej jako wielka droga prowadząca do zjednoczenia rasy ludzkiej. W rzeczywistości globalizacja niszczy przestrzeń, likwiduje odległości, tymczasem dzisiaj kluczowym środkiem umożliwiającym ucieczkę przed epidemią jest dystansowanie społeczne, izolacja jednostki. Kwarantanna jest rzeczą diametralnie przeciwną społeczeństwu otwartemu, wymarzonemu przez George’a Sorosa. Relacyjne rozumienie człowieka, typowe dla niektórych szkół filozoficznego personalizmu, ma coraz mniejsze znaczenie.
Po klęsce Querida Amazonia papież Franciszek skoncentrował się na konferencji poświęconej globalnemu porozumieniu, zaplanowanej w Watykanie na 14 maja. Konferencja ta została anulowana, a przez to stała się odleglejsza, tak w czasie, jak i w zakresie jej założeń ideologicznych. Koronawirus sprowadza nas do rzeczywistości. Choć po upadku Muru Berlińskiego ogłoszono koniec granic, ten wcale nie nastąpił. Zamiast tego mamy koniec świata bez granic, koniec „globalnej wioski”. Nie stanowi to triumfu nowego, światowego porządku; to triumf światowego nieporządku. Scenariusz społeczno-polityczny polega na dezintegracji i rozkładzie społeczeństwa. Czy posiada on zorganizowany charakter? To możliwe, ale historia nie jest deterministycznym łańcuchem wydarzeń. Panem historii jest Bóg, nie są nimi panowie chaosu. Globalny wirus – koronawirus – jest zabójcą globalizacji.
Jako historyk
W tym momencie, zajmując miejsce obserwatora politycznego, wkroczy historyk dążący do postrzegania rzeczy z większego dystansu czasowego. Epidemie towarzyszyły historii ludzkości od samego początku aż do XX wieku. Zawsze splatały się z dwoma innymi plagami: wojnami i kryzysami gospodarczymi. Ostatnia wielka epidemia – hiszpanki w latach 20. XX wieku – była blisko powiązana z I wojną światową i Wielkim Kryzysem, który zaczął się w roku 1929, a którego konsekwencje trwały przez całą dekadę lat 30. ubiegłego wieku. Po tych wydarzeniach nastąpiła II wojna światowa.
Laura Spinney, angielska dziennikarka i autorka książki pt. Pale Rider. The Spanish Flu of 1918 and How it Changed the World, informuje nas, że pomiędzy rokiem 1918 a 1920 wirus, który zaczął się w Hiszpanii, dotknął około 500 mln ludzi – włączając w to mieszkańców odległych wysp Oceanu Spokojnego oraz lodowców Morza Arktycznego – skutkując śmiercią od 50 mln do 100 mln osób. To liczba 10 razy większa od liczby ofiar I wojny światowej. W świecie globalizacji, pełnym wzajemnych powiązań, łatwość, z jaką może szerzyć się zaraza jest z pewnością większa niż przed stu laty. Kto mógłby temu zaprzeczyć? Jednakże perspektywa historyka sięga jeszcze dalej w przeszłość. Wiek XX był najstraszniejszym w historii, ale było także inne, straszne stulecie: „nieszczęsny wiek XIV”, jak określa ten okres Barbara Tuchman w swojej książce pod tytułem „A Distant Mirror”.
Chciałbym skupić się na tym okresie historycznym, oznaczającym koniec epoki średniowiecza i początek nowożytności. Zrobię to opierając się na poważnych i obiektywnych, choć niekatolickich pracach historycznych.
Procesje rogacyjne zwoływane były przez Kościół po to, by prosić Boga o pomoc w obliczu nieszczęść. W ich trakcie modlono się słowami „A bello, peste et fame libera nos Domine” –od ognia, głodu i wojny wybaw nas, Panie!”. Jak pisze historyk Robert Lopez, prośby liturgiczne towarzyszące procesjom rogacyjnym „rozwijały się z całym ich dramatyzmem na przestrzeni XIV stulecia”. „Pomiędzy wiekiem X a XII – kontynuuje Lopez – w tak wielkim stopniu nie rozszalała się żadna spośród wielkich plag koszących ludzkość. Nie ma w tym okresie wzmianek tak o pladze, ani o głodzie, liczba ofiar wojny spadła znacznie. Co więcej, rozwojowi rolnictwa sprzyjało następujące powoli złagodzenie klimatu. Dysponujemy dowodem tego procesu w postaci cofania się lodowców w górach i na morzach północy, a także rozszerzaniu uprawy winorośli na regiony takie jak Anglia, w których obecnie taka uprawa nie jest możliwa”.
Obraz XIV wieku był zupełnie odmienny, bowiem katastrofom naturalnym towarzyszyły poważne wstrząsy polityczne i religijne. Okres ten był czasem głębokiego kryzysu religijnego, który rozpoczął się w roku 1303 wraz ze słynnym policzkiem wymierzonym w Anagni papieżowi Bonifacemu VIII. Było to jedno z największych upokorzeń papiestwa w historii. Wiek ten przyniósł przeniesienie papiestwa na 70 lat do Awinionu we Francji, a zakończył się w trakcie czterdziestoletniej schizmy zachodniej, w trakcie której katolicka Europa podzieliła się uznając dwóch, a następnie trzech różnych papieży. Stulecie później jedność świata chrześcijańskiej okaleczyła rewolucja protestancka.
Kiedy to wiek XIII był w Europie czas pokoju, wiek XIV był epoką permanentnej wojny. Wystarczy, że przypomnimy się o wojnie stuletniej między Anglią a Francją, czy o napaści Turków na Cesarstwo Bizantyjskie wraz z podbiciem Adrianopola w roku 1362. W tamtym czasie Europa doświadczyła kryzysu gospodarczego wynikającego ze zmian klimatycznych, spowodowanych nie przez człowieka, tylko przez zlodowacenie. Klimat epoki średniowiecza był równie łagodny i słodki, co jego zwyczaje, ale w wieku XIV ludzie doświadczyli gwałtownego zaostrzenia się warunków pogodowych. Deszcze i potopy wiosny 1315 doprowadziły do powszechnego głodu, który dotknął całą Europę, a zwłaszcza regionów północnych, przynosząc śmierć milionów ludzi. Głód szerzył się wszędzie: starsi dobrowolnie wyrzekali się jedzenia, mając nadzieję, że umożliwią przetrwanie młodym, a historycy tamtych czasów piszą o wielu przypadkach kanibalizmu.
Jednym z głównych następstw głodu był upadek rolnictwa. W tamtym okresie doszło do wielkiego wyludnienia wsi; chłopi opuszczali ziemię, porzucali wioski, a lasy zajmowały pola uprawne i winnice. Poskutkowało to znacznym zmniejszeniem produkcji rolnej i pogłowia zwierząt gospodarczych.
Kiedy zła pogoda powoduje głód, osłabienie stanu zdrowia całej populacji przynosi zarazę. Historycy Ruggiero Romano i Alberto Tenenti wskazują, jak w XIV wieku nasilały się nawracające okresy głodu i epidemii. Ostatnia wielka zaraza miała miejsce między rokiem 747 i 750, pojawiła się ponownie po sześciu stuleciach, uderzając czterokrotnie w ciągu jednej dekady. Plaga nadeszła z orientu i jesienią 1347 roku dotarła do Konstantynopola. W ciągu następnych trzech lat ogarnęła całą Europę, aż po Skandynawię i Polskę. Była to czarna śmierć, o której Boccaccio wspomina w Dekameronie. Włochy straciły około połowy mieszkańców. Agnolo di Tura, kronikarz ze Sieny, zawodził wówczas, że nikt nie mógł pochować zmarłych, a on sam musiał własnoręcznie pogrzebać ciała pięciu synów. Giovanni Villani, kronikarz z Florencji, został porażony chorobą w tak nagły sposób, że jego relacja kończy się urwana w połowie zdania.
Na początku XIV wieku populacja Europy przekroczyła 70 milionów mieszkańców, stulecie wojen, głody i zarazy zredukowało ją do 40 milionów, zmniejszając o ponad jedną trzecią. Głód, plagi i wojny XIV stulecia były interpretowane przez chrześcijan jako znaki Bożej kary. Święty Bernardyn ze Sieny napominał: „Tria sunt flagella quibus Dominus castigat” – trzy są plagi, którymi karze Bóg: wojna, zaraza i głód. Św. Bernardyn należy do grupy świętych, takich jak Katarzyna ze Sieny, Brygida Szwedzka, Ludwik Maria Grignion de Montfort, którzy przestrzegali, że na przestrzeniach historii niewierności i apostazji narodów zawsze towarzyszą klęski naturalne. Miało to miejsce pod koniec chrześcijańskiego średniowiecza i wydaje się, że tak też jest i teraz. Święci, tacy jak Bernardyn ze Sieny, nie przypisywali odpowiedzialności za te wydarzenia sługom zła, tylko grzechom ludzi, które są cięższe, gdy posiadają zbiorowy charakter. Są one tym poważniejsze, jeśli są one tolerowane albo promowane przez władców narodów i rządców Kościoła.
Jako filozof historii
Te rozważania prowadzą nas do trzeciego punktu, w którym rozpatrywać będę te wydarzenia nie jako socjolog czy historyk, ale jako filozof historii. Teologia i filozofia historii to dziedziny spekulacji intelektualnej, w których zasady teologii i filozofii odnosi się do wydarzeń historycznych. Teologia historii przypomina orła, który osądza sprawy ludzkie z wysokości nieba. Wśród wielki teologów historii odnajdziemy św. Augustyna, Jacques-Bénigne’a Bossueta (nazywanego orłem Meaux, od nazwy diecezji, której był biskupem), hrabię Josepha de Maistre’a, markiza Juana Donoso Cortésa, opata Solemns Prospera Guérangera, prof. Plinia Corrêę de Oliveirę oraz wielu innych.
Istnieje następujące wyrażenie biblijne: „Judicia Dei abyssus multa” – wyroki Boże są jak Otchłań Wielka (zob. Ps 36, 7). Teologowie historii poddają się tym osądom, starają się zrozumieć ich uzasadnienie. Św. Grzegorz Wielki, zapraszając nas do zbadania powodów dzieł Bożych, stwierdza co następuje: „Ktokolwiek nie odkrywa przyczyn, dla których Bóg czyni rzeczy samymi w sobie, we własnej podłości i niskości odkryje wystarczającą przyczynę tłumaczącą, dlaczego próżne są jego dociekania” (Św. Grzegorz Wieki, Moralia, Księga IX).
Współczesna filozofia i teologia – nade wszystko pod wpływem Hegla – zastąpiła sądy Boże sądami historii. Odwrócono zasadą, zgodnie z którą Kościół osądza historię. Teraz to nie Kościół ocenia historię, tylko historia osądza Kościół, ponieważ Kościół – w myśl Nouvelle théologie – nie transcendentuje historii, tylko jest wobec niej immanentny. Kiedy kardynał Maria Carlo Martini stwierdził w swoim ostatnim wywiadzie, że Kościół jest wobec historii zapóźniony o 200 lat, przyjął historią jako kryterium oceny Kościoła. 21 grudnia 2019 roku, kiedy papież Franciszek w swoich życzeniach bożonarodzeniowych dla Kurii uczynił te słowa kardynała Martini swoimi, osądził Kościół w imieniu historii, odwracając kryteria katolickiej oceny.
Historia jest tak naprawdę dziełem Bożym, tak jak natura i wszystko, co istnieje; nic bowiem, co istnieje, nie może istnieć bez Boga. Wszystko to, co ma miejsce w historii, zostało przewidziane, określone i uporządkowane przez Boga. Z tego też powodu filozof historii musi zacząć każdą dyskusją od Boga i na Bogu ją zakończyć. Bóg nie tylko istnieje, zależy Mu na stworzonych przez Niego istotach, nagradza i karci racjonalne stworzenia zgodnie z ich zasługami i wykroczeniami. Jak uczy katechizm św. Piusa X, Bóg za dobre wynagradza, a złych karze ze względu na Jego nieskończoną sprawiedliwość. Jak tłumaczą teologowie, sprawiedliwość jest jedną z nieskończonych doskonałości Boga. Nieskończone miłosierdzie Boga zakłada także Jego nieskończoną sprawiedliwość.
