,,Nie może być tak, że przedstawiciele rządu jeżdżą po kraju głosząc Polski Ład, kiedy nie zrobili jeszcze porządku ze starymi sprawami”.
Powyższe słowa prezesa Bałtyckiego Wędkarstwa Morskiego w Darłowie, członka Sztabu Kryzysowego Rybołówstwa Rekreacyjnego Andrzeja Antosika, cytowane w portalu dziennikbaltycki.pl, dobitnie odzwierciedlają co sądzą o działaniach rządu pozostawieni samym sobie, bez obiecanej pomocy armatorzy wędkarstwa rekreacyjnego. Zdesperowani rybacy, którzy od blokady dróg dojazdowych do Łeby i Ustki rozpoczęli tydzień temu akcję blokowania w ramach protestu portów od strony lądu, pomimo tego, że sfrustrowani korkami obywatele pragnący doładować swoje baterie nad morzem radzili im rozwiązanie bardziej na miejscu – blokadę rządu przy Wiejskiej lub siedziby PiS przy Nowogrodzkiej, rady nie posłuchali, i nie da się ukryć, że są konsekwentni.
Zapowiedzieli, że akcję protestacyjną będą kontynuować do skutku, minął tydzień i mieliśmy kolejną blokadę, o której uprzedzał poprzez media Sztab Kryzysowy Rybołówstwa Rekreacyjnego, tym razem we Władysławowie drogi dojazdowej na Hel.Jak wynika z doniesień Dziennika Bałtyckiego relacjonujacego w serwisie internetowym na bieżąco sytuację, nie obeszło się podczas kilkugodzinnej blokady bez ostrych emocjonalnych zachowań, z których wynika, że protestujący rybacy raczej nie mogą liczyć na zrozumienie społeczne. Kierowane do nich wyzwiska czy słowa: ,,nieroby” i ,,weźcie się do roboty”, dobrze charakteryzują nastawienie rozdrażnionych korkami kierowców, czy rozsierdzonych okolicznych obserwatorów protestu, do działań poszkodowanych zakazem połowu dorsza na Bałtyku armatorów kutrów rybackich, których unia nie uwzględniła w rekompensatach.
Protestującym rybakom chodzi o niewywiązanie się rządu z postanowień porozumienia podpisanego w styczniu 2020 roku z armatorami wcześniej w ramach walki o swoje być albo nie być blokującymi porty od strony wody. Dla właścicieli kutrów zajmujących się organizacją połowów rekreacyjnych wprowadzony przez unię zakaz oznaczał nie tylko straty, ale w wielu przypadkach całkowitą utratę środków do życia. Jak wynika z wypowiedzi Andrzeja Antosika cytowanej przez portal dziennikbaltycki.pl jak dotąd, choć minęło półtora roku od podpisania porozumienia z rządem, dramatyczna sytuacja wielu armatorów wędkarstwa rekreacyjnego odciętych całkowicie od źródła zarobkowania i pozbawionych unijnej rekompensaty niewiele się zmieniła:
,,Tylko 60% armatorów dostało drobne kwoty na przetrwanie roku, a co z resztą? Rząd nie podjął żadnych działań od czasu wejścia w życie zakazu połowu dorsza. Minister Rolnictwa odsyła nas do Ministra Infrastruktury Marka Gróbarczyka, a on nie odpowiada na listy, telefony, maile, prośby o spotkania. Na początku podjął tylko pozorne działania, a od chwili naszych zeszłorocznych protestów szkaluje nas”.
Jak na zapowiedź blokad kolejnych portów od strony lądu zapatrują się mieszkańcy i turyści spoza branży nietrudno się domyślić. Nazywanie protestujących rybaków egoistami czy nierobami, którzy zamiast o środowisku naturalnym myślą tylko o sobie i swojej rodzinie oraz propozycja aby zmienili pracę i przestali utrudniać ludziom życie czy wręcz zachęcanie policji do rozgonienia tego roszczeniowego towarzystwa przewija się jako motyw przewodni wielu wpisów internautów komentujących w portalu trojmiasto.pl doniesienie o kolejnej blokadzie. Niewielu przy okazji sprawy pokusiło się tak jak intenauta podpisujący się Kwak o głębszą analizę sytuacji:
,,Tak właśnie działa Unia. Są równi i równiejsi.
Dla jednych zakaz połowu dorsza w celu ochrony gatunku. Dla innych (głównie Duńczycy) możliwość połowu bez ograniczeń drobnicy na paszę, którą żywią się dorsze. A polski rząd jest między młotem a kowadłem. (…)”.
Opracowanie BC
Źródło: