Bóg przychodzi z przyszłości pełnej nadziei!
„Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie. Oto nadejdzie, mówi Pan Zastępów. Ale kto przetrwa dzień Jego nadejścia i kto się ostoi, gdy się ukaże? Albowiem On jest jak ogień złotnika i jak ług farbiarzy. Usiądzie więc, jakby miał przetapiać i oczyszczać srebro, i oczyści synów Lewiego, i przecedzi ich jak złoto i srebro, a wtedy będą składać Panu ofiary sprawiedliwe. Wtedy będzie miła Panu ofiara Judy i Jeruzalem jak za dawnych dni i lat starożytnych. Wtedy przybędę do was na sąd i wystąpię jako świadek szybki przeciw uprawiającym czary i cudzołożnikom, i krzywoprzysięzcom, i uciskającym najemników, wdowę i sierotę, i przeciw tym, co gnębią obcych, a Mnie się nie lękają – mówi Pan Zastępów. (Ks. Ml 3, 1-5)
Namnożyło nam się rozmaitych proroków i wieszczów głoszących nadejście karzącego Boga. Dolewają oni do i tak pełnego niepokoju i lęku czasu, czasu pandemii, czasu grozy śmierci owe tragiczne i wręcz nielitościwe przesłanie Boga, który zamiast ojcowskiego oblicza ukazuje pełne gniewu oblicze Boga mściciela, który przychodzi z przyszłości pełnej beznadziei. Nawet ta podpora jaką dla wielu wierzących w tych trudnych doświadczeniach był Bóg, zostaje zabrana. Ale czy ci widzący w Bogu surowego sędziego mają rację? Cała wiedza o człowieku, cała prawda o człowieku zawiera się w Ewangelii, która jest ukierunkowana na przyszłość człowieka, przyszłość pełną nadziei.
Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy [tak] płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: «Niewiasto, czemu płaczesz?» Odpowiedziała im: «Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono». (Jan 20, 11-13)
Pytanie Marii Magdaleny w poranek wielkanocny, w obliczu pustego grobu. Pytanie, które można sobie stawiać po upływie całych wieków cywilizacji chrześcijańskiej. Pytanie wybrzmiewające z niemalże pustych kościołów zamkniętych z powodu pandemii. Pytanie chrześcijańskich wspólnot i niewierzących: gdzie jest wasz Bóg? Bliskie nam w czasie pytanie wielu chrześcijańskich rodziców widzących swoje dzieci jak idą ze zwolennikami zabijania, krzycząc wulgarne hasła: dlaczego nasze dzieci stają przed Bogiem, jak przed pustym miejscem? Dlaczego wybierają śmierć a nie życie? Dlaczego uciekają z tego obszaru życia, którym jest miłość? Z tego obszaru pielęgnowanego z taką troską przez tradycję chrześcijańską. Chrzest, bierzmowanie, nauka religii, nawet najlepsze wychowanie, nawet najpozytywniejsze doświadczenia życia we wspólnocie kościoła nie wystarczają już do przekazywania orędzia wiary i nadziei. Wszak wiara i nadzieja nie są dziedzictwem oczywistym. Przekazywać wiarę, naturalnie tak, ale przekazywać ją przede wszystkim jako nadzieję!
Ja osobiście mogę wierzyć tylko w to, czego oczekuję. W co miałbym wierzyć, gdybym nie miał czego oczekiwać? W kogo miałbym wierzyć, gdybym w nikim nie mógł pokładać nadziei? W jaką wspólnotę kościelną miałbym wierzyć, gdyby Ewangelia o Zmartwychwstałym nie byłaby dla mnie niewyczerpanym źródłem nadziei? W jaki sposób przekazywać nadzieję w obrębie Kościoła, który jest, miał być znakiem nadziei, znakiem zwycięstwa pośród przerażonych ludzi, pogrążonych w beznadziei? Hierarchia kościelna zamilkła, strwożona zostawiła stado na pożarcie wilkom.
Kości we mnie się kruszą, gdy lżą mnie przeciwnicy, gdy cały dzień mówią do mnie: «Gdzie jest twój Bóg? (Ps. 42,11)
To pytanie stawiali wobec wypaczeń religijnych narodu wybranego poganie, często określani jako bezbożni. Pytanie stawiane chrześcijanom w obliczu wszelkich nieszczęść i tragedii. Pytanie, które sami chrześcijanie stawiają sami patrząc na szerzące się zło. Gdzie jest ten Bóg miłości, czułości, troski?
Rytm naszego życia, życia chrześcijan związany jest z rytmem roku liturgicznego. Jest adwent wplątany w cykl naszego życia, czyli czas oczekiwania. Świętujemy nasze narodzenie w aurze świąt Bożego Narodzenia. Mamy długi czas zwykły w liturgicznym roku Kościoła, który wkomponowuje się w rytm naszej codzienności. Jest też czas Wielkiego Postu i czas Zmartwychwstania, czas naszej dojrzałej miłości i umierania. Cztery cykle roku liturgicznego i cztery cykle naszego istnienia.
Cały ten cykl wiąże się z czekaniem. Człowiek bowiem ciągle na coś czeka, jest w oczekiwaniu czegoś, jest wychylony ku czemuś. Zawsze czegoś pragniemy, czegoś wyglądamy, ku czemuś się wychylamy. Każdego dnia rodzimy się z nową nadzieją i każdego dnia umieramy. Dzień po dniu umieramy dla tego, co dzień po dniu przeszkadza nam w pełni być sobą. W tym rytmie monotonnym nieco rodzi się nadzieja, spodziewanie się Boga, który przychodzi z przyszłości pełnej nadziei.
Czas potrzebny na wymówienie „kocham cię”
tylko on nam w końcu zostanie.
Wszystkie życzenia i kwiaty posiane
każdy w sobie je zbierze w ogrodzie płynącego czasu.
O moi bliscy, na was kolej, by mówić wreszcie o Miłości…(Gilles Vigneault)
Mamy szanse mimo upływu czasu otworzyć się na miłość i na nadzieję. Nadzieja jest darem Boga. Nadzieja jest stworzona dla człowieka niezdolnego do zobaczenia przyszłości. Możemy mieć nadzieję tylko dlatego, że Bóg ją nam daje, gdyż nadzieja pochodzi od Boga.
W Bogu, który przychodzi do nas w ludzkiej szacie możemy pokładać nadzieję. Pragniemy by nasze życie było udane i niezależnie od wieku myślimy o przyszłości. Sens naszego życia nie idzie w kierunku przeszłości. Rytm w życiu kościelnym jak i rytm życia chrześcijanina wiedzie ku przyszłości. Jeśli w ten sposób ustawimy nasze życie wówczas zrozumiałe będzie powiedzenie: Bóg przychodzi z przyszłości.
Bóg przychodzi z przyszłości? Brzmi to paradoksalnie, zaskakująco, gdyż przyzwyczailiśmy się widzieć sens historii linearnie. Przeszłość jest tym co było przedtem. Przyszłość-potem. Przeszłość jest punktem wyjścia, przyszłość punktem dojścia. Stąd też rodzi się trudność, by zrozumieć w jaki sposób Bóg może przychodzić z tego, co dla mnie jest punktem dojścia.
Skoro w Bogu nie ma czasu, to On w swojej wieczności obejmuje razem przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To dlatego można o Bogu powiedzieć, że przychodzi teraz, czyli i z przeszłości, i z przyszłości. Poprawnie więc zabrzmi stwierdzenie, że Bóg nas poprzedza. Wychodzi nam naprzeciw. A ten Jego ruch jest wyrazem Bożej miłości.
„My miłujemy [Boga], ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował”. (1 J 4,19-5,4). Ta miłość wyłania się z przyszłości Boga, tak iż można śmiało stwierdzić, że przyszłość Boga, a więc to Kim On jest, my odpowiadamy: jest Miłością. Ta miłość przychodzi z przyszłości. Ona jest pragnieniem Boga. Jest Jego zamysłem. Twierdząc więc, że Bóg przychodzi z przyszłości, nie stwierdzamy nic innego, jak to, że Bóg ma zamysł wobec stworzonego przez siebie świata, zamysł pełen miłości i ja mogę stać się uczestnikiem tego zamysłu.
Wróćmy wspomnieniami do chwili narodzin. Radosny klimat świąt Bożego Narodzenia. Radosny czas, gdy rodzi się dziecko. To czas planowania, czas projektów, czas szkicowania, czas wyczekiwania. Ten czas zostaje zmącony przerwanym planem, niezrealizowanym projektem. Przerwano ciążę, przydarzył się wypadek, przyszła śmiertelna choroba. Jest trwoga! Jest śmierć! Skazani na śmierć! Czy w świecie, w którym skazuje się na śmierć, gdzie śmierć przedłuża się jak życie, można jeszcze rodzić? Czym będzie dzisiaj rodzenie? Tam, gdzie rodzi się życie, rodzi się nadzieja. O jakiej nadziei mamy mówić, kiedy wybieramy śmierć? A przecież my co roku z utęsknieniem wyglądamy Nocy, w której rozbrzmiewa okrzyk: Narodził się Jezus – Życie i Nadzieja nasza.
Wszelkie narodzenie, również Syna Bożego przypomina nam o nagości. Z czym kojarzy nam się nagość nowo narodzonego dziecka? Wśród skojarzeń pojawia się i takie: nagość odsłania nam cierpienie. Życie i cierpienie splątane ze sobą nierozdzielnie. Ale cierpienie wzywa nas do odważnej nadziei. Cierpienie i nadzieja splątane ze sobą nierozdzielnie. Nadzieja ma wagę cierpienia. Nadzieja rodzi się z próby. Ponad sceptycyzmem zniechęconych jest nadzieja. Ona płynie z tej prawdy wiary, że Bóg rodzi się co dzień w Jezusie Chrystusie, bo w sobie ma moc zmartwychwstania. Dzisiaj, w przeszłości i przyszłości, w każdej chwili Jezus zmartwychwstaje i mówi zatrwożonym: nie lękajcie się, Jam zwyciężył świat (por J 6, 33). Mieć nadzieję, to znaczy, że mogę narodzić się na nowo. Jest nadzieja, jest i przyszłość. Jest życie.