Katolicy są często pozbawieni konceptu sprawiedliwości, tak samo jak i świadomości Bożej sprawiedliwości. A jednak doktryna Kościoła naucza istnienia sądu szczegółowego, który następuje po śmierci każdej osoby, wraz z natychmiastową nagrodą albo karą dla duszy; a także uczy o sądzie powszechnym, na którym ze wszyscy – tak aniołowie, jak i ludzie – osądzeni zostaną ze swych myśli, słów, czynów i zaniedbań.
Teologia historii mówi nam, że Bóg nagradza nie tylko ludzi, ale także wspólnoty i grupy społeczne: rodziny, narody i cywilizacje. Ludzie doświadczają przynależnych im nagród czasem za życia, a zawsze po śmierci, o tyle narody – które nie posiadają przecież życia wiecznego – doświadczają kar i nagród tylko na tej tym świecie. Bóg jest prawy i sprawiedliwy, daje każdemu to, co mu się należy. Nie tylko karci osoby indywidualne, zsyła także zgryzoty rodzinom, miastom i narodom za grzechy, które popełniają. Trzęsienia ziemi, głód, epidemie, wojny i rewolucje zawsze były uważane za kary Boże. Jak pisze ks. Ribadeneira (1527-1611), „wojny i plagi, susze i głód, pożary i wszelkie inne katastrofalne nieszczęścia są karami za grzechy całych zbiorowości”.
5 marca biskup ważnej włoskiej diecezji, którego nie wymienię po nazwisku, stwierdził co następuje: „Jedno jest pewne: ten wirus nie został zesłany przez Boga po to, by ukarać grzeszną ludzkość. To skutek działania natury traktującej nas jak macocha. Bóg stawia czoła temu zjawisku razem z nami i prawdopodobnie pozwoli nam zrozumieć, że ludzkość stanowi jedną wioskę”. Włoski biskup nie wyrzeka się mitu jednej, wielkiej globalnej wioski ani kultu natury w postaci Pachamamy, nawet jeśli w jego rozumieniu Wielka Matka może stać się macochą. Nade wszystko biskup ten zdecydowanie odrzuca myśl, że epidemia koronawirusa czy jakakolwiek inna zbiorowa katastrofa może być karą dla ludzkości.
Wirus – jak wierzy ów biskup – jest jedynie konsekwencją działania natury. Jednak kim jest Ten, który stworzył porządek kierujący naturą? Bóg jest twórcą natury, wraz z jej siłami i prawami. I On ma moc organizowania mechanizmów sił i praw natury w taki sposób, by wywołać zjawiska zgodnie z potrzebami Jego sprawiedliwości i Jego miłosierdzia. Bóg, który jest pierwszą przyczyną ponad wszystkim, co istnieje, zawsze wykorzystuje drugorzędne przyczyny po to, aby zrealizować swoje plany. Ktokolwiek posiadł nadprzyrodzonego ducha, nie zatrzymuje się na powierzchownym poziomie rzeczy, ale dąży do zrozumienia ukrytego zamiaru Boga, który działa pod pozorami ślepych sił natury.
Wielkim grzechem naszych czasów jest utrata wiary przez ludzi Kościoła. Nie tego czy człowieka, ale wszystkich ludzi Kościoła w zbiorowej całości – z kilkoma wyjątkami, dzięki którym Kościół nie traci swojej widzialności. Ten grzech wywołuje ślepotę umysłu i zatwardziałość serc, obojętność na naruszenie Bożego porządku wszechświata. To obojętność, która ukrywa nienawiść do Boga. Jak się ona przejawia? Nie bezpośrednio. Ci ludzie Kościoła są zbyt tchórzliwi, by wprost rzucić wyzwanie Bogu. Wolą wyrażać swoją nienawiść ku tym, którzy ośmielają się mówić o Bogu. Każdy, kto odważy się mówić o Bożej karze, podlega ukamienowaniu, w jego stronę płynie rzeka nienawiści. Ci ludzie Kościoła, choć werbalnie wyznają wiarę w Boga, w rzeczywistości żyją zanurzeni w praktycznym ateizmie. Ograbiają Boga ze wszystkich Jego atrybutów, redukując Go do czystego istnienia, to jest: do nicości. Cokolwiek ma miejsce, jest dla nich skutkiem działania natury, skutkiem całkowicie wolnym od jej Twórcy, a – jak uważają – tylko nauka, a nie Kościół, może odkryć rządzące nią prawa.
Jednak nie tylko zdrowa teologia, ale samo sensus fidei wiernych uczy nas, że wszystkie fizyczne i materialne zła, które nie pochodzą z woli człowieka, zależą od woli Boga. Święty Alfons Liguori, powołując się na św. Augustyna, pisze, że wszystko, co dzieje się tutaj wbrew naszej woli, nie dzieje się inaczej, jak zgodnie z wolą Boga. 19 lipca Kościół wspomina św. Lupusa, biskupa Troyes. Był on bratem św. Wincentego z Lerynu, a także szwagrem św. Hilarego z Arles. W czasie jego długiego episkopatu Galia została najechana przez Hunów. Attyla, król Hunów, dowódca armii składającej się z 400 000 ludzi, niszczył wszystko, co napotkał na swojej drodze. Kiedy przybył pod Troyes, biskup Lupus – ubrany w szaty pontyfikalny i w asyście duchowieństwa – wyszedł mu na spotkanie. Spytał on Attylę: Kimże jesteś, że zagrażasz temu miastu? A w odpowiedzi usłyszał: Nie wiesz, kim jestem? Jestem Attyla, król Hunów, zwany biczem Bożym. Na co biskup Lupus odpowiedział: Cóż, zatem witamy cię biczu Boży, ponieważ zasługujemy na Boży bicz z powodu naszych grzechów. Jednak, jeśli to możliwe, niech twoje ciosy spadną na moją osobę, a nie na całe miasto. Hunowie weszli do miasta, ale z woli Boga zostali zaślepieni i przeszli je, nie mając świadomości jego istnienia i nie wyrządzając krzywdy nikomu.
Biskupi dzisiaj nie tylko nie mówią o Bożych karach, ale nawet nie zachęcają wiernych, by się modlili, by Bóg wyzwolił nas od epidemii. Jest w tym spójność. Ktokolwiek w rzeczywistości się modli, prosi Boga o interwencję w jego życiu i w rzeczach świata, by zapewnił mu ochronę oraz duchowe i materialne dobra. Jednak dlaczego Bóg miałby słuchać naszych modlitw, jeśli nie jest zainteresowany stworzonym przez siebie wszechświatem? Z drugiej strony, jeśli Bóg poprzez cuda może zmieniać prawa natury oszczędzając w ten sposób cierpień i śmierci poszczególnym ludziom bądź całym miastom, to może także zarządzić karę wobec poszczególnych ludzi lub całych miast, bowiem ich zbiorowych grzech dopomina się zbiorowej kary.
Św. Karol Boremeusz powiedział: Z powodu naszych grzechów Bóg pozwolił, by ogień plagi zaatakował każdą część Mediolanu. Święty Tomasz z Akwinu wyjaśnia: „Kiedy jakaś społeczność grzeszy, należy dokonać pomsty już to na całej społeczności, jak to uczynił Bóg gdy zatopił Egipcjan ścigających Izraela poprzez Morze Czerwone (Wyj 14, 22), lub gdy zniszczył całą Sodomę; już to na znacznej części tego społeczeństwa, jak to uczynił Mojżesz w stosunku do bałwochwalców złotego cielca (Wyj 32, 27)” (Summa Theologica, IIª-IIae q. 108 a. 1 ad 5).
W przeddzień drugiej sesji Soboru Watykańskiego I, 6 stycznia 1870 roku, św. Jan Bosco miał wizję, w której zostało mu objawione, że wojna, zaraza i głód są plagami, którymi zostaną uderzone pycha i złe zamiary ludzi. W taki sposób wyraził się Pan: Wy, księża, dlaczego nie biegniecie, by płakać pomiędzy przedsionkiem a ołtarzem, błagając o zakończenie tych plag, dlaczego nie weźmiecie tarczy wiary i nie wyjdziecie na dachy domów, na ulice, na place, na każde dostępne miejsce, by nieść ziarno mojego słowa? Czyż nie wiecie, że jest to straszliwy obosieczny miecz, który powala moich nieprzyjaciół i ściąga gniew Boży na ludzi?
Dzisiaj księża milczą. Biskupi milczą. Papież milczy. Zbliżamy się do Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy, a jednak po raz pierwszy od wielu stuleci kościoły we Włoszech są zamknięte, Msze są zawieszone i nawet Bazylika św. Piotra jest zamknięta. Liturgie Wielkiego Tygodnia i Wielkanocy nie będą przyciągać pielgrzymów z całego świata. Bóg również każe poprzez odejmowanie, jak mówi św. Bernardyn ze Sieny. I dzisiaj się wydaje, jakby usunął matkę wszystkich kościołów od najwyższego pasterza. Podczas gdy katolicy szukają skonsternowani w ciemności, pozbawieni światła prawdy, które powinno oświecać świat z Bazyliki św. Piotra. Jakże możemy nie dostrzegać, że koronawirus wywołuje symboliczną autodestrukcję Kościoła?
Judicia Dei abyssus multa. Powinniśmy być pewni, że to, co się dzieje, nie zapowiada sukcesu synów ciemności, tylko ich klęskę, ponieważ – jak wyjaśniał o. Carlo Ambrogio Cattaneo SI (1645-1705) – liczba grzechów człowieka i ludzi jest policzona. Venit dies iniquitate praefinita – mówi prorok Ezechiel. Bóg jest miłosierny, ale istnieje ostateczny grzech, którego Bóg nie toleruje i który prowokuje karę. Ponadto, według zasad teologii historii chrześcijańskiej, centrum historii nie są wrogowie Kościoła, ale święci. Omnia sustineo propter electos – mówi św. Paweł. Historia obraca się wokół wybranych przez Boga i zależy od nieprzeniknionych zamiarów Bożej Opatrzności. Na przestrzeni wieków widzimy tych, którzy sprzeciwiają się prawu Boga. Obojętnie, czy są to ludzie, grupy czy zorganizowane stowarzyszenia (zarówno publiczne, jak i tajne), które dążą do zniszczenia tego wszystkiego, co zostało przez Boga zrządzone. Są oni zdolni osiągać pozorne sukcesy, ale ostatecznie zostaną oni pokonani.
Scenariusz, jaki mamy przed sobą, posiada apokaliptyczna charakter, ale – jak przypominał Pius XII – św. Jan w Apokalipsie (zob. Ap 6, 2) nie widział tylko ruin „spowodowanych przez grzech, wojnę, głód i śmierć; widział w pierwszej kolejności zwycięstwo Chrystusa. Zaprawdę, droga Chrystusa poprzez stulecia to via crucis, ale to także marsz triumfalny. Kościół Chrystusa, ludzie wiary i chrześcijańskiej nadziei, są zawsze tymi, którzy przynoszą światło, odkupienie i pokój ludzkości pozbawionej nadziei. Iesus Christus heri et hodie, ipse et in saecula. Chrystus jest waszym przewodnikiem, prowadzącym od zwycięstwa do zwycięstwa. Podążajcie za Nim!” (Pius XII, Przemówienie z 12 września 1948 r.).
W Fatimie Matka Najświętsza wyjawiła nam scenariusz naszych czasów, zapewniła nas także, że odniesie triumf. Z pokorą ludzi świadomych, że swymi siłami nic nie zdziałamy, ale i z pewnością wynikającą z wiary, że wszystko jest możliwe przy Bożej pomocy, nie wycofujemy się – w tej tragicznej godzinie wydarzeń zapowiedzianych w Fatimie powierzamy się Najświętszej Maryi Pannie.
Roberto de Mattei
Tłum. Jan J. Franczak
Za: Pch24