Ponieważ pozostało jeszcze kilka godzin do wyborów prezydenckich 10. maja, rząd pracowicie pisze kolejne nowelizacje do prawa wyborczego. Pewnie wyrabiają jakaś normę i musza znowelizować własne ustawy jeszcze przynajmniej 3 razy. Albo są tak nieudolni, że obojętne co napiszą, to jest to za 3 dni już nieaktualne i trzeba poprawiać.
Tak czy inaczej służymy pomocą – wiedzieć i nie powiedzieć? nie wypada. Na początek kilka krótkich uwag ogólnych.
Grając w kości, jeżeli wypadnie dwójka, albo inny niski numer, a my upieramy się, że to była szóstka, bo zdążyliśmy już złapać kostkę i nikomu jej nie chcemy oddać, narażamy się, że nasz przeciwnik, który w takim wypadku traci swoje pieniądze, wyciągnie colta i strzeli nam w oszukańczy łeb. Ale na szczęście Polska to nie Dziki Zachód. Zatem narażamy się „jedynie” na mordobicie i wyrzucenie z klubu raz na zawsze.
Podobnie przy grze w pokerka, jeśli przyłapią nas z piątym Asem w rękawie, gra się kończy, a zaczyna rozróba. Podane przykłady są ilustracją społecznej funkcji stanowionego prawa. Mówią nam one, że albo rządzi prawo, albo siła. Nasza sytuacja jest nieco inna. Przypomina raczej grę dzieci do lat 7., a nie poważne rozgrywki dorosłych ludzi. Widzimy tutaj małego Jarka, grającego w plichy z małym Boryskiem, oraz Szymka lecącego w kulki ze wszystkimi. Gry te polegają na tym, że jeśli w kolejnym ruchu nasz zawodnik wpadnie do wody to należy krzyczeć „ale on umie pływać!” Przeciwnicy protestują „a wcale że nie, nic o tym nie mówiłeś!” a my dalej „a wcale że tak, od początku umiał, tylko nie było wody!” W kolejnym ruchu postać przeciwnika wpada w ogień. Radośnie krzyczymy „a! spaliłeś się – odpadasz!”, a nasz przeciwnik jeszcze głośniej i zapalczywiej: „a wcale nie! nie widzisz, że ma skafander przeciwogniowy?!” a my na to oburzeni: ” nie widzę, bo nie ma żadnego skafandra, ubrany jest w spodenki i koszulkę” a nasz tryumfujący przeciwnik „bo to jest niewidzialny skafander debilu, więc jak go chciałeś zobaczyć?!” I gra toczy się dalej – w piaskownicy…
U nas życie polityczne dogoniło piaskownicę i takie gierki, czy podchody trwają nieustannie na całej scenie politycznej. Całkowity brak klasy, a skutki są takie, że na pewno nie rządzi prawo. Nie rządzi jeszcze również siła. Znajdujemy się gdzieś pomiędzy, w strefie hybrydowej, znanej potocznie, jako państwo z dykty.
Teraz zapraszam do zapoznania się z kilkoma krótkimi uwagami technicznymi.
Otóż prawo w Polsce posiada strukturę hierarchiczną. Prawo niższego rzędu podlega prawu wyższego rzędu. Kolejną zasadą jest formułowanie maksymalnie ogólnych norm na szczeblach nadrzędnych (konstytucja, ustawy) oraz jak najbardziej logicznych algorytmów postępowania w przypadku rozporządzeń, zarządzeń, decyzji, czy uchwał.
Gdy wie się te dosłownie kilka podstawowych rzeczy, to wie się również, że prawo w Polsce uchwalane jest w sposób zbyt szczegółowy, co skutkuje jego bardzo szybkim nieprzystawaniem do dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości, co obserwujemy obecnie. Nie można zapisywać w ustawie, że rozporek muszę rozpinać prawą ręką, bo może jestem leworęczny. Nie należy też zapisywać, że ręką lewą rozpinamy rozporek, bo może mam akurat chorą rękę lewą, a prawą owszem – zdrową. Nie należy też zapisywać w ustawach, że rozporek mogę odpinać ręką prawą lub lewą. Po prostu takich rzeczy nie należy zapisywać w ustawach w ogóle. Gdybyśmy oczyścili nasze przepisy prawne z tego typu kazuistycznych zapisów, ocalałoby może 20% istniejącej objętości ustaw, napisanych w nikomu do niczego niepotrzebny sposób.
A teraz – Projekt ustawy prawa wyborczego w zakresie formuły i terminu.
1. W czasie trwania stanu pandemii Premier wydaje rozporządzenie, w których okręgach wyborczych głosuje się korespondencyjnie, a w których tradycyjnie. I oby się streścił, a upomniał skrybę, coby w kałamarzu nie zbrakło inkaustu, gdyż rozporządzenie takowe wysmarować musi najpóźniej na dwa księżyce przed terminem wyborów.
2. Gdyby tego nie uczynił i uchybił terminom albo innym warunkom ustawy, niech zda urząd do zachodu słońca i weźmie się za pasanie krów, bo na urzędy się nie nadaje.
KONIEC
I tak można poprawić wszystkie nieszczęsne wykwity zawarte w niezliczonych, opasłych tomiskach pocących się pod ciężarem uchwalanego, nikomu do niczego niepotrzebnego prawotoku.
Jacek Biel
1 komentarz do wpisu “Krótki kurs pisania ustaw – w gratisie dla safandułowatych „ekspertów” rządowych”