Jest czas życia i czas śmierci. Chrześcijaństwo jest religią życia. Pascha Chrystusa daje nam nadzieję, że nasza śmierć jest początkiem nowego życia. Rodzimy się na nowo. Ta nadzieja jest wezwaniem byśmy nie lękali się śmierci. Nadzieja jest wezwaniem! Jest wołaniem by uznać Chrystusa jako Bramę Nowego Świata. Nadzieja jest szansą by przekroczyć próg beznadziei, próg śmierci. Jezus nie znajduje się za bramą. On sam jest Bramą. Kto wie co Jezus w istocie miał na myśli, gdy nazywał siebie Bramą? Może właśnie to, że jest bramą w śmierci? Śmierć zamyka za człowiekiem drzwi, ale tylko ktoś, kto jest człowiekiem, byłby wiarygodnym świadkiem wyjaśnienia tego, co jest poza tymi drzwiami. Niewidzialne drzwi zamykają się jak wieko trumny za każdym umarłym i nasze pukanie zdaje się być bezskutecznym, gdyż tajemnica tych niewidzialnych drzwi, za którymi znika zmarły domaga się wyjaśnienia. Nie są to drzwi z metafory Kafki, z jego powieści „Proces”. W rozdziale IX znajduje się dziwna przypowieść o odźwiernym i prostym wieśniaku, który chciał się dostać do bram prawa. Całe swoje życie przeczekał przed bramą. Czekając długo, przekonuje odźwiernego, żeby go wpuścił, próbuje go przekupić. Czeka cierpliwie pod bramą, na stołeczku, wiele lat, starzeje się. Przed samą śmiercią pyta odźwiernego, dlaczego przez tyle czasu nikt inny nie próbował przez te drzwi przejść. Dostaje odpowiedź, że wejście przez te drzwi jest przeznaczone tylko dla niego.
Nie są to też drzwi Sartre’a z powieści „Przy drzwiach zamkniętych”, za którymi ludzie stają się więźniami swych sekretów. Drugi człowiek staje się nieodzowny tak dla mego istnienia, jak i dla mego poznania siebie samego. Odkrycie mego własnego wnętrza odkrywa mi jednocześnie wnętrze innego człowieka. Tylko czy w wieku XXI, który jest wiekiem retuszu i maski drzwi niewiedzy o sobie i drugim człowieku a w końcu o naszym sensie istnienia i umierania otworzą się?
Tylko ktoś ponadludzki może otworzyć zamknięte drzwi i udzielić pewnego świadectwa o przezwyciężeniu śmierci. Kimś takim jest Jezus Chrystus prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek. Powtórzmy to jeszcze raz: On jest Bramą, Bramą w śmierci. Brama otwiera się sama z siebie. Owo otwarcie, to nadzieja. Z całą mocą nadziei kołaczecie w tą Bramę. A nasz Bóg, który pozwolił przybić się do Krzyża, poniewierany dzisiaj przez to wszystko, co dosięga zrozpaczonego, zniewolonego człowieka, dzięki niezawodnej nadziei stanie się otwarciem. Bo nasz Bóg jest Bogiem rzeczy niemożliwych. Kiedy nie możemy urzeczywistnić naszego szczęścia, naszych marzeń, nasza nadzieja staje się krzykiem rozpaczy do Boga rzeczy niemożliwych. Jest też nadzieja odwagą zapłakania. Płacz to też męska rzecz. Nadzieja to męskość wiary. To odwaga. To moc i siła by wszystko rozpoczynać od nowa. Do tego zaś potrzeba jednego, najważniejszego: modlitwy! Ale modlitwa, to już inny temat i nie dla mięczaków.
Podczas stanu wojennego wprowadzonego przez naszych rozmiłowanych w sprawiedliwości i pokoju przywódcach, przeczytałem wiersz, który zapisałem, ale nie zanotowałem jego autora, bo wtedy ważniejsza była jego treść niż sam autor. Może i dziś ten wiersz pokrzepi nasze serca i doda odwagi by stawić czoła temu co (kto) chce zabrać nam nadzieję. Oto on:
„ Jeśli jesteś zmęczony,
oprzyj głowę na naszym ramieniu;
Jeśli jesteś spragniony, pij u źródła naszej wiary;
Jeśli jesteś głodny,
jedz chleb naszej miłości
Jeśli jesteś zagrożony, niech nasze ramiona staną ci się mieczem, a nasze serca tarczą
Jeśli twa droga jest ciernista,
idź nią przecież, pójdziemy za tobą
Nie porzucaj nigdy drogi wolności,godności, prawdy
Na każdej innej drodze byłbyś samotny
Nie porzucaj nigdy drogi nadziei,
Na każdej innej drodze byłbyś samotny”
Autor – Kaziutek