Gminy uzdrowiskowe i uzdrowiska w Polsce, które mają zadanie dłużej utrzymywać obywateli przy życiu paradoksalnie stały się ofiarą polityki rzekomej ochrony życia.
Pomimo sezonu sprzyjającego wyjazdom i rehabilitacji nadwątlonych sił fizycznych i psychicznych, kuracjuszy w miejscowościach uzdrowiskowych jak na lekarstwo. O ile ci wysyłani przez NFZ i ZUS jeszcze jako tako dopisują, to nie można tego powiedzieć o gościach komercyjnych, najbardziej zasilających wyjątkowo puste tego roku kasy uzdrowisk, którzy jak podaje portal polityka.pl przed tzw. pandemią stanowili prawie 37 proc. wszystkich kuracjuszy.
Nawet w okresie wakacyjnym i to w kurortach nadmorskich sytuacja nie wyglądała różowo. Dla przykładu jak czytamy w portalu polityka.pl prezes uzdrowiska Kołobrzeg SA, Mateusz Korkuć twierdzi, że tylko 2/3 miejsc, którymi dysponuje spółka jest w tej chwili wykorzystywana, w dodatku robią to prawie wyłącznie kuracjusze finansowani przez NFZ, a jak wiadomo te mało powiedzieć biedne stawki państwowej instytucji nie są w stanie załatać wielkiej dziury budżetowej jaka powstała po rządowym wiosennym całkowitym zamrożeniu działania uzdrowisk.
Polityka brnięcia rządu w nieistniejącą pandemię oraz koszmar sanitarnych procedur i mus opłacenia we własnym zakresie testu (kilkaset złotych mimo, że mają ubezpieczenie zdrowotne) i wreszcie obawa o środki do życia skutecznie odstraszyła tych, którzy w pełni pokrywają swój pobyt w sanatoriach i uzdrowiskach. Do tego doszły ogromne koszty przymusowego odkażania, a do tych kosztownych dezynfekcji i ozonowań jakoś ministerstwo nie kwapi się dołożyć. To doprowadziło do tego, że prezes Korkuć wypowiedział bardzo niepokojące pracowników słowa:
,,Pracujemy na dwie trzecie możliwości. Właściwie to powinienem zwolnić jedną trzecią załogi”.
I nie ma niestety żadnych wątpliwości co stanie się dalej z tymi wszystkimi miejscowościami z wieloletnimi tradycjami uzdrowiskowymi w nadchodzącym sezonie jesienno zimowym, kiedy wystarcza, żeby wykryto zakażenie jakimś koronawirusem (testy nie pokazują jakim) tylko u ponad 12(!) osób na 10 tysięcy mieszkańców powiatu aby trafił do czerwonej strefy, gdzie jeszcze nie tak dawno funkcjonowało całkowite wyłączenie z życia sanatoriów, które w tych powiatach się znajdują. Mimo tego, że przyjmują przecież tylko osoby z testem ujemnym i żadnych zakażeń w nich nie stwierdzono a jego ryzyko jak pokazują statystyki jest prawie żadne.
Wariatkowo!
Nawet to, że ministerstwo wycofało się jednak z tego absurdalnego pomysłu nie pomoże uzdrowiskom przetrwać tego politycznego rządowego eksperymentu, ponieważ kolor czerwony odbierany jako zagrożenie dla zdrowia i życia raczej nie sprzyja wyjazdom. Masowe odwoływanie rezerwacji z jakim mieliśmy do czynienia po wprowadzonej grze z nielogicznymi zasadami w żółte i czerwone oraz po nastaniu medialnego szumu wokół incydentów w uzdrowiskach, pokazało dobitnie co czeka pracowników sanatoriów i mieszkańców gmin uzdrowiskowych, którzy utrzymują się głównie z turystyki. I nawet super promocyjne ceny za pobyt, na granicy kosztów nic tu nie pomogą.
A tak na marginesie koronawirusowych obostrzeń warto przypomnieć absurdalny fakt jak to uzdrowisko Krynica SA znalazło się w podbramkowej sytuacji tuż po wprowadzeniu czerwonych stref. Nie dosyć, że zakazano jego działalności z powodu wykrycia przypadków wirusowych zakażeń nie w samym kurorcie, lecz w trzech wielkich zakładach powiatu nowosądeckiego i to po dywanowym nalocie na wszystkich pracowników, to jeszcze jak czytamy w portalu polityka.pl:
,,Sanatorium w czerwonej strefie nie mogło zaoferować przebadanemu gościowi kąpieli mineralnej w odkażonej wannie, ale w aquaparku, kto chciał, mógł pływać do woli i rzecz jasna bez testów na wirusa”.
Może by tak przebadać wszystkich polityków i wysłać ich przymusowo, oczywiście jako gości komercyjnych, do ledwie zipiących dzięki ich pomysłom uzdrowisk?!
Opracowanie BC
Źródło: https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/1971026,1,uzdrowiska-i-covid-19-zabiegi-dystans-i-tance-przytulance.